PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=487835}
6,1 10 455
ocen
6,1 10 1 10455
4,2 5
ocen krytyków
Mistyfikacja
powrót do forum filmu Mistyfikacja

Nb. Jest to moja pierwsza recenzja na FilmWebie, i pierwsza recenzja filmowa w ogóle. Do jej napisania skłoniły mnie jawnie, moim zdaniem, złośliwe, recenzje Łukasza Muszyńskiego z redakcji FilmWebu (zmiażdżona przez internautów), oraz Janusza Wróblewskiego z Polityki. Jako że się z nimi nie zgadzam, zdecydowałem się napisać własną, ładniejszą.

Zarys fabuły, powtarzając za dystrybutorem, brzmi następująco „Jest rok 1968. Wydalony z uczelni tuż przed obroną pracy magisterskiej Łazowski, wpada na sensacyjny trop, który może zmienić oblicze historii. Z jego dochodzenia wynika, że Witkacy nie popełnił samobójstwa w 1939 roku. Rzeczywistość podsuwa kolejne dowody zadziwiającej mistyfikacji. Kochanka Witkacego przynosi do Desy swoje nieznane portrety, jedna z jego dawnych kobiet przechowuje kartki, które dostała od artysty już po jego rzekomej śmierci. Wszystko wskazuje na to, że wielki mistrz, prowokator i skandalista wciąż żyje.[...]”.

Tyle opis. W istocie film jest niejednoznacznym, częstokroć nierównym, zapisem – no właśnie, czego? Historycznego śledztwa? Political fiction? Obsesji? Schizofrenii?

Dramat rozgrywa się na linii: Łazowski (Maciek Stuhr) – kochanka Witkacego Czesława Oknińska (Ewa Błaszczyk) – Witkacy (Jerzy Stuhr). Łazowski obsesuje i poszukuje, Oknińska ukrywa albo nie ukrywa, Witkacy istnieje albo nie istnieje. Główną zaś osią fabuły jest pytanie: istnieje czy nie istnieje? Ukrywa czy nie ukrywa? Wariuje czy nie wariuje? I jeśli tak, to kto?

„[...] Po 20 minutach widz rozwiązuje zagadkę, upewniając się, że Czesława Oknińska, przedwojenna kochanka Witkacego, jest chora na schizofrenię” pisze, z czystej „spojlerowej” złośliwości, recenzent Polityki Janusz Wróblewski. Otóż nie, bynajmniej nie do końca; jest w filmie szereg elementów, które nie pozwalają tak prostej (żeby nie powiedzieć prostackiej) interpretacji złożyć się niczym puzzle. Są (trafnie spostrzeżone przez jednego z czytelników FilmWebu) butelki po piwie na balkonie, są obrazy, których być nie ma prawa, są widokówki – jest akurat tyle, żeby widz nie mógł rozwiązać zagadki ani jednoznacznie, ani do końca. Poza tym nie o o to się chyba do końca rozchodzi, film nie jest thrillerem z jednoznacznym zakończeniem (acz, ironicznie, do tego właśnie gatunku zaklasyfikował go FilmWeb), jest raczej pełnometrażową wariacją (sic) na temat obsesji, pożądania, zaborczości, uwiądu, przemijania, i tworzenia, z PRL’em w tle. I jako taka sprawdza się wprost rewelacyjnie.

Zaskakujące jest to, że film o mężczyźnie (Witkacym) obsesyjnie tropionym przez innego mężczyznę (ubeka Łazowskiego) „kradną” kobiety. Pani Ewa Błaszczyk dokonuje tego, co wydawałoby się niemożliwe, „ogrywa” (aktorsko) pana Jerzego Stuhra, tworząc rolę życia (tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć, brawura, histeria, seksapil, i kunszt aktorski – rewelacja). Karolina Glinka z malutkiej roli buduje prawdziwe cacko, aktorskie jajo Fabergé, małe a zachwycające, dające jednocześnie naprawdę wiele do myślenia na temat nieuchwytnej esencji kobiecości, piękna, i uwodzicielskości; o takich rolach mówiło się kiedyś „wizytówka aktorska”, daj Boże więcej takich wizytówek. Nawet obsadzona w epizodycznej roli Ewa Kasprzyk buduje malutki majstersztyk, podobnie jak grająca właścicielkę salonu antyków Katarzyna Gniewkowska.

Tak samo jak zachwycają panie, tak panowie nie bardzo. Pan Jerzy Stuhr jest legendą polskiego kina, jakością samą w sobie, więc wiadomo, to nie będzie rola słaba, to jest fizycznie niemożliwe, ale nie jest to rola wybitna, ani nie jest to Danielak z „wodziereja”, ani adiunkt/ksiądz/pułkownik/więzień ze „spisu cudzołożnic”. Brakuje tej roli przekonania i brawury, których wymaga surrealistyczna fabuła, a które znakomicie wyczuwa pani Błaszczyk. W kilku scenach, kwestiach, tych rubaszniejszych, słychać trochę Paradyza z „seksmisji”, można wręcz powiedziec, że w kilku scenach pan Jerzy Stuhr „gra Paradyzem”. Nic w tym niby złego. Zastanawiałem się, czy jest w polskim kinie ktoś, komu rola Witkacego „leżałaby” może lepiej, i moim (i nie tylko – kilku widzów miało na FilmWebie tą samą opinię) zdaniem jest to Jan Peszek, który kilkoma brawurowymi kreacjami („Ferdydurke” w Teatrze TV, „Król Ubu” w kinie) udowodnił, że w klimacie groteski i absurdu odnajduje się znakomicie. Maciek Stuhr jest - niestety, tu muszę zgodzić się z konsensusem recenzentów - nijaki. Bardzo nijaki. Ani początkowy konflikt wewnętrzny, ani późniejsze cynizm i draństwo jakoś Maćkowi nie wychodzą abyt przekonująco. Można by się zastanowić, że aby zagrać szaleńca tudzież łajdaka trzeba tego szaleńca bądź łajdaka trochę w sobie mieć (Maciek Stuhr najwyraźniej ich w sobie nie ma, co jest chyba ogólnie dobrą wiadomością; dla porównania patrz: Christian Bale jako Patrick Bateman w „American psycho”), albo umieć wspiąć się na prawdziwie olimpijskie wyżyny kunsztu aktorskiego (patrz: Sir Anthony Hopkins jako Hannibal Lecter, patrz: Geoffrey Rush jako markiz de Sade), i te wyżyny na chwilę obecną też pozostają nieco poza zasięgiem Maćka. Chociaż Jerzy i Maciek Stuhrowie spotykają się tylko w jednej scenie (delirium w hotelu), film budowany był bez wątpienia w opraciu o założenie duetu aktorskiego. I tutaj niestety nie wyszło... brak tu jakiejkolwiek chemii, synergii, bądź wartości dodanej; dwóch aktorów w łódce, i tyle. Z tymi rodzinymi duetami aktorskimi to w ogóle nie zawsze wychodzi, czego dowodem (rzeczowym) może być „matka swojej matki”, gdzie duet Janda/Seweryn położył (głównie z winy braku talentu tej drugiej, niestety) film kompletnie. Andrzej Chyra słabo, bardzo słabo, też mu jakoś ten łajdak nie wychodzi, w kilku ujęciach można mieć wrażenie, jakby wymawiał swoje kwestie z wyraźnym obrzydzeniem. Wojciech Pszoniak „gościnnie” też nie powala – rola jak rola; i o co chodzi z tym dwukrotnie (przy napisach początkowych i końcowych) powtarzanym „gościnnie”? Od czasu „mistyfikacji” Pszoniak zagrał w 5 filmach, nie ściągnięto tu, z całym szacunkiem, Jacka Nicholsona z aktorskiej emerytury...

Malutkimi perełkami wśród ról męskich są role Władysława Kowalskiego oraz – szczególnie – Jerzego Nowaka. Czasem mniej to naprawdę więcej.

Skądinąd, Koprowicz jest najwyraźniej bardzo wierny wobec swoich ulubionych aktorów, gdyż widzimy w „Mistyfikacji” plejadę aktorów z „Medium”: Władysław Kowalski, Jerzy Nowak, Ewa Kasprzyk, Jerzy Stuhr, Ewa Dałkowska.

Widać w Mistyfikacji ewoluujące w polskim społeczeństwie podejście do PRL’u – jak w latach ’90 i zerowych odżegnywaliśmy się i za wszelką cenę zapominaliśmy, tak teraz z pewnym rozrzewnieniem wracamy (warunek: zawsze porą wiosenno-letnią, wiosna i lato były za PRL’u sezonem komedii, jesień i zima należały do wszelakich moralnych niepokojów, i tak zostało) do zgrzebnych, surrealistyczno-socrealistycznych realiów minionego ustroju. Widać to w pracy kostiumografek (Katarzyna Lewińska i Julia Jarża-Brataniec) i scenografa (Jagna Janicka), które z każdego ujęcia zrobiły małe arcydzieło, kapsułę czasu. Skądinąd można się też zastanowić jak wiele w naszej betonowo-szklano-wyretuszowanej rzeczywistości wciąż „ukrywa się” z tamtego, zgrzebnego, okresu.

Muzyka Włodzimierza Pawlika jest bardzo dobra, nie jest to Kilar, nie jest to jest to Komeda, ale są to definitywnie wyższe rejestry. Brawa należą się także Janowi Kaczmarskiemu za najwyższy standard produkcji.

Wracając do warstwy fabularnej, reżyserowi znakomicie udało się zawieszenie widza w niepewności odnośnie tego, jaki film tak naprawdę obejrzał (Dramat? Surrealistyczną komedię? Paradokument? Fikcję historyczną? Fabularyzowane dochodzenie?), i, co równie ciekawe, jakich lotów (Błyskotliwy? Prowokacyjny? Obrazoburczy? Pretensjonalny? Kiczowaty?). Nie jestem pewien, do jakiego stopnia było to z góry zamierzone, ale uważam to za duży sukces Koprowicza: oto niejednoznaczna historia sama zostaje ukazana w sposób bardzo artystycznie niejednoznaczny, niejako meta-nadudkawystrychistyczny.

Można by się zastanowić i pospekulować do jakiego stopnia ta niejednoznaczność (wszak sam FilmWeb zaklasyfikował „Mistyfikację” jako „kryminał, thriller”, podczas gdy, dalibóg, nie jesto ona ani jednym, anu drugim) obróciła się przeciwko filmowi i jego twórcom w postaci nieprzychylnych recenzji i kompletnego pominięcia filmu przy przyznawanych przez intelektualne (?) i artystyczne (?) jury festiwalu w Gdyni Złotych Lwach, a zaowocowała kompletem nominacji do przyznawanych przez widzów Złotych Kaczek.

Podsumowując: „mistyfikacja” jest jednym z najbardziej niejednoznacznych, intrygujących, i brawurowych aktorsko (w czym zasługa w lwiej części Ewy Błaszczyk) oraz artystycznie (w czym zasługa Koprowicza oraz całej ekipy) polskich filmów ostatnich lat.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones