Już pomijam fabułę - prawie wszystkie Bondy z powieści Fleminga miały kiepskie fabuły i tylko dzięki geniuszowi twórców filmów którzy sporo pozmieniali oraz charyzmie aktorów zawdzięczamy że te filmy daje się jakoś oglądać. Tutaj niestety oprócz pomysłu doszło wykonanie. Gra aktorska na niskim poziomie, nawet Moore sprawia bardziej wrażenie doświadczonego alkoholika niż najlepszego agenta jej królewskiej mości. Odzywki mało śmieszne ale to może wina tłumacza. Sytuacje próbował ratować Buźka swoimi wejściami (w końcu pozwolono mu się odezwać!) ale wątek z jego romansem i przemianą mało wiarygodny. Znowu pojawił się pościg na motorówkach (znowu Moore złamał łódkę postronnych osób) i tylko czekałem aż pojawi się szeryf Pepper który się jednak nie pojawił. W końcu pojawił się jednak wątek w kosmosie i komiczna walka na blastery rodem ze "Star Wars" :) Wcześniej Moore zrobił parodię Eastwooda z dolarowej trylogii - w ponczo. Było też kilka nawiązań do innych filmów zatem jako parodię oceniłbym na 6/10 jednak jak na poważny film z serii daję słabe 2