Wielu powie: kicz, tandeta, jak można było coś takiego nakręcić, ale jednak będę bronił filmu Kurta Neumanna do ostatniej kropli krwi.
Owszem, żadne z tego filmu wielkie dzieło, ale jednak specyficzna atmosfera amerykańskiego kina fantastyczno-naukowego z lat 50. XX wieku robi swoje. Ta poczciwa naiwność, Ci szlachetni bohaterowie, ten koloryt zdjęć, amerykańskie przedmieścia, efekty specjalne – to wszystko sprawia, że każdemu, kto ceni i lubi klasyczne amerykańskie kino, nie tylko zresztą z gatunku science-fiction, seans „Muchy” sprawi niekłamaną radość.
Fabuła, na pozór nieprawdopodobna (ale przecież to sci-fi) i banalna - naukowiec prowadzący badania nad teleporterem w wyniku nieudanego eksperymentu zamienia się po części w muchę – potrafi jednak przykuć uwagę i sprawić, by widz przejął się jednak losem naukowca.
Dodatkowym plusem jest też występ w filmie Vincenta Price’a, legendarnego aktora horrorów z lat 50. i 60.
Wszyscy Ci, którzy w kinie nie szukają wyłącznie filozoficznych dyskursów, i dla których kino nie kończy się na Tarkowskim, Bergmanie, Bunuelu czy Antonionim, i którzy mają odrobinę dystansu do kina, powinni być usatysfakcjonowani.