Eric Gravel nie bierze jeńców, bardzo zręcznie posługując się tu hiperbolizacjami. Do dramatu jednostki dopisany został dramat społeczny. Jest bardzo źle, a w jednej ze scen bohaterka widzi, że świat zapłonął dosłownie. Tymczasem jesteśmy świadkami pulsacyjnego obrazu, w którym znakomity montaż podkreśla bezwarunkowość poddania się okolicznościom losu. Tak, bohaterka mogłaby wybrać inaczej i działać inaczej, ale pozostaje sama, a między desperacją i determinacją nie zrodzi się nic innego jak instynktowna walka o przetrwanie – kosztem wszystkich, których można w mniejszym lub większym stopniu wykorzystać. Kiedy słychać ten jadący pociąg i stoi się za bohaterką, to ma się wrażenie, że reżyser przesadzi w dramaturgii. Nie przesadza. Wszystko jest we właściwych proporcjach, aby pokazać chaos, bezradność i to, w jaki sposób kobieta usiłuje zapanować nad rzeczywistością, która rozpada się, dręczy, wręcz zabija. To jest codzienne doświadczenie życia wielu z nas. Nikt się nad tym tak dobrze nie pochylił artystycznie. Bardzo dobry.