Tekst zawiera spoilery (niemniej jednak jak przeczytacie przed obejrzeniem, żadnej straty nie będzie).
W tym filmie nie ma ani krzty oryginalności. Pomyśleć tak może chyba tylko i wyłącznie widz, który nie ma kompletnego pojęcia o kinie i jego historii, bo nawet to "sprytnie" uknute zakończenie jest tylko cytatem z klasyki. Otóż wbrew temu co mówią wszyscy "Nagi instynkt 2" nie jest wierną kopią części pierwszej. Tym razem twórcy wzięli sobie za cel powrót do stylistyki czarnego filmu, w którym piękna, przebiegła blondynka okazuje się być przekleństwem dla mężczyzny, okazuje się być jego końcem.
Zacznijmy jednak od początku, a ten chyba zasługuje na największą uwagę w tym wielkim "dziele". Początkowe minuty zdjają się być szybkie, emocjonujące i przede wszystkim mroczne. To nic, że początkowa scena jest najzwyczajniej w świecie bezsensowna. Wrażenie robi naprawdę dynamiczna muzyka i interesujące zdjęcia. Te dwa elementy to prawdopodobnie jedyne rzeczy, które zasługują na miano kontynuacji. Co prawda przebrzmiewa tu i ówdzie słynny już motyw Jerry'ego Goldsmitha, ale to co zaserwował nam nowy kompozytor nie jest wcale takie złe. Niestety po tych kilku początkowych minutach zaczyna się płacz i zgrzytanie zębami. Twórcy chyba za bardzo wzięli sobie do serca fakt, jaką zimną i wyrachowaną suką jest ich bohaterka. natomiast postać panny Tramell jest tak przeszarżowana i naiwna, jakby Stone za cel obrała sobie zdobycie przyszłorocznej Maliny. No cóż - życzę powodzenia. Pomimo tej złośliwości, muszę jednak stwierdzić iż rola Stone i tak jest tu najmocniejszym punktem. Oczywiście jest to tylko cień wspaniałej kreacji sprzed lat, w której najwspanialsze było wsłaśnie to, że tak naprawdę nie wiadomo jaka jest nasza bohaterka. A tutaj? Słyszymy co chwilę jaka to ona uzależniona od ryzyka itp. Widz sam doskonale to wie i uważam, że podsuwanie mu takich tez jest po prostu śmieszne. Twórcy nie dość, że sami są idiotami, podobnie traktują widza. Innych kreacji w tym filmie po prostu nie ma - Morissey i Thewlis to nędzne lalki, które miotają się po ekranie i służą chyba tylko i wyłącznie jako przerywniki dla Sharon Stone.
Nie to jest jednak najgorsze. Najbardziej "powala" tutaj scenariusz. Myślałem, że skoro maczał w to palce twórca "Fanatyka" otrzymamy coś na w miarę dobrym poziomie, natomiast to co napisał Eszterhas (swoją drogą mistrz kiczu i bezsensownej wulgarności) w porównaniu z tym skryptem jest po prostu bardzo dobre. W filmie Verhoevena może nie wszystko trzymało się kupy, ale zostało ujęte w dobry sposób, że ciężko było zwrócić na to uwagę. To co w filmie Verhoevena było na swój sposób peerwersyjnie, tutaj staje się nie tylko aż nadto wulgarne, ale nawet głupie. Tramell i jakieś igły - przecież to do niej nie pasuje! Tramell dająca komuś pieniądze za seks? Bez przesady! To nie jest jeden z najwspanialszych czarnych charakterów w dziejach kina - to jest dziwka! I tutaj właśnie wychodzi na jaw jak dobrym reżyserem jest Paul Verhoeven. Pierwsza część była niezwykle zgrabnym thrillerem, który oglądało się bardzo, ale to bardzo dobrze, natomiast to co zrobił Caton-Jones zasługuje na zapomnienie w piętnaście minut po seansie. Właściwie prócz sceny otwierającej film, nic tutaj nie zasługuje na zapamiętanie, chyba, że te durne dialogi typu: "wiem, że chciałbyś dokończyć w moich ustach" (nie pamiętam dokładnie). Przecież to też nie jest w stylu Catherine Tramell i to Stone powinna wiedzieć najlepiej. W pierwszej części ona naprawdę była pociągającą (moim zdaniem w tamtym okresie była to najpiękniejsza kobieta w świecie filmu) i nikt nie był w stanie się jej oprzeć. Natomiast gdy widzę to tutaj, na mojej twarzy pojawia się ironiczny uśmiech. Ta kobieta straciła swą wiarygodność całkowicie. W pierwszej części nie potrzeba jej było makijażu, by wyglądać wspaniale, a w kontynuacji ten aż razi - i to właśnie w scenach, gdy jest nadmiernie umalowana wypada najgorzej. Niemniej jednak to mogło się idać i to nie wina Stone, że wyszło tak jak wyszło, po prostu scenariusz i reżyser spisali się na "medal" (czyli Malinę).
Przejdę w końcu do tego o czym wspomniałem na wstępie, czyli teraz o zakończeniu. Cała akcja jest kompletnie niewiarygona, a zachowanie pana Glassa wręcz porażające. Natomiast to co dzieje się w końcówce naprawdę zasługuje na Nobla. Najbardziej zszokowało mnie to końcowe robienie z Glassa winnego. Po co to? Przecież to było wprost śmieszne. Oczywiście mam nadzieję, że widzowie wysunęli jeden wniosek z seansu i więdzą, że to Tramell zabijała, a ta cała zabawa to była tak po prostu - "dla jaj". Ktoś tam gdzieś powiedział, że zakończenie jest oryginalne. Otóż to jest bzdura! Wyraźnie widać, że końcowe 30 minut to jest cytowanie (niemalże) scena po scenie "Żaru ciała" Lawrence'a Kasdana. A zakończenie jest aż nadto dosłownym jego zacytowaniem. Zresztą twórcy keidyś sami przyznali się, że chciali nawiązać do Czarnego Kryminału, szkoda tylko, że jeszcze tytułu nie podali, a wszystko byłoby jasne. Mężczyzna zostaje zniszczony, przez tak zwaną femme fatale, początkowo myśli, że jest winna, potem, że niewinna, a gdy na końcu wie, że jest winna - jest już za późno, a ona do ostatniej chwili udaje świętoszka. Bohater filmu z 1981 roku trafił za nią do więzienia, pan Glass do psychiatryka, w "Żarze ciała" bohater był jej prawnikiem, tutaj mamy jej psychiatrę. Po prostu zbieżności są zbyt wielkie bym mógł się oszukiwać, że choć jeden malutki element jest pomysłem twórców "Nagiego instynktu 2". Pomimo tych wszystkich "zalet", film ten ogląda się dobrze. Nie wiem jakim cudem, ale jednak.
Na koniec pozostaje mi powiedzieć tylko tyle: Jeśli czekaliście na film "Nagi instynkt 2", polecam Wam "Żar ciała" w reżyserii Kasdana. To niemal ten sam film, z tym tylko wyjątkiem, że prezentuje on o wiele wyższy poziom i zdecydowanie należy do moich ulubionych. Może to zabrzmi śmiesznie, ale nawet sama Kathleen Turner jest tam leszą Catherine Tramell niż sama Catherine Tramell, czyli Sharon Stone, jeśli mogę wogóle dokonać takiego porównania.
Wow- mądre, przemyślane i spore objętościowo. To lubię:D
Moje zdanie na temat filmu jest nieco inne- można przeczytać kilka tematów poniżej. Ogólnie nie dorasta orginałowi do pięt i diametralnie różni się od jedynki. Ale cóż, do tego przyzwyczaiły nas sequele. Nagi instynkt w porwónaniu z innymi kontynuacjami prezentuje sie natomiast dość... przyzwoicie.
Dla mnie pierwowzór był głównie ogromnym popisem pani Stone i postaci przez nia kreowanej. Fabuła- owszem, ciekawa, postać Duglasa- niemniej interesująca, ładnie kontrastowała z naszą antagonistką, ale to własnie Catherine Tramell sprawiała, że z zapartym tchem śledziłęm wydarzenia na ekranie. Jej uwodzicielska siła, potężny charakter i niezłomny spryt przykuwały oczy, czarowały, mamiły.
Dlatego tez na dójeczkę poszedłem głównie po to, by podziwiać kusicielkę. Od razu powiem, że słyszałem multum nieprzychylnych komentarzy na temat samego filmu jak i Sharon Stone- za stara, szarżuje. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie jest źle. Mogło być gorzej, mogło być lepiej, ale efekt wciąż był co najmniej ciekawy. Tramell była już inną kobietą niż w pierwowzorze- bardziej zimną, wyrachowaną, bezwzględną, niesilącą się nawet na najmniejsze pozory niewinności. Określenie "zimna suka" pasuje do niej bezbłędnie i wpisuje się w zasady sequela- wszystkie elementy, które stanowiły sukces "jedynki" wracają z wzmożoną siłą. Jednak nie oszukujmy się- wśród amerykańskiego chłamu, komercji i tandety postać kreowana przez panią Stone wypada najmniej pożądnie. Dalej umie zaintrygować, wywołać usmiech na twarzy, wywołać jakiekolwiek uczucia w widzu, co jest przeciez podstawą udanej produkcji.
Natomiast całą reszta filmu? Dla mnie była to tylko otoczka w londyńskich, ale jakże sympatycznych, klimatach, którą wraz z przelewającą się przez palce postacią Doctor Glassa nazywam drugim planem. Fabuła nie stanowiła żadnego odkrywczego punktu w historii kina. "Żaru ciała" nie oglądałem (chyba będe musiał nadrobić zaległości), ale i bez tego podczas seansu po głowie chodziły mi myśli: "ale to już było". Końcówka, jak już to pisałem w moim temacie, fatalna i najzwyczajniej zbędna (przynajmniej w takiej postaci, w jakiej została nam podana).
Co więc sprawiło, że dałem filmowi 8 z czystym sumieniem? Powtarzam- moja kusicielka:) Przerysowana czy nie, możliwe, że nie mająca wiele wspólnego ze starą, dobrą Catherine, ale (moja słabość) po prostu uwielbiam zimne suki;) Ta była zimna wyjątkowo, jej dialogi z Glassem (które spokojnie mogły przekształcić się w monologi:P) przykuły moją uwagę, a scena w jaccuzi i jej "Come on, who am I gonna kill now?" rozbroiły mnie kompletnie. Może moje zamiłowanie do złych kobiet mnie zaślepia, ale (zabijcie mnie) robota pani Stone podobała mi się niesamowicie i myślę, że jeszcze sięgnę po "Nagi instynkt 2", by znowu spędzić czas z moją kusicielką;)
Ja ósemki w zadnym wypadku dać nie mogłem, wystawiłem czwórkę. Wiem doskonale o co Ci chodzi - ja także uwielbiam na ekranie oglądać złe kobiety. Niestety ta "nowa" Catherine Tramell to tylko namiastka złych kobiet, jakie można było oglądać w czarnych kryminałach. Dla mnie ta postać Stone, dzięki ów filmowi straciła swoją siłę. Twórcy zwyczajnie zrobili z niej dziwkę i praktycznie każde z jej posunięć nie podoba mi się, ponieważ to najzwyczajniej w świecie nie jest w jej stylu. Podobały Ci się dialogi, no widzisz - mnie bardzo raziły. W pierwszej części byłby one perwersyjne, ale mogły się podobać, natomiast to jest już mocno przesadzone. Nie mówię - w sumie podczas oglądania się nie nudziłem, pewnie główna w tym zasługa Stone, ale to tylko dlatego, że tak rzadko można ją oglądać na ekranie (przynajmniej w takich filmach, któe da się wogóle oglądać, bo o takich "Catwomen" to anwet nie wspominam).
"Żar ciała" jest filmem mało znanym, ale naprawdę godnym obejrzenia. Jak na gatunek jaki prezentuje jest to świeża produkcja, bo jak wiadomo czarne kryminały czasy swojej świetności miały dawno temu. Właściwie jest to chyba ostatni dobry film z tego gatunku, tak więc naprawdę gorąco polecam. Mówisz, że lubisz złe kobiety na ekranie :] Polecam jeszcze "Damę z Szanghaju" oraz "Podwójne ubezpieczenie", a przekonasz się, że rola Stone (przynajmniej w tym sequelu) nie jest zbyt oryginalna, takie wydumane panienki już były, ale w znacznie lepszym wykonaniu. Oczywiście w filmie z 1992 roku Stone wiele wniesła do tej stylistyki, właściwie odświeżyła ten typ, wprowadziła typ kobiety obnoszącej się ze swoją seksualnością i uważającej ją za swoją największą broń. Natomiast w "Nagim instynkcie 2" to już zupełnie inna postać, dla mnie cień femme fatale z dawnych lat.
A ja juz miałem wystawic temu filmowi 5, jednak nagle zakończenie podniosło jego ranking o trzy oczka.
Dlaczego?
Przyjrzyjcie się uważnie kiedy to catherine opowiada mu psychologowi fabułe swojej książki, uzmysławiając mu, że wyzwoliła w nim pierwotne instynkty... a także wyjawia dziwny pomysł, że być może micheal był na tyle sprytny, że potrafił udać chorobę, żeby wymigać się od więzienia.
Później całuje go w usta (ja sądze, że z prawdziwym uczuciem) i mówi: "wracaj szybko skarbie. bede czekac" Doktor wtedy usmiecha się w tajemniczym sposób, który trudno określić jako wyraz zawiści i wrogości, czy też wyrachowany uśmiech radości, iż jego famme fatale... hmm no własnie. uczucia ludzkie mogą być tak skompliowane, że w tym momencie trudno by je określić...
Może i racja;) Nie oglądałem ani "Damy z Szanghaju", ani "Podwójnego ubezpieczenia", więc może dlatego postać nowej pani Tramell tak bardzo mi się spodobała. Jak zobaczę wymienione pozycje zapewne zmienię nieco zdanie:) A że jej ruchy były inne i... najzwyczajniej dziwkarskie? Fakt;) Ale tutaj znowu powraca owo moje nieszczęsne zamiłowanie, które wpoił we mnie serial "24" (tam się od złych kobiet aż roi, a jedna inteligencją i wyrachowaniem bije rekordy). Ale jak to powiedziałem: pożyjemy, zobaczymy, obejrzymy;) Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka lat "Nagi instynkt 2" spadł u mnie o kilka oczek ( w końcu jeszcze kilka dobrych lat temu to "Titanic" był dla mnie szczytowym osiągnięciem kinematografii, więc z wiekiem gusta się zmieniają;) ).
Nokatumis, ale o to właśnie chodzi, że to zakończenie jest najzwyczajniej w świecie głupie i nie jest tak jak mówisz. On nikogo nie zabijał, to tylko taka głupia, tandetna zmyła. Oni wcale nie byli żadnymi partnerami w zabijaniu itp., bo po prostu wykluczają to wcześniejsze zdarzenia. A jeśli by było tak jak mówisz, to gratuluję twórcom geniuszu. Zakończenie przeczy całej fabule i sensu tu już ani krzty nie ma, gdyż to rozwiązanie po prostu byłoby dziurawe jak sito, więc ja jednak pozostanę przy tym, że to miała być taka mało mądra zmyłka. Catherine na końcu tłumaczy swojej ofierze w jaki sposób zmieniła zakończenie, dzięki temu jego końcowemu posunięciu, a ten jego dwuznaczny uśmiech, cóż wycyckała go. Ja tu nie widzę nic więcej.
Nom... Trudno ocenić symbolike zakończenia. Moze była, może nie było, jednak widząc ostatnia scene, miałem dziwną radość z myślenia, iż wyrachowany doktor wyjdzie ze szpitala i razem z catherin się pobzyka, a pozniej lamborghini gallardo wjadą do trzeciej części :D
Może twórcy tak chcieli, ale w każdym razie im się to nie udało. Wogóle ciekawa nadinterpretacja z Twojej strony.
Otóż okazywałoby się, że ten film ma jakiś sens? Eeee nieee, nie może być ;)
ha ha ha jakie swietne insynuacje moze by tak napisac jeszcze wiecej a mialo by to wiekrzy sens. A moze to ktorys z was jest scenarzysta pod przykrywka i wie najlepiej jak mialo byc a jak wyszlo. Ja daje 10 i nie bede wypisywac plusikow i minusikow...
Właśnie obejżałem. hmmm. nie mogłem się zdecydowac więc 6,5. To co chciałem napisac w większosci zostało juz napisane powyżej. Oprócz ostatniego wpisu- 10/10 heh no nie przesadzajmy. Początek dobry- muzyka, klimat i rozchylone uda Catherine :] aż tu nagle wpadają do wody( i tu pomyślałe, że na bank spieprzą ten film heh) O dziwo całkiem dobrze się oglądało ale jakiegos większego zaskoczenia nie było. Troche załatwo wszytskich omotała. Nie ma co się rozpiywac. Ale spodziwałem się czegos gorszego sądząc po komentarzach i miło mnie zaskoczyło, że jednak nie jest to totalne dno :]
Nie. Zabieram 0,5.Co najwyżej moge dac 6. Przypomniało mi się jak to wyglądało w 1 części. W tej nie widac żaru między doktorkiem, a Catherine. Naciagane to troche. sztuczne.A scena przy dżakuzi kiedy odsłania szlafrok pokazujac cycki zagrana bez przkonania- sztuczna na maxa. Ale z czystym sumieniem mogę polecic do jednokrotnego obejżenia podczas zimowego wieczoru hehe.