Gordon Mitchell bardzo mi w tym filmie przypominał Dolpha. Częściowo wyglądem ale też grą aktorską i sposobem poruszania się. Obaj sztywni, jednak przyjemnie jest ich obserwować na ekranie. Zwykle Gordon Mitchell dostawał role bandziorów, a w tym filmie miał szansę pokazać swą charyzmę jako główny bohater. No cóż, szansy nie wykorzystał. Mogę wspomnieć o scenie, w której kozacko wypluwa ślinę. Niestety uczynił to jak niedoświadczony dres i musiał wytrzeć ręką ohydnie wyglądającą wiązkę śliny zwisającą z ust. Jeśli chodzi o fabułę, to zły właściciel ziemski chce być bogatszy, w związku z czym podstępem zagarnia więcej terenów. Na szczęście przyjeżdża Gordon i się zajmuje tym problemem. Drugi plan jest bardzo słabiutki. Szczególnie komediowa postać dziadka, który pomaga bohaterowi, wywołuje zażenowanie. Muzyka sobie pobrzękuje i szybko się ją zapomina. Reżyseria jest zwyczajna - nic odkrywczego ale też nie ma powodu do wstydu. Podsumowując jest to kompletnie niepotrzebny spaghetti western, lecz przyjemnie było zobaczyć Mitchella w roli głównej.
ps. w jednej scenie rewolwer leżący na ziemi sam się przesuwa, chciałbym mieć taką zaczarowaną broń.