PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=34636}

Nausicaä z Doliny Wiatru

Kaze no Tani no Nausicaä
7,8 24 733
oceny
7,8 10 1 24733
8,4 10
ocen krytyków
Nausicaä z Doliny Wiatru
powrót do forum filmu Nausicaä z Doliny Wiatru

Dlaczego średnia tego filmu tak szybko spada ?? Mógłby mi ktoś to wyjaśnić
? Przecież to nie jest taki zły film,by tak się działo.

Billys

Są dwie teorie:
1. Przeciwnicy anime wchodzą i obniżają średnią.
2. Film nie zasługuje na rewelacyjne oceny.

Pewnie pierwsze też, ale ja sie bardziej skłaniam ku drugiej opcji. Sam
dałem 5/10. Nic nadzwyczajnego dla mnie. To dla mnie głupota, że oceny
anime zwykle oscylują w granicach 7-10, przecież to, że to jest animowane,
nie oznacza, że jest od razu genialne

benek_4

No tak, ale to że jest animowany, nie oznacze też że to bajka! Moim zdaniem ludzie nie doceniają anime, uważają to za najzwyklejszą bajeczkę, bez przesłania, bez głębokiej treści. Anime to po prostu film animowany w pełnym znaczeniu tych słów, warto je czasem docenić.

ocenił(a) film na 9
benek_4

Ale to, że jest animowane nie oznacza, że jest złe.

ocenił(a) film na 8
benek_4

Raczej glownie 1 opcja oraz 3 tzn chodzi mi o ludzi ktorzy nie potrafia ocenic starego dobrego anime xD Grafika nie powalala, aczkolwiek patrzac, ze film powstal w 84r to wg mnie i tak dobre efekty, chociaz brakowalo mi tych specyficznych odglosow, np zwierzat jak byli w lesie itd, no ale jakby zrobili ten film jeszcze raz, z mozliwosciami w 2010r to napewno te efekty byly by znaczniej lepsze :D
Pozatym np te anime http://www.filmweb.pl/f7338/Gandahar,1988 ma wysoka ocenke i jest 4 lata mlodszy, ale jakbys go obejrzal to sadze ze zmienilbys zdanie na temat tego anime ("Nausicaä z Doliny Wiatru") xD Ja Gandahar ocenilem na 2, bo ani to zaciekawe, ani jakos dopracowane, no ogolnie dno no i ledwo wycierpialem do 30-35min

A tego oceniam na 8/10 :) Bylo naprawde super, ale to nie jest material na 10 xD Pozatym w Moj sasiad Totoro dalem chyba tez 8, ale tam bylo miejscami smieszne xD

dragonait

Z tego co wiem Gandahar to nie anime. A średnia spada, bo psychiczni fani anime zakładali konta i dawali 10. Jak się znalazło za dużo anime w topie to "prawdziwi znawcy filmów" dawali 1, bo to "bajeczki dl dzieci". Później fałszywe konta usunięto a ynteligentne i prafdziwe oceny czyli 1 zostały. Koniec.

6hojrak

Przynajmniej jednak zamknęło to usta większości ludzi, którzy twierdzili, że Miyazaki nie zasługuje nawet na top 100 - bo skoro twierdzą, że wszystko jest tak, jak powinno (to jest wyleciały wszystkie oceny z multikont, więc anime niektóre słusznie mają średnią poniżej 5 przy poprzednich od 7 w górę), to w takim razie miejsce Miyazakiego też jest prawidłowe nie?:)

One_and_Damned

Też prawda. Choć wolałbym Kurosawę, nie powiem, ale i tak jest dobrze. Zastanawia mnie wciąż Takahata na drugim. Ubóstwiam "Grobowiec Świetlików" i nawet za jakiś czas obejrzę "Powrót do marzeń", ale jest to dla mnie niewyjaśniona zagadka.

6hojrak

Też się dziwię (jak już koniecznie jakiś Japończyk to prędzej Kurosawa lub Kon :P), ale "przecież wszystko jest jak trzeba" :)

ocenił(a) film na 7
Billys

Gdybym miał to anime oceniać po pierwszym seansie, dałbym mu przynajmniej 9/10. Jednak niedawno przeczytałem mangę, która pod względem fabuły i spójności miażdży wersję animowaną. Więc ocena spadła do 7/10 (dalej wysoko głównie ze względu na muzykę).

ocenił(a) film na 10
makhan

Po co oceniać film względem mangi? To tak jakby teraz dać 1/10 GitSowi, bo się ni kupy ni dupy nie trzyma mangi.
Nausicaa jako anime miażdży ityle, plus muzyka Hisaishiego i wspaniała kreska Miyazakiego, a do tego mnóstwo przesłania, tak charakterystycznie dla Miyazakiego ukrytego w filmie animowanym

Scirm

Mnie tam nie zmiażdżyła. Przydługa (to samo dotknęło, niestety, Laputę), za bardzo moralizatorska, nudnawa. Jak ekologizm kłuje w oczy, to z filmem nie jest za dobrze.

japonskiwachlarz

Z jakiegoś powodu na zarzut typu "zbyt moralizatorski" reaguję jak proch na ogień...
A ekologizm powinien dotyczyć nas wszystkich... Konsekwencje braku ekologizmu sobie obejrzymy, jak tylko na Ziemi skończy się ropa...

Erthain

@Erthain:
1. Dlaczego wzburza Cię to, że ktoś nie lubuje się w moralizatorstwie?
2. Jak zareagujesz na zarzut typu „zbyt łopatologiczny"?

snujacy_sie_mozg

ad 1. Nie wzburza mnie (chyba, że w chwilach wielkiego niepokoju). Raczej martwi. Boleśnie. Z jakiegoś bowiem powodu takie treści, jak te w tym filmie nie spełniają swojej funkcji. Zamiast refleksji, budzą niechęć. Nawet ten powód wydaje mi się znajomy. Może być to bowiem strach przed zmianą. Zawsze obecny, mimo, iż czasem niewidoczny. A może coś jeszcze innego...
ad. 2. Nijak. Poczytaj sobie mangę Nausicaa, to znajdziesz tam mniej łopatologiczną treść. Zarzut tego typu to kwestia zaś gustu. Ja osobiście zaś dostrzegam tutaj pewne ciekawe nawiązania, które mi pasują do moich własnych przekonań. I zasadniczo pomogły w ich rozwinięciu. Wzbudziły mnóstwo przemyśleń. I sprowadziły drobne natchnienie.

Erthain

ad. 1. Reagujesz jak proch na ogień, ale nie jesteś wzburzony? Sądziłam, że takie porównanie opisuje gwałtowniejszą reakcję niż zatroskanie. A może treści nie spełniają swojej funkcji, bo reżyser przyjął moralizatorski ton? Nie czuję chęci zmiany po zapoznaniu się z wizją Miyazakiego – i nie wynika to bynajmniej ze strachu. Moralizatorstwo budzi we mnie niechęć jako sposób przekazywania treści – nie wzbudza refleksji, bo nie ma takich właściwości. Podkreślam – moralizatorstwo, które rozumiem jako prawienie morałów propagandową drogą, a nie samo przekazywanie wartości moralnych.

ad. 2. W najbliższym czasie raczej nie przeczytam. Skoro zarzut o łopatologię to kwestia gustu, to kwestią czego jest zarzut o moralizatorstwo? Niestety, ja nie odczuwam osobiście tego filmu – być może dlatego, że nawiązania, które sobie skojarzyłam odrzucam. Jednak rozumiem Twoją wysoką ocenę. W ogólnym rozrachunku liczy się, jaki wpływ wywiera na nas film, a nie czy reżyser moralizuje i czy to dobrze czy źle.

dzięki za odpowiedź, pozdrawiam.

snujacy_sie_mozg

Gwałtowność w moim mniemaniu nie oznacza natury reakcji - w jeden dzień można się totalnie załamać nerwowo, jak się ma pecha. W jeden dzień można doznać euforii, jak się ma szczęście. Choć frazes sensu stricte może się kojarzyć wyłącznie z gniewem.
Propagandy za bardzo nie dostrzegłem, chyba, że masz na myśli ten znaczek WWF na początku filmu, jako taki wstęp do przekazu typu "tako rzekę ja". Rozróżniam prawienie komunałów od przekazywania pouczeń moralnych. Albo inaczej - z treści mi przekazywanej wybieram to, co do mnie przemawia. W tym dziele coś przemówiło. I nie tylko w tym. Przemówiło, bo ma logiczny sens, Propaganda WFF? Mam ją gdzieś. Jak tej organizacji się zachciewa indoktrynować kogoś, to nie mój problem, bo wiem, jaki ma zazwyczaj cel indoktrynacja.

W tym zdaniu o strachu zawarłem jeszcze takie hasło "a może coś jeszcze innego". Powodów, dla których wytykanie wad jest źle odbierane są tysiące, a najpopularniejsze, to takie "ja jestem głupi? Ty sam jesteś głupi!!!"
Albo: "powiedział, co wiedział" albo "taki był mądry, a teraz umiera" albo "its only a business" albo wiele innych.

Osobiste poglądy też grają tu skrzypce - jedno skojarzenie z teologią, i film jest obrzucony błotem przez ateistów. A jak pokażą czarnego jako głównego protagonistę, to zaraz zlecą się rasiści. I tym podobne.

Powodów do odrzucania moralizatorskiego tonu są tysiące. I wszystkie osobiste. Lecz nigdy zbyt oczywiste.
Pozdrawiam.

Erthain

Tak, kojarzy się z gniewnym głośnym bum.

Miyazaki grozi, ale nie drąży głęboko – w tym odnajduję moralizatorstwo, które łączę z propagandowością i pustymi sloganami, bo straszenie wizją post-apokaliptycznego świata nie jest dla mnie wystarczająco dobrym argumentem. Komunikat, który do mnie dotarł: „Patrzcie, patrzcie! Jeśli gniew się nie skończy, jeśli nie zaczniemy dbać o środowisko, jeśli nie zaczniemy żyć w ładzie z naturą, to wszyscy zginiemy!" Logo miśka z czołówki mnie nie obchodzi. Chcę, żeby reżyser przedstawił swoje poglądy w ciekawy sposób i starał się je odpowiednio uzasadnić. Jako widz otwieram umysł, nie oceniam po własnych poglądach. Może poruszyć mnie coś z czym się nie zgadzam, mogę to wysoko cenić.

snujacy_sie_mozg

Różne sposoby myślenia. Mi wizja końca świata, a właściwie cywilizacji, wcale nie wydaje się pusta, bo sam wyczuwam, że takie zagrożenia istnieją. Wystarczy choćby takie dodawanie: terroryści + broń atomowa + koniec zapasów ropy naftowej = III wojna światowa - taka masakryczna, nie jakieś tam zabijanie w Iraku. Czy Libii.

Ten komunikat wydaje mi się jak najbardziej słuszny. Jeżeli ludzie są zdolni do niszczenia siebie nawzajem na taka skalę, jak na przykład, podczas drugiej wojny światowej, to wolę nie wiedzieć, co mogą zrobić ze światem. I podczas gdy większość rządów państw chwilowo zdaje się rozumieć zagrożenie, jakie płynie z agresji, to nie można jednak tego powiedzieć o bardzo obecnie silnych organizacjach terrorystycznych. A każdy człowiek ma w sobie zarodziec konfliktu.Jeżeli niechęć międzyludzka narośnie, to w każdej chwili jest gotowa przerodzić się w ogień.

Ja odczytałem z tego filmu nieco inne zdanie - bo to, o którym mi powiedziałaś, było oczywiste jak lampa świecąca po oczach. Jednak nie chcę mówić, czego ono dotyczyło - budzi podziw dopiero wtedy, gdy je się odkryje samemu. Wcześniej jest tylko pustym sloganem... <słyszycie, jak westchnąłem?>

Fakt, nawet najlepsza potrawa może być spartaczona przez niewprawnego kucharza. Zapewne kilka szczegółów mogło by uczynić ten film bardziej poruszającym, gdyby je poprawić.
Jednak nawet najlepszy reżyser będzie miał problem z inteligentnym przedstawieniem świata post-apokaliptycznego. Ujmę to w ten sposób: w toczącą się dookoła zarazę trudno jest uwierzyć, dopóki się samemu nie zachoruje.
A już niemal niemożliwe jest uwierzyć w realność zagrożenia.

(cholerni farmaceuci od rozsiewania nieistniejących pandemii - porównanie rodem z "Dżumy" traci wymowę, jeśli się wspomni o H1N1, nie mówiąc już o H5N1)

Pozdrawiam.

Erthain

Samo bycie człowiekiem jest niebezpieczne. Natura, nawet niezanieczyszczona, powołuje wojujące wulkany, niszczycielskie tsunami czy śmiercionośne zarazy. Czy to z winy rodu ludzkiego w XIV w. zginęła 1/3 ludności europejskiej? Być może nieumiejętne radzenie sobie z kryzysem gospodarczym miało tutaj niemały wpływ (pogłębienie głodu -> rosnąca podatność na choroby); z drugiej strony nie doszłoby do niego, gdyby gleby były urodzajne. A ludzie wtedy, długo przed epoką przemysłową, niewiele brudzili... Podejrzewam, że matka natura może nas wykończyć wcześniej niż my siebie. ;) Czemu Ziemia wypuściła z siebie wulkan, który spowodował większe szkody niż my od epoki przemysłowej? Może nie dba o nas – jesteśmy kolejnym gatunkiem, wcieleniem życia, zginiemy, to pojawią się następne. Nie mam jednak obaw reżysera za zupełnie bezpodstawne, bo zagrożenia oczywiście są – chodzi mi o sposób ich przedstawienia.

Istnieje mnóstwo filmów z wątkiem post-apokaliptycznym, ale sama tematyka to za mało – w chyba każdym z nich człowiek wykańcza samego siebie; winą jest przemoc, brak miłości. W niektórych pojawiają się propozycje działania, w niektórych postulaty; niektóre są kręcone, bo tematy post-apokaliptyczne przyciągają spragnionych widzów przed ekrany kinowe. Utopijna wizja świata, w której człowiek jest zwierzęciem bez instynktu agresji bardzo mi pasuje, ale jak to się ma do realności? Może mamy czekać aż przyjdzie Zbawiciel (a może już przyszedł...) i pokaże nam prawidłową ścieżkę – zmieni naszą ludzką naturę? Ok, sam postulat mógłby wystarczyć gdyby nie łopatologia (pojawiają się symbole, ale przesłanie, a nawet emocje bohaterów i tak są werbalizowane), nierówność (świetne sceny pośród słabych), infantylizacja i pewnego rodzaju niekonsekwencja (reżyser traktuje widza jak dziecko, ale na ekranie pojawia się krew i przemoc), które psują odbiór. Ciekawa oprawa audiowizualna nie wystarcza.

A może jestem mało wrażliwym człowiekiem...

pozdrawiam.

snujacy_sie_mozg

To już kwestia przekonań. Mam takie zdanie, że jak się chce, to można. Wszystko, czego się sięgnie ręką. Nogą. Rakietą. Myślą. I czymś jeszcze.

Ale do rzeczy - natura ma to do siebie, że nie jest zbyt przyjazna. Przypisywanie zaś Ziemi jako planecie jakiejkolwiek mądrości, czy woli, to zaś jest (przepraszam za to słowo - moglem źle zrozumieć przekaz) idiotyzm. Ziemia o nas nie dba, bo to nie jest inteligentna istota. W ogóle to nie jest istota żywa - już raczej zbiór istot żywych, a to zupełnie coś innego.
Za to orzeczenie wobec niej konsekwentnej logiki kolejnych wydarzeń na niej zachodzących - to już nie jest idiotyzm. Jeżeli zadamy sobie wysiłek, żeby tą logikę zrozumieć, to wskoczymy w swoje miejsce w ekosystemie jak element w puzzlach.
Mamy tę przewagę nad innymi istotami żywymi, że jesteśmy zwierzętami myślącymi - co oznacza, że do nawet trudnych warunków możemy się dostosować. Że zacytuję Geralta, bohatera dzieł Sapkowskiego - "będziemy nosić ciepłe gacie". Jak się chce, to można, a od czegoś wymyślono filtry powietrza i bunkry. Lampy UV to też niezły wynalazek. Po dodaniu masz podziemny ekosystem na czas jakiejś większej wulkanowej klęski ekologicznej. A tak by the way: jak natura sama potrafi zasnuć powietrze pyłem, to po jaką cholerę jeszcze bardziej je zasmradzać własnym dymem? (Czytaj - natura nie jest bardziej niszczycielska od nas - i jej w przeciwieństwie do nas konsekwentna).

Wiedza to z kolei odpowiedzialność - zatem technika ludzi powinna być okraszona założeniami logicznymi. Co na co wpływa, co jak działa, i tak dalej. To jest za bardzo rozbudowane zagadnienie na objaśnianie go szczegółowo, więc nie będę się nad nim rozwodził. Jedno jest pewne - symbioza Maszyny z Naturą to kwestia podejścia. I wyobraźni.

Do natury potrafię żywic szacunek - nawet, biorąc pod uwagę tsunami, wulkany i inne trzęsienia ziemi - bo to jest najwspanialszy, najlepiej dopracowany, najbardziej konsekwentny i najpiękniejszy MECHANIZM, jaki zdarzyło mi się oglądać.

Jeżeli już pytasz o Zbawiciela, to, zwięźle mówiąc, już przyszedł, ale nie po to, aby zmienić ludzką naturę, tylko by nam ułożyć i pokazać drogę. Którą mamy sami podążyć, jeżeli będziemy chcieli. I mogę powiedzieć słowami Czesława Miłosza - innego końca świata nie będzie.

Ale to inna historia. Wg mnie cały pierwiastek tej układanki leży w dwóch sprawach: po pierwsze chęci, a po drugie współpracy. Nie jest to trudne. Człowiek to zwierzę, ale ma też w sobie coś więcej - sam dedykuje swoje własne poczynania, na podstawie znanych sposobów wnioskowania. Więc jak chce, i wie, że może, to się zmieni. Kwestia przekonań. I odrobiny (nawet malutkiej) myślenia.

Realność w tym zakresie dedykują sami ludzie. Nie potrafimy myśleć jeszcze jako zbiorowość, więc ci, którzy idą za głosem, lub przekonaniami, ogółu swojej grupy społecznej, nie będą reformowalni.
Wbrew pozorom, najlepszym człowiekiem w jakimś zbiorowisku być można, gdy się zbiorowisko szanuje, ale jednocześnie wie, czym się do niego różni.

A kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą - więc jak tysiąc osób w jednym pomieszczeniu zamkniętym stwierdzi, że wyjść się nie da, to tego nie zrobią, nawet jeśli tysiąc pierwszy ktoś pokaże drzwi.

Tą niekonsekwencję zauważyłem. Kilka scen było niedopracowanych (spróbuj wrzeszczeć do samolotu z innego samolotu przez okno, chociażby :D). Ale to zagadnienie o występowaniu przemocy to w dużej mierze kwestia japońskiej kultury. Tam inaczej do widoku krwi podchodzą. W ogóle trochę inaczej wnioskują, przynajmniej ci bardziej obeznani z ich własną tradycją. Choć nie mam pewności w tym argumencie, bo nie studiowałem tego dokładnie. Jednak oczywistym jest, że scenariusze i stylizacja ich produkcji tudzież dzieł różnią się od europejskich.

Akurat nad werbalizacją się nie rozwodziłem. Ciekawy zarzut, ale równocześnie tu już może się zapalić lampka ostrzegawcza "przestrzeń gustów" - bo mogę powiedzieć, że infantylizacja mi nie przeszkadza (czytaj: lubię bajki - po dziś dzień oglądam niektóre produkcje Disneya - te starsze są lepsze niż te dzisiejsze :-)))). A o tej kulturowej niekonsekwencji już mówiłem (spójrz na taką głupocinkę jak Dragon Ball - wg japońskiego [i europejskiego] sposobu wnioskowania jest bardziej dla dzieci niż Nausicaa, a chyba brutalności w obu utworach porównywać nie muszę - wspomniałbym coś o laniu się po mordach przez X odcinków - taka Bijatyka na Sukces)

Ciekawa oprawa audiowizualna nie wystarcza - potwierdzam - wystarczy spojrzeć na takie filmiki, jak Avatar. Nie był zły, ale był klonem Pocahontas. Fabuła zerżnięta na maksimum.

A to tej tematyce już wspomniałem. Cholernie trudno jest przedstawić taką wizję bez kreowania utopii. Zagadnienie omawialne w sposób prosty nie jest - bo bardzo łatwo wpaść jest po drodze w pułapkę strzelania sloganami bez jakichkolwiek uzasadnień. A poza tym, nie do każdego to dotrze. Nie każdego obchodzi los planety, los innych ludzi, cudze racje i poglądy, dopóki sobie czegoś nie uświadomi.

A może się po prostu nie znam na filmach. A może do mnie każdy film przemówi (jeśli ma czym), bo wyciągnę z niego tylko to, co najlepsze (jestem mentalnie wybredny :-))). Trudno jest ocenić własną mądrość od wewnątrz - aczkolwiek nie powinno się zarzucać wnioskowania samooceny - byle nie była pozbawiona samokrytycyzmu.

Pozdrawiam.

PS: Żeby zachować kompletną logikę wypowiedzi, to musiałbym chyba napisać tak zwany epos: więc proszę o wyrozumiałość w razie błędów rozumowych. :-D

Erthain

Chciałam odpisać wczoraj, poświęciłam na to godzinkę, ale moja przeglądarka odmówiła posłuszeństwa i dziś ponawiam moje starania. Niezwykle zniechęcające są tego typu awarie techniczne.

Moim zdaniem chęci są potrzebne, żeby podjąć próbę – próbę czegoś, co nie musi być zawsze zwieńczone sukcesem.

Nie chciałam przypisywać Ziemi woli. Nie dba o nas, czyli nie jest zbyt przyjazna właśnie, jednak zgodzę się, że jednocześnie jest piękna, może nawet doskonała. Chyba niejasno i niedokładnie przelewam myśli na klawiaturę, za co przepraszam.

Po erupcji wulkanu okazało się, że „ekolodzy” przesadzili w ocenie szkodliwości naszych pyłów, mimo wszystko sądzę, że należy dmuchać na zimne, bo jakiś wpływ jest, jednak nie popadajmy w przesadę (czytaj: żadnych wymogów UE). Jeśli jest taka możliwość, żeby wybrać zdrowsze dla środowiska, a nie jest to gospodarczym samobójstwem, to jestem za. Problemy ekologiczne zostały ostatnio wyolbrzymione na rzecz innych, moim zdaniem ważniejszych. Irytuję mnie to i zniechęca. Może stąd bierze się moja niechęć do treści proekologicznych.

Zbawiciel? Nie odczuwam Go. Na pewno jest dla mnie interesującym bohaterem literackim i chciałabym przejąć od Niego parę cegiełek do budowy mojej skromnej dróżki, którą mam zamiar wydreptać. Nie ze wszystkimi z Jego nauk mogę się zgodzić. Wielu „swoistych zbawicieli" – układających i pokazujących – przeszło przez padół i można od nich także czerpać. Źródeł jest wiele, trzeba wybrać czystszą wodę.

Skoro rozwiązanie leży w chęci i współpracy, to dlaczego się do tej pory nie udało? Jednak musi być to trudne.

Muszę być beznadziejnym człowiekiem w obojętnie jakim zbiorowisku, do którego zechcesz mnie przypisać, bo zawsze myślę o sobie jednostkowo.

Czy tysiąc pierwsza osoba nie może wskazać innym drzwi, nawet jak bardzo chce?;)

Wrzeszczenie przez okno samolotu do innego jest nieistotnym błędem w skali filmu i nie wpływa na mój odbiór. Przyznam, że nawet tego nie zauważyłam. Filmom w konwencji science-fiction mogę wybaczyć niezgodność z pewnymi zjawiskami fizycznymi, jeśli na błędzie nie jest oparty główny wątek. Nie chodzi mi o samą przemoc – nawet lubię krew na ekranie – ale o łączenie jej z infantylizacją. Coś mi tutaj zgrzytało. „Nausicaa” w przeciwieństwie do „Dragon Ball” miała poruszać poważne tematy, tym bardziej irytują infantylizmy. Nigdy nie oglądałam tego serialu – czy wrogowie padają trupem czy „tylko” zostają obici? Łączenie treści infantylnych i przemocy mogę zaakceptować w konwencji groteski, skierowanej starszych odbiorców. A że Japończycy są dziwakami i zboczeńcami wiadomo nie od dziś. ;D

„Avatara” nie widziałam. Ostatnio obejrzałam horror „Suspiria”, który urzekł mnie od strony audiowizualnej i przyznam, że jednak mi to wystarczyło. :) Ale dlatego wystarczyło, że reżyser nie starał się okłamywać widza, że jego film nie jest wydmuszką – nie wprowadził treści melodramatycznych, nie wyprowadził morału. Fabuła klasy B nie grała większej roli – została potraktowana jako pretekst do wzbudzania przeżyć estetycznych. Może nawet sama oprawa audiowizualna była kiczowata, ale nadmiernie czerwona krew przypadła mi do gustu. :) Kryteria są bardzo względne, trudno cokolwiek ocenić.

W kreowaniu post-apokaliptycznego świata można skoncentrować się na przyczynach zaistniałej sytuacji, nie trzeba kończyć filmu utopijną wizją rozwiązania problemów. Dla mnie „Nausicaa” jest zbyt nachalna, wolę jak reżyser sugeruje niż wykrzykuje rozwiązanie, wali widza łopatą po głowie.

Mówi się, że film tworzy również widz. Odbiór dzieła w oderwaniu od własnych przeżyć zdaje się niemożliwy. Moja wrażliwość filmowa nie zareagowała tutaj. Nie wiem czy to z powodu mojej bagatelizacji problemów ekologicznych czy gustu, który nie zaakceptował sposób przekazywania tychże. Wydaje mi się, że jestem otwarta na cudze poglądy, wręcz łaknę ich, z racji tego, że moje są jeszcze niewykształcone i na pewno przydadzą mi się cudze rozmyślania, jestem jednak wybredna i sceptycznie nastawiona.

Trudno stwierdzić, kto zna się na filmach. To przychodzi z czasem. Ja się nie znam, ale chciałabym. A może jesteś właśnie za mało wybredny?;) Albo ja zbyt wybredna...

pozdrawiam i z góry przepraszam za błędy i niejasności, ale nie mam ochoty czytać tego po raz drugi; zazwyczaj robię to, ale tym razem musisz mi wybaczyć. ;)

snujacy_sie_mozg

Cóż, można zwracać uwagę przede wszystkim na obecne sprawy (nawet należy), ale nie zaszkodzi czasem pomyśleć o konsekwencjach swoich czynów
Jestem pewien, że problemy ekologiczne dojdą do głosu. W swoim czasie. Teraz są niewidoczne zbytnio, bo Ziemia radzi sobie z udźwigiem naszych poczynań (nie są one zbyt inwazyjne). Ale w każdej chwili może być inaczej.

Ale zagrożenie jest inne. Ważniejszym faktycznie problemem są stosunki międzynarodowe i stosunki międzynarodowościowe, nie wspomnę już o stosunkach międzyklasowych.
Jestem tu przekonany, że można podjąć próbę, a chęci do niej wystarczą. Jednak do każdego człowieka musi dotrzeć takowa chęć, a z tym bywają problemy. Nie da się też rozwiązać żadnego problemu, jeżeli jedna osoba zmieni punkt widzenia co do niego, a druga nie.
W rozwiązywaniu problemów nie ma trudności - trudność leży w nabraniu do tego chęci.
Jak nie ma chęci, to nie ma rozwiązań, bo wtedy którejś stronie w przypadku poważniejszego problemu nie chce się starać nad projektem jego rozwiązania.
Na to wszystko może pomóc jedna zasada: logiczne stosowanie jedenastu przykazań.

Szkoda że nie czujesz Jego obecności. A naprawdę to jest coś niesamowitego.
Jednak Jego nauki są jednym z najdoskonalszych przykładów (dla mnie najdoskonalszym), jeżeli weźmie się pod uwagę 2000 lat, które minęły od Jego czasów, oraz bardzo specyficzną kulturę, w której żył.

Zatem zagrożeniem nie jest fakt, że rozpuszczamy w powietrzu pyły, ale raczej fakt, że niektórym strasznie zależy, aby to się działo, NAWET jeśli z problemu jest inne, dużo bardziej sensowne wyjście. Przykładem jest ciągłe poszukiwanie ropy naftowej, lub jej zamienników, mimo, że cały transport da się zorganizować za pomocą MINIMALNIE szkodliwych silników elektrycznych, i W OGÓLE bezinwazyjnych ogniw wodorowych (tudzież spalania wodoru). Kwestia podejścia tych, co o tym decydują.
Ludzie pchają się ciągle w technikę, która jest zawodna, mimo, iż są bliscy odkrycia techniki, która taka nie jest (jak dodamy silniki elektryczne do reaktorów fuzyjnych, to otrzymujemy ekologiczno-techniczny skok naprzód - a obie techniki są już wdrażane).
Wszystko można - tylko trzeba chcieć.
I trochę pomyśleć.

A że to jest trudne - wiadomo nie od dziś. Wszak do rozwiązywania wszelkich konfliktów ludzie rzadko podchodzą z tak zwanym pomyślunkiem. Zazwyczaj rozwiązują je od własnej dupy strony. Ale wg mnie robią to dlatego, bo nikt im nie uświadomił, że można inaczej. I że jak się trochę poczeka, to lepiej na tym wyjdą. Inaczej - bo sami sobie tego nie uświadomili.

A cod do tego - to zależy -bo jeśli myśląc o sobie na pierwszym miejscu nie szkodzisz przy tym nikomu (entuzjazm - i niczemu), lub przynajmniej starasz się stosować do takiej zasady typu "żyj i daj żyć innym", to jest już bardzo dobrze. Bo najgorzej jest dążyć do własnych celów depcząc przy tym innych.
Z tego właśnie mało z tych "wysoko postawionych" nie zdaje sobie sprawy - Stalin powiedział kiedyś: "Śmierć jednego człowieka to tragedia, milion - to statystyka". Tu jest błąd, bo każda śmieć jest tragedią, a masowa śmierć jest KOSMICZNĄ tragedią i przyczynkiem zagłady.
Jeżeli by tylko tamci zrozumieli ten jeden fakt, nastąpiła by totalna inwersja ludzkich zachowań.
Jednak problemem zawsze jest dotarcie... Jest to wykonalne, ale piekielnie trudne, to dotarcie do innych.
Jednak jak się zaprze człek, to i coś takiego można.

To akurat był dość prymitywny przykład. Ale chodzi tu o to, że on wskaże te drzwi - bo przecież może - ale te tysiąc okłamanych i zindoktrynowanych przez samych siebie ludzi stwierdzi, że ten tysiąc pierwszy jest idiotą. Bo drzwi za wąskie, a jest klamka, a jest próg, potknąć się można, a lampka nad drzwiami sieci po oczach, a za drzwiami duszno, a korytarz ciasny (mimo że 5 metrów dalej jest wyjście z tego tunelu na windowsowską ośla łączkę :-)))))))
Znajda tysiące powodów by nie wyjść z pomieszczenia, bo są przekonani, że się nie da, mimo iż na logikę jest inaczej.

Japońce to nie zboczeńce i wykolejeńcy - mają po prostu inna kulturę. Odchyły - o zgrozo - u nich się pojawiły dopiero, gdy przyjęli część zachowań europejskich, i wymieszali je z własnymi. Dlatego obrazują trochę inaczej.

Do mnie bardziej dotarły takie błędy logiczne samej linii fabularnej, niż niekonsekwencje moralne treści - a dlaczego? Bo wydaje mi się, że taki obraz ma sens - spójrz na taką interpretację tego obrazka: Nausicaa stara się powstrzymać małego Ohmu (tak to się pisze :-D) przed wejściem do kwasu. Wydaje mi się, że to oznacza, że realizacja wszelkich, mniej lub bardziej cukierkowych idei nie obędzie się bez wysiłku. Poświęcenia. Nawet skrajnego. (wsadzić zranioną nogę do kwasu silnie żrącego - brrrr... a o innych takich motywach nie wspomnę - za dużo gadania jak na ten epos).

Ja się nie czułem, jak widać, okłamywany, ani nie uważam filmu tegoż za wydmuszkę. Bo przemówiły wybitnie do mnie takie treści, jak motyw ekologiczny, motyw poświęcania się dla innych. Wykrzyczane rozwiązanie nie uderzyło mnie, bo rozumiem i podzielam taki punkt widzenia. I podejścia.
Bo z rozważań o chęciach i przyczynach problemu uznaję, że czasami inaczej, jak na siłę, się nie da. Kwestia jednak pomyślenia, gdzie się pchać, i w jaki sposób. Bo bardzo łatwo jest zmienić dobre intencje w masakrę...

W Dragon Ballu to wyglądało mniej więcej tak z tymi postaciami, jak z Nausicą podczas tej w.w. sceny ratowania Ohmu, a nawet gorzej - tyle, że przez cały niemalże czas. Tam bohater potrafił być tak zmasakrowany przez kilkanaście, albo kilkadziesiąt odcinków pod rząd. A bajka to z założenia dla dzieci...

Przyczyny takiej zagłady są widoczne na co dzień. Nie urosły jeszcze do poziomu krytycznego, i mam nadzieję, że nie urosną, ale są dość oczywiste.

W sumie to zakończenie powiedziało bohaterom tyle, żeby przestali się ciągle zwalczać, póki mają po temu okazję, i przestali atakować na trujący las, bo on i tak samemu rozwiąże swoje i ich problemy. Bez strat w ludziach, Ohmach, żołnierzach-kolosach i drzewach.
Zostało pokazane wcześniej, że natura dąży z powrotem do równowagi. Ludzie nie wiedzieli, że tak jest, więc atakowali las, bo im przeszkadzał. Realnie, przyznam, ale nie w sposób niepowstrzymany. Atakowali też Ohmy, które im w zwalczaniu lasu przeszkadzały. A że naskakiwali, to Ohmy im odpowiedziały agresją. Nausicaa powstrzymała Ohmy, przed zniszczeniem ludzi, bo wiedziała, że las i tak ma wszystkich gdzieś i zrobi wszystko po swojemu - a co ciekawe, na korzyść człowieka w ostatecznym rozrachunku. Jak jeszcze trochę wytrzymają. Wiedziała też, że jak do ludzi to DOTRZE, to dadzą sobie spokój z bijatykami.
Inaczej nie dotarło...

Odbiór jest bardzo osobistą sprawą. Można jego sposób omawiać, ale nie krytykować (mam nadzieję, że tego w swoich wypowiedziach nie robiłem). Jak, jak widać, dostrzegłem głównie wewnętrznie pojmowane zalety treści, a wady jestem w stanie wybaczyć (chociaż widzę , że są - rozumiem, o jakie niekonsekwencje ci chodzi, i mi tez się nie podobają - choć nieco z innego punktu widzenia).

A sceptycyzm i wybredność to rzecz dobra, ale trzeba z nią trochę uważać. Nie może zastępować logiki. Sceptyczne podejście ma bardzo często podejście do strzelania w kąt rozważaniami w obliczu wysiłku logicznego. Lub poglądowego. Jeżeli sceptycyzm jest silniejszy od samokrytycyzmu, to zmienia się w konserwatywne zacietrzewienie.

Ja też łaknę cudzych rozważań i poglądów, bo też uważam swoje własne za nierozwinięte w sposób zupełny. Na przykład pewne wady filmu w. w. mogę poddać analizie. Jednak ja z każdego poglądu i rozważania lubię wyciągać swoje treści, metoda selekcji, odrzucając lub wyrównując nierówności własnymi poprawkami - w sposób, powiedzmy, kreatywny.
Nawet z filmu Obcy kontra Predator wyciągnąłem pozytywny morał o współpracy - resztę mogę doklepać we własnym zakresie, albo inaczej - reszta w wielu przypadkach nie jest mi potrzebna. Albo samemu sobie ułożę na własne potrzeby lepsza fabułę, lub tak zwane uściślenia do fabuły, lub zignoruję niedociągnięcia, jeśli nie jest ich za dużo - nie uznam za dobry jakiegoś idiotycznego na całej linii filmu, w którym znajdę jedno ciekawe zdanie. Choć to ciekawe zdanie raczej zapamiętam :-D. Mogę dorzucić jedną nutę z cudzej pieśni do własnej melodii - wszak nie muszę wrzucać całej, ani powielać cudzych błędów muzycznych.

Kwestia gustu i wiedzy - niech krytyk ocenia film po jakości muzyki i grze aktorów, jeśli chce. Ja oceniam na własny sposób, niekoniecznie (właściwie niemal wcale) obiektywny. Ale w sumie to nikt za bardzo obiektywnie nie myśli. To pojęcie jest w naszym świcie dużo większa abstrakcją, niźli kosmici...

Za to warto starać się zachować rozumowe podejście do wszystkiego. To bardzo pomaga we wszelkich rozważaniach. Wyobraźnia też jest cenna zaletą, rozum bez wyobraźni bowiem, to maszyna - z drugiej strony wyobraźnia bez rozumu to mrzonki.

Z góry przepraszam za trudności w czytaniu tego eposu. Czasem jest mi bardzo trudno zachować spójność wypowiedzi zwłaszcza długiej i na piśmie.
I nie oczekuje od nikogo, ze będzie czytać te poematy dwa razy - już jedno przeczytanie bowiem wymaga cierpliwości. (podziw :-D)

Pozdrawiam.

PS: Wypowiedź nie ma być obraźliwa z założenia, to jest polemika na temat schematów i sposobów myślenia, więc jak coś zabrzmiało nieuprzejmie, lub wręcz wrednie, to również przepraszam - z założenia nie miało...

Erthain

Tym razem będzie krócej. Nie czuję potrzeby ustosunkowania się do wszystkiego, bo w wielu kwestiach się zgadzam, po co wałkować? Wyrażę jednak moje drobne wątpliwości.

Dmuchanie na zimne jest ważne, ale najpierw należy ostudzić rzeczy, które parzą. Troska o środowisko jest zbyt droga na możliwości niektórych państw, skoro jeszcze nie zostały wprowadzone odpowiednie zmiany. Nie ma po co panikować, przypinać się do drzew. Opowiadającym się za ropą nie zależy na tym, aby środowisko było niszczone, ale na forsie. To jest różnica, mimo że pierwsze wynika z drugiego, to pierwsze nie jest celem jak sugerujesz. Bezinwazyjne spalanie wodoru raczej nie jest dobrym interesem. Mógłbyś rozwinąć myśl, że faktycznym problemem są stosunki międzyklasowe? ;o

Nadal uważam, że same chęci nie gwarantują rozwiązania, ale na pewno są podstawą do zrobienia czegokolwiek. Będę się upierała, że pomiędzy chęciami a sukcesem są elementy pośrednie, niezależne od wysiłku i motywacji. Tutaj trudno będzie nam dojść do konsensu. Proszę, odpowiedz mi tylko na pytanie, które utworzyłam odnosząc się do zasady chcieć to móc: czy jeżeli komuś nie wychodzi, to znaczy, że nie chce, że jego chęci nie są prawdziwe? Czy niepowodzenie nie może się pojawić nawet pomimo usilnych wysiłków? Czuję, że już poniekąd odpowiedziałeś i kręcimy się w kółko, dlatego wystarczy mi zwięzła odpowiedź.

W czym konkretnie ma pomóc zasada 'pamiętaj abyś dzień święty święcił' lub 'nie miej cudzych bogów przede mną'?

Moja nadrzędna wytyczna postępowania brzmi następująco: „wolność mojej pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność Twojego nosa”. Nie zostawiam za sobą ofiar, spokojnie. ;)

Niech tysiąc pierwsza osoba przejdzie przez drzwi, zamiast gadać i nakłaniać. Zobaczą i uwierzą, może niebłogosławieni, ale zawsze. ;)

Żeby nie było wątpliwości – zdanie o Japończykach było z mojej strony żartobliwe, odwoływało się do stereotypów. Zdaję sobie sprawę z odmienności kulturowej między Europą a Japonią i chociaż specem nie jestem potrafię wyłapać podstawowe różnice.

Co do okłamywania i wydmuszki, nie miałam na myśli „Nausiki” (nie jestem pewna odmiany), już prędzej odwoływałam się do mojego wyobrażenia na temat „Avatara". Chciałam raczej wykazać względność mojego oceniania, ale tutaj ewidentnie mój błąd, bo nie sprecyzowałam tego. Staram się spoglądać na film całościowo, nie wybiórczo. Oceniam po swojemu, na podstawie kryteriów, które są dosyć względne i ciągle ulegają zmianom. Różnimy się w podejściu.

„Nausicaa” to dla mnie po prostu przeciętny FILM z powodów, które już podałam. Nie oceniam dzieła filmowego tylko na podstawie wartości merytorycznej. Film różni się od tekstów filozoficznych, moralistycznych tym, że może posługiwać się specyficznym językiem, typowym jedynie dla kina. A język filmowy posiada piękniejsze środki wyrazu niż werbalizacja, dosłowność czy infantylizacja. Wykrzyczany pogląd irytuje mnie nawet, jeśli podzielam punkt widzenia reżysera. Zakończenie dobrze pamiętam, nie musiałeś przypominać.

To w końcu w „Dragon Ballu” ktoś zostaje zabity czy nie?;)

Lubię czytać, więc daje radę z Twoimi eposami. :) Nie odbieram Twoich wypowiedzi obraźliwie i mam nadzieję, że Ty moich także i że moje pisarstwo nie jest dla Ciebie okropnie męczące.

pozdrawiam

snujacy_sie_mozg

Spróbuję odpowiadać na pytania i zagadnienia zwięźle. Ale tylko spróbuję :-)))

Oczywiście wiem, że we wszystkim chodzi o forsę. Równie beznadziejnego powodu do kreowania własnych poczynań, jak forsa, nie znam (da się go nazwać jednym ordynarnym słowem). Fakt, moja wypowiedź tak trochę brzmiała, ale jednak nie podałem powodu, dlaczego wysoko postawieni tak chcą. Nie twierdzę, że ludzie biznesu to krwiożercze wampiry (to ludzie, którzy z nadmiaru jednej wiedzy zapomnieli o innej).

We wszystkim ważny jest umiar (dlatego pochwalam tę zasadę o pięści i nosie :-))), więc ludzi przypinających się do drzew nigdy nie poprę, jeżeli przeszkadzają w jakimś naprawdę wartościowym projekcie. Moim wrogiem jest bezsens - a budowa autostrady jest sensowna.

Fakt, brak ropy jeszcze nie parzy, a parzą za to problemy gospodarcze niektórych państw, które, jak wspomniałaś, nie mają kasy na restrukturyzację swoich systemów. Tu wchodzi problem stosunków międzyklasowych (klasa społeczna to grupa ludzi o zbliżonej zasobności portfela). Bo co takiego amerykańskiego biznesmena obchodzi jakiejsik czarnuchowo w Afryce, nawet jeśli dzięki nim i swojej kasie mógłby stworzyć tam nowe rynki pracy, jeżeli by trochę zainwestował. Kwestia podejścia...

Dochodowe i bardzo wydajne jest za to stosowanie silników elektrycznych - więc dobrym pomysłem jest skupienie finansów na rozwijaniu technologii kondensatorów i budowie silników elektrycznych, co może rozwiązać spory fragment ekologicznych problemów Ziemi i pozwolić oszczędzać energię, zamiast ciągle wymyślać, jak by tu tego NIE robić. I tak arabscy szejkowie będą musieli przeorganizować przemysł na nowy, więc po co ciągle marnują siły Ziemi na idiotyzmy, co im da te kilka lat dochodów więcej poza złoconym papierem toaletowym, którym i tak się będą podcierać, bo sami nie wiedzą co z nim robić?

Chęci nie gwarantują powodzenia - ale za to obustronne chęci zwiększają jego szanse o 100% Nie zwiększają aż tak tej szansy za pierwszym podejściem, ale kto nie rezygnuje, ten w końcu zyskuje. Krocie. Nawet jeżeli nie dla siebie, to dla kogoś innego, a to już jest dwieście procent.

Nie jest tak. Chęci są prawdziwe, jeżeli ktoś podejmuje realna próbę. A są godne szacunku, jeżeli ktoś nie rezygnuje mimo niepowodzeń. Jeżeli ktoś ma chęci, i nic z nimi nie robi, to z kolei żyje sobie w takim świecie mrzonek.

Dzień święty święcić - w logicznym pozareligijnym toku rozumowania przekłada się na, w żartobliwy sposób: JAK czas na przerwę, TO czas na Twixa. Albo - zrób sobie czasem dzień wolnego. A przy okazji - tu już poważnie - popatrz trochę na innych. Poszukaj innych. Zacieśnij więzi. Ogólnikowo rzecz ujmując. Dosłownie - zrób sobie czasem wolne i wykorzystaj ten czas dla kontaktu z innymi ludźmi.

Zaś "nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" jest raczej zaleceniem ludzi wierzących. Jest dobre, bo wskazuje na najlepszą wg. mnie Osobę, ale nie ma tu przymusu. Jak ktoś nie chce, to może zrezygnować (więc musiałbym wprowadzić poprawkę do mojego zalecenia)

Zaś nie wypowiadaj imienia Pana Boga swego nadaremno - to można uogólnić, jako: Nie podcieraj się słowem. A w szczególności cudzym imieniem.

Już wspomniałem - pochwalam postawę. Nie chcę się zachowywać, jakbym zjadł wszystkie rozumy i był uprawniony tym do oceniania innych, ale jest pewne - że dobrze jest, jak się umie dążyć do własnych celów nie szkodząc przy tym innym. Bowiem jeżeli wszyscy by tak myśleli, to byłby to kolejny element inwersji świata.

Tu akurat mogę być zdania, że nie byłbym taki tego pewien, czy by to zauważyli. Jeszcze bardziej filozoficznie, niż do tej pory :-))) , ujmę, że więzienie, nawet mimo otwartych drzwi, przez które ktoś może przejść, istnieje w ich głowach. Zawsze bowiem z braku chęci można odpowiedzieć: Eeee, i tak nigdzie nie dolezie. Wlezie tylko w ekstrementum i wpadnie do bagna.

Ok, nie ma sprawy.

"Różnimy się w podejściu" I klamka zapadła. Niech i tak będzie. Mógłbym Twoje ostatnie zdanie z tego akapitu zacytować. Tyle, że oceniam wybiórczo. Jak treść do mnie trafia, to i reżyserowi, mimo niedociągnięć, mogę wybaczyć (powtarzam się). Dopóki nie skwasi, nawet dobrego przekazu, na całej linii. Kwestia gustu. Zresztą, mam małe doświadczenie w ocenianiu filmów, więc po dodaniu jednej i drugiej cechy wychodzi ignorancja całkowita (choć rzecz jasna nie odrzucę słusznej krytyki). Zwłaszcza, że nigdy nie oceniam filmu jako dzieła, tylko właśnie jako opowiedziana historię. I bardzo często robię to emocjonalnie, jeżeli film poruszy we mnie jakąś nutkę. Trudno jest mi, jak już mówiłem, ocenić siebie pod tym względem.

Fakt, istnieją piękniejsze środki wyrazu, i znam takowe - ale z drugiej strony lubię prostotę. Wiem, że są lepsze zabiegi stylistyczne, ale ja i z prostej pieśni wydobędę dumne nuty.
A wykrzyczany pogląd do mnie przemawia, bo jak widzę takie infantylnie proste schematy głupoty to po pierwsze myślę - że większość problemów Ziemi nie ma wiele bardziej złożonych przyczyn (da się je określać wszak pojedynczymi słowami), a po drugie sam mam ochotę wrzeszczeć - jak widzę niektóre przykłady debilizmu.
A ordynarne przykłady w. w. są łatwiejsze do szybkiej analizy. I poddania krytyce jeszcze w trakcie emisji.
A wrażliwość moja zdąży jeszcze we mnie wzbudzić emocje.
Przepraszam za przykład mojego własnego debilizmu :-))) Akurat tutaj chciałem podkreślić tym przypomnieniem , że mi to zakończenie się nie wydaje rozwiązaniem problemów, czy utopią. Raczej komunikatem "nie babrajcie się w czymś, czego w ogóle nie rozumiecie, zanim do was nie DOTRZE". Tyle, ze tutaj z kolei mój błąd - ani trochę tego nie uściśliłem.

Ta, trup ściele się gęsto. Tyle że po drodze musi jeszcze krwawić, łamać i być łamanym, dziurawionym ,pozbawianym zębów, itp... przez 50 odcinków - więc w sumie częstotliwość padania trupów nie jest zbyt wysoka. Najpierw muszą skończyć sobie łamać szczęki. (Choć przyznam bez bicia, że sam to kiedyś oglądałem nie bez przyjemności - w podstawówce i także "trochę" później - teraz jednak uważam, że poza niektórymi pojedynczymi epickimi scenami, to nie ma tam nic godnego przekazu na tyle, by przeboleć te wszystkie masakry.)

Ja twoich także nie, i Twoje pisarstwo nie jest męczące. Przeciwnie, zachęca nawet zmęczony mózg do myślenia.

Pozdrawiam.

PS: A jednak nie bardzo mi wyszło zminimalizowanie wypowiedzi. Z góry dziękuję za przeczytanie w całości :-))))

Erthain

Z jednodniowym poślizgiem, ale odpisuję. Tym razem nieco więcej z mojej strony.

Wiem, że nie mówiłeś o wszystkich ludziach biznesu, ale wyłącznie o tych krwiożerczych wampirach, gotowych przedłożyć pieniądze nad wszystko. Cenię sobie ludzi, którzy zdobyli majątek i zrobili to w uczciwy sposób – bez pogwałcenia prawa i przekrętów. Zdaje się, że jest to niezwykle trudne – nie tylko dlatego, że łatwiej jest zbić fortunę w nieuczciwy sposób, wykończyć konkurencję, ale wymaga to również bardzo silnego charakteru, bowiem niewielu potrafiłoby oprzeć się pokusie, zwłaszcza gdyby ta nie niosła ze sobą realnych negatywnych korzyści, np. jakiś lewy interesik, będący praktycznie nie do wykrycia.

Kojarzę pojęcie klasy społecznej. Po przeczytaniu Twojego postu zainteresowałam się po prostu, w czym widzisz problem w stosunkach międzyklasowych. Mam trochę inne zdanie na ten temat. Amerykański biznesmen i bezrobotni Afroamerykanie mają równe prawa. Ten pierwszy nie godzi w ich wolność osobistą drugich i nie rozkrada cudzego majątku. Nie widzę tutaj problemu, ponieważ uważam, że nie należy od nikogo wymagać miłosierdzia (przejawiającego się np. poprzez przystopowanie prężnie rozwijającego się biznesu na cześć paru wakatów dla bezrobotnych), ale tylko i wyłącznie przestrzegania prawa – uczciwości. Prawo nie jest doskonałe, ale gwarantuje bezpieczeństwo innym. Zawsze znajdzie się dobry Samarytanin, który z własnej woli będzie pomagał innym i będzie robił to skuteczniej niż Ci zmuszani przez społeczeństwo. Prawo do dysponowania własnym majątkiem wiążę z wolnością. Biznesmen odgrywa wielką rolę, ponieważ rozwój jego interesu wywołuje wzrost gospodarczy, a więc teoretycznie społeczeństwo powinno zamożnieć. Płaci on również gigantyczne podatki, z których wypłacane są zasiłki – również tym, którzy nic nie robią, bo im się po prostu nie chce, bo wolą żerować na pracy innych – oraz opłacana jest machina urzędnicza, która ciągnie kasę za pracę związaną z wypłacaniem świadczeń. Nie oznacza to jednak, że jestem przeciwko jakiejkolwiek ingerencji państwa w gospodarkę, moje poglądy nie są skrajne. Opisałam moje stanowisko na chwilę obecną, nie jestem jeszcze do końca utwierdzona w moich przekonaniach, ponieważ nie czytałam wystarczająco wiele na ten temat, ale wydaje mi się to całkiem słuszne.

Arabowie są bardzo konserwatywną kulturą, raczej nie są przychylni zmianom i trudno byłoby zmienić ich podejście. Dzielni Amerykanie wpadli na pomysł misji pokojowej, jednak gołąbek pokoju krwawi ropą...

Zgadzamy się w kwestii chęci. Z Twoich poprzednich tekstów można było wywnioskować, że chęci i wysiłek gwarantują sukces, stąd pojawiły się moje wątpliwości. Abstrahując od samych możliwości danego człowieka, sytuacje losowe mogą skutecznie przeszkodzić w osiągnięciu powodzenia.

Interpretujesz przykazanie 'pamiętaj żebyś dzień święty święcił' podobnie do Kieślowskiego, odpowiada mi to wyjaśnienie. Analogiczne zasady przekazują teksty niezwiązane z żadną z religii, teksty neutralne, dlatego uważam, że lepiej byłoby wyznaczyć inne źródło wytycznych niż Biblia. Wybranie fragmentu ze świętego pisma chrześcijan budziłoby opory wyznawców innych religii, którzy mogliby nie uznać pozareligijnego, logicznego znaczenia zasad właśnie z powodu ich pochodzenia.

Syndrom, który opisujesz ma swoje odniesienie do psychologii, jednak ja spoglądam na ten przykład z innej perspektywy – raczej humorystycznie i powierzchownie. Nasuwa się pytania: jeśli koleś, który przeszedł przez drzwi nie uświadomił pozostałym ich błędu, to w jaki sposób może to zrobić? Jakie rozwiązanie proponujesz? Jeszcze jedno: a jeżeli to on się myli? Może drzwi są w rzeczywistości zbyt wąskie, a jego wiara (nie w sensie teologicznym) wywołuje złudzenie, że istnieje możliwość przekroczenia progu...

Ja również oceniam po swojemu, nie mam wystarczającej wiedzy filmowej, a prawdopodobnie także wrażliwości, ażeby móc zbliżyć się troszkę bardziej do tej zamglonej i niepewnej linii obiektywności; oceniam względnie. Trudno stosować jednakie kryteria do wszystkich filmów; wydaje się to również niesprawiedliwe, bo nie uwzględnia się wtedy wszystkich aspektów dzieła filmowego. Istnieją wytwory afabularne i abstrakcyjne i według mnie trzeba na nie spojrzeć pod nieco innym kontem i z tej perspektywy oceniać. Prostota, która nie jest tożsama z prymitywizmem też może być dobrym środkiem wyrazu, zależnie od kontekstu. Trudno oszacować, które kryteria są lepsze od drugich, jednak jedno jest dla mnie pewne – sztuka ma znaczyć COŚ dla odbiorcy, wywołać w nim odpowiednie odczucia, wrażenia estetyczne lub skłonić do myślenia. Jeśli ten film Cię realnie zainspirował, to cóż ja mogę powiedzieć, co znaczy moja opinia? Tutaj nie mam czego podważyć. Mi się „Nausicaa” nie spodobała i szukam racjonalnego wytłumaczenia dlaczego tak się stało – czy problem tkwi we mnie, w nieumiejętności dotworzenia dzieła w myśl zasady, że film tworzy również widz czy może nim w samym. A w dyskusji chcę dowiedzieć się czy błędnie nie interpretuję pewnych elementów jakościowych, konfrontuję moje przemyślenia z argumentami innych; można mnie przekonać.

Troszkę sobie zaprzeczasz, bo skoro trup ściele się gęsto, to częstotliwość padania trupów nie może nie być wysoka. Jednak nie w tym rzecz: rzecz w trupie nawet i pojedynczym. Skoro jest zabijanie, to może mój argument o łączeniu infantylizacji i przemocy jest nietrafny i nie łapię tej odmienności kulturowej, chociaż akceptuję dziwności i epatowanie mordobiciem w japońskich filmach aktorskich (przykładowo „Gra wstępna” Takashiego Miike). Z drugiej strony czy jest to jakakolwiek odmienność? Brutalność jest wprowadzana także do europejskich czy amerykańskich kreskówek. Różnica może tkwić w nasileniu tej brutalności i jej dosłowności. W każdym razie przemoc z infantylizacją nadal jest dla mnie drażniącą kombinacją – niezależne gdzie powstał twór łączący te składniki; nad powodami dlaczego tak jest muszę się jeszcze zastanowić, ale na pewno nie dlatego, że sieczka na ekranie miałaby wprowadzać sieczkę w głowie – prawdopodobnie Ty wyrosłeś na porządnego człowieka i nikogo na razie nie zmasakrowałeś. Na pewno oglądanie brutalności przez młodych widzów może mieć na nich mniejszy lub większy wpływ, ale powody inspirowania się ekranową przemocą są znacznie głębsze.

Miło mi, że w ten sposób odbierasz moje posty. Również przyjemnie mi Ciebie czytać; kulturalne dyskusje, bez przytyków osobistych i przekonania o swojej nieomylności zawsze są przyjemne.

Pozdrawiam i przepraszam ze ewentualne błędy gramatyczne, składniowe czy stylistyczne – za jakiekolwiek poza logicznymi, bo ludzką rzeczą jest błądzić.

snujacy_sie_mozg

Przerwy mi nie przeszkadzają. Każda sprawa ma własny wymiar czasowy niezbędny do jej wykonania, a nie zawsze ma człek czas do pisania postów.

Bardzo niewielu takich pozostało. Głównie dlatego, że mało który z nich zważa na konsekwencje swoich czynów w odniesieniu do innych ludzi. W biznesie wolność pięści inwestora nie kończy się na wolności nosa konkurenta. Niewielu jest takich sensu stricte wampirzych pomiotów, ssących kasę ze wszystkiego, do czego da sie przyczepić, ale jest mnóstwo ludzi, którzy przepychając się do majątku przez tłum chętnych, nie patrzą, czy kogoś nie potrącają po drodze. A skoro nie patrzą, to tego nie zauważają, bo cały ich wysiłek jest skupiony na zdobyciu gotówki.
Bardzo niewielu ludzi ma naprawdę z gruntu złe, lub bezkompromisowe zamiary. Kluczem do bariery nie jest czysta chciwość, lecz mniej lub bardziej delikatna w. w. połączona z... nieświadomością.
Tam bowiem, gdzie interesy innych ludzi nie mogą zostać pominięte, biznesmen zwróci uwagę na drugiego człowieka. To dowodzi, że nie są wampirami. Ale z drugiej strony są zapatrzeni w pieniądze - to wynika z dość prostego przykładu wykupu ziemi pod autostrady. Zawsze zaczyna się negocjacje od śmiesznych stawek, dlatego nikt nie chce ziemi z domem sprzedać, bo nie uzyska za taką cenę podobnych warunków bytu jak przed przeprowadzką. Biznesmen jednak nie myśli o takiej sytuacji w taki sam sposób, jak mieszkaniec domu - biznesmen kombinuje tylko, aby koszta były jak najmniejsze. Nie myśląc o tym, co takie przesiedlanie może spowodować dla innych ludzi, czy też co takie przeciąganie się negocjacji robi z budżetem drogowym (ciągłe naprawy przeciążonych dróg).
To tylko zasłyszany przykład, obrazujący tok budowy polskich autostrad, ale myślę, że większość biznesmenów funkcjonuje w ten sposób - idąc po trupach bez patrzenia na to, po czym idzie - gdyby spojrzał bowiem w dół i zrozumiał, na co patrzy i kto te trupy podeptał - to zszedłby z nich, i poszukał innej drogi.
Sęk w tym, że nikt się za bardzo nie rozgląda. Panuje wszędzie wyścig szczurów, i każdego obchodzi tylko to, aby dobiec do mety.
A jednocześnie wielu z biznesmenów zmaga się z własnymi problemami, które przez ten porąbany wyścig narastają. Bowiem biegnąc cały czas do przodu, nie tylko można kogoś potrącić, ale i zgubić coś cennego. A zanim znajdzie się ponownie coś zgubione podczas biegu, to musi minąć mnóstwo czasu i jeszcze więcej wysiłku.
Uczciwi biznesmeni mają zatem podwójnie źle - bo muszą biec trudniejsza trasą od normalnej, a jednocześnie nie dać się zadeptać szczurzemu peletonowi. I jeszcze wytrwać w swoich postanowieniach, a ciągłe bezinwazyjne rozpychanie wściekłych szczurów z czułością ekologa potrafi każdego doprowadzić do szewskiej pasji. I jeszcze nic nie gubić po drodze. To już cztery obciążenia. A większość ludzi zwykła się ich pozbywać, a nie je sobie nakładać...

Ja o prawach wtedy nie myślałem - bo dla mnie to jest oczywiste. Każdy człowiek na ziemi ma równorzędne prawa i równorzędna wolę wobec innych - oczywiście dopóki się jej nie pozbędzie, lub jak ktoś inny, już zniewolony, go za sobą nie pociągnie do więzienia.
Tu akurat rozpatrywałem problem pod katem tak zwanego planowania
długofalowego. Po prostu - mnóstwo ludzi z Afryki to mnóstwo ludzi do pracy. Sama zaś Afryka to jedna wielka wolna działka. Wolna do tego stopnia, że aż w ogóle pozbawiona infrastruktury. Za to nie jest pozbawiona zasobów. I to takich, które są interesujące dla Zachodu, np. tantal.
Zatem warunki do rozbudowy gospodarczej Afryki mogły by być dwa - po pierwsze - musiały by zostać wystudzone tamtejsze konflikty, zaś po drugie - ktoś z Zachodu musiałby podjąć ten kilkuletni wysiłek rozbudowy infrastruktury gospodarczej. Jednak po przeczekaniu, a właściwie przepracowaniu tego niedochodowego okresu taki biznesmen mógłby znaleźć się na górze złota - uzyskałby bowiem jednocześnie surowce do produkcji materiałów luksusowych, takich jak elektronika, oraz gotowych konsumentów, wyciągniętych z biedy, a zatem zainteresowanych takimi dobrami.
Ale kluczem do wszystkiego i tak pozostaje polityka. W której politycy myślą w podobny sposób, jak biznesmeni, tyle, że na inne tematy. Aczkolwiek nie jest im obca niewiedza o konsekwencjach własnych poczynań wobec innych ludzi.
Taką wizję, jaką zbudowałem powyżej, oprócz podejścia pana biznesmena z Ameryki, utrudniają także poglądy pana polityka z Afryki. Właściwie takiego pana, który macha swoim kałachem, pielęgnując nim swoje własne poglądy na głowami swoich poddanych (potocznie zwanych "obywatelami"), które zazwyczaj brzmią: "żadnych białasów! Ani ich wyblakłych kochasiów! wszystko moje!". Lub inne formuły, które da się skonstruować, pomijając jakąkolwiek głębię.
Zatem ludziom z Afryki potrzebne są na dzień dobry trzy rzeczy - po pierwsze, METODY pozyskiwania żywności, po drugie edukacja, a po trzecie ułagodzenie tych bezsensownych w stu przypadkach na sto konfliktów.

Teraz humorystycznie: Konserwatyzm to ZUO! A żeby było śmieszniej: Liberalizm to też ZUO! Co jest najlepsze? Logika.
Panowie Arabowie mogą sobie być konserwatywną kulturą. Nikt im tego nie broni. Ale prędzej, czy później dotrą do miejsca, gdzie spluną sobie na swoje długie brody i powiedzą: "ropa się skończyła, a my nie mamy nic na zamiennik."
Logicznym ze strony arabskich szejków posunięciem było by wykorzystanie swoich fortun (z którymi oni sami nie wiedzą, co zrobić) na rozbudowę jakiegoś nowego sektora gospodarczego, najlepiej energetycznego. Na za dwadzieścia do pięćdziesiąt lat (tyle, ile mają czasu na wydobycie ropy), powinni sobie zaplanować śliczny reaktorek fuzyjny + fabryki wodoru tudzież silników elektrycznych lub kondensatorów do nich. Najlepiej w kooperacji ze specjalistami z Zachodu, którzy się już zajmują takimi technologiami.
To by było jedno z rozsądniejszych posunięć z ich strony - zabezpieczenie własnych siedzeń, zabezpieczenie siedzeń swoich rodaków, zabezpieczenie siedzeń Zachodu, powstrzymanie roponośnych konfliktów, oraz, tak przy okazji, uwolnienie Ziemi od naszych własnych smrodów. Kwestia długofalowego planowania. I odrobiny wyobraźni (reaktor fuzyjny to nie fantasy - patrz projekt ITER. Jest to ciekawy sposób pozyskiwania energii, bo będąc jednocześnie wydajniejszym od wszystkich poprzednich nam znanych, jest także, o dziwo, czystszy. Najbardziej nieprzyjemnym elementem jego konstrukcji mogą być napromieniowane osłony komory fuzji, ale są one i tak dużo mniej radioaktywne od odpadów z tradycyjnych, uzależnionych w dodatku od uranu jądrówek.)
Tak samo Arabowie, tak samo Amerykanie pod tym kątem. Współpraca na tym polu równa się kolejnemu ognisku inwersji świata. a przynajmniej równała by się...

Dlatego właśnie wspomniałem o nie poddawaniu się - z chęci godnych szacunku wynika działanie, które nie ustaje w wyniku niepowodzeń ("próbuj aż do skutku").
A co do czynników losowych - to, że są, jest równie oczywiste jak potrzeba działania. A że są, to czasem się trzeba do nich dostosować, czasem nad nimi pomyśleć, obejść je, lub pokonać. Wszystko jest kwestią podejścia. A nie o wszystkim decydujemy, przynajmniej dopóki nie mamy na coś wpływu.

Tu już wchodzimy w dyskusję na temat religii, a trudno jest takową prowadzić bez wykopywania topora wojennego. Spróbuję jednak wysłowić się możliwie neutralnie (nie gubiąc przy tym własnych poglądów).
Otóż pochodzenie tych wytycznych, najprościej ujmując, jest niezależne od ich rozlicznych interpretacji. Podejście do nich jest kwestią ludzką - a ich źródło, przynajmniej dziesięciu przykazań, jest związane z Biblią - ale ogólne znaczenie wynika z ludzkiej psychiki i moralności, a nawet, do pewnego stopnia - biologii. Dlaczego? Otóż człowiek będzie funkcjonował najlepiej jako jednostka, gdy zastosuje się do ludzkich kontekstów przykazań. A funkcjonując dobrze jako jednostka może zastosować się do przykazania jedenastego - też jego ludzkiego kontekstu - tworząc, dobrze funkcjonujące więzi społeczne. Ja nie poleciłem tych przykazań wyłącznie dlatego, że jestem wierzący, ale także dlatego, że na logikę człowiek który żyję odwołując się w swoich decyzjach do nich, funkcjonuje lepiej. Skuteczniej. Na wielu płaszczyznach, jeżeli jest pomysłowy. Rzecz jasna, smakują dużo lepiej, jeżeli wyciągnąć z nich także te duchowe wnioski, ale to już jest kwestia wyboru. Ja wiem w swoim duchu i umyśle, że przez ścieżkę życia lepiej jest iść z Bogiem, niż bez Niego, ale to moje zdanie. Nie omieszkam go nigdy wygłosić, ale nie będę podważał w tym czyjejś wolności, bo zaprzeczę wszystkiemu, w co sam wierzę. Można tak, można tak, od tego mamy aparat wolnej woli.

Zapamiętałem tutaj cytat z C. S. Lewisa - "tak się boją, żeby ich w coś nie WCIĄGNIĘTO, że aż nie da ich się z tego WYCIĄGNĄĆ". I tak to działa. To nie jest problem postrzegania, tylko nieufności , połączone z niechęcią do podejmowania wysiłku (przepychanie się w tysiąc osób tunelem dwa na pół metra). Nie chcę krytykować Twego podejścia, bo mam trochę wyliniałe poczucie humoru, ale to nie jest śmieszne, jeśli się do dostrzeże na własne oczy. Tak, jak na przykład tych Arabów, którzy boja się wyjść z więzienia roponośnego, bo nie ufają Zachodowi, bo są konserwatywni, bo im się nie chce nic zmieniać. Będą stamtąd zwiewać, gdy im w tej komnacie się będzie strop walił, ale to się nie obędzie bez ofiar.
Ten drugi przypadek to zupełnie inna bajka. Raczej w obrębie świata materialnego nie ma rzeczy niemożliwych - ten typ wszak mógłby skrzyknąć kilku ludzi z tłumu do poszerzania tunelu, jeżeli by kogoś przekonał. Mógłby też przekonać ich, właśnie rozwiązując swój własny problem przy okazji i samemu zaczynając poszerzać ten tunel. Kwestia nie logicznych rozwiązań dylematu typu zapora na drodze, tylko chęci znalezienia tudzież podjęcia się tych rozwiązań. A co do tego, co się znajduje po drugiej stronie - to mi nie chodziło o wizje, tylko o niedostrzeganie spraw oczywistych. Coś w stylu - kolo krzyczy do ludzi, że tu są drzwi, bo sam już tam wlazł i stwierdził, że trasa przejezdna, a po drugiej stronie mnóstwo miejsca.
Rozwiązania nie da się jednoznacznie określić. To jest problem psychologiczny, a zatem analogie do komnaty będą inne w zależności od drugiego dna tego obrazka. Ale co do samej komnaty - w tej rzeczywistości wyimaginowanej - to spróbowałbym pokazać drożynkę jednemu z nich, aby potem on spróbował to przekazać swoim kumplom, wraz zaleceniem aby spróbowali przekazać to swoim kumplom, na zasadzie głuchego telefonu. To tylko jedna z metod, i wcale nie zakładam, że zadziałałaby. Podobnie jak te inne.

Lampa zwania kwestią gustu błyszczy już jasno. Niesamowite, że nie jest to, jak w większości takich dyskusji, stan alarmowy, tylko uprzejme stwierdzenie faktu, który brzmi: mając odmiennie skonstruowaną psychikę odczuwamy pewne rzeczy inaczej, tak jak różnie skalibrowane obiektywy wychwytują obrazy na różne sposoby. Ja myślę podobnie w kwestii, jednak mam inne widać oczekiwania, podchodzące pod moje własne poglądy na te sprawy - inaczej mówiąc, mnie co innego porusza i w inny sposób.
Racjonalnym wytłumaczeniem może być takie stwierdzenie, że poruszył bardziej Cię brak jakiś elementów w filmie, zestawienie obok siebie infantylizacji i przemocy, czy też agresywny sposób przekazywania poglądów, niż sama treść przekazu - inaczej mówiąc, tekst mógł być i słuszny, ale autor pisał po pijaku, i jeszcze czcionką Algerian (zobacz sobie w MS Wordzie :D). To akurat przesada w stosunku do "Nausiki", fabuła nie zawierała tam aż tak pijackich błędów, ale tak to może działać. BTW, ta też jestem skłonny przyznać, że film posiadał wewnętrzne nielogiczności, ale... powiedz może, które sceny były wg Ciebie najbardziej: infantylne, brutalne, czy przerysowane - będzie to dla mnie niezłe intelektualne wyciskanie - próba nadania tym elementom jakiegoś sensu, tudzież wyłapanie bezsensu.

Moja poprzednia wypowiedź mogła tak brzmieć, ale teraz pochwycę ten temat na warsztat z dwóch stron - tam pojedyncze walki dla nas trwały 50 odcinków, co się równało od kilkunastu dni do kilkunastu tygodni, w zależności od częstotliwości emisji, ale w rzeczywistości serialu jednak te walki trwały od jednego, do maksymalnie kilku dni - z naszej perspektywy śmierć to rzadkość w tym serialu, ale w jego fabule jest to rozmieszczone dosyć często. Każdy tamtejszy wątek naparzania się kończył masakrą.
A poza tym, zapomniałem o czyms ważnym w kwestii tego serialu - jego bohaterami bowiem byli tacy nadludzie, można powiedzieć rasa supermanów, o potężnych możliwościach destrukcji ukrytej w ich własnych rękach. Rzecz jasna, takich wymiataczy było tam tylko kilku, ale to wystarczało, aby zniszczenia, jakie powodowały ich walki, niosły ze sobą śmierć setek tysięcy zwykłych zjadaczy chleba - przewijającą się w tle, jak hasła w stylu "ups, planeta zniszczona", albo scenami, gdzie widać ruiny wsi i miast, jakie pozostają po ich przejściach.
Co śmieszniejsze, ci wszyscy zwykli ludzie, za sprawą głównych protagonistów regularnie odzyskiwali życie w jakiś cudowny sposób - chyba tylko po to, aby następny antagonista mógł ich wymordować ponownie...

Tym razem mój styl był mniej samokrytyczny, niż poprzednio - ale wygodniej mi będzie stwierdzić pod wszystkimi tymi opiniami, że mogę się w nich mylić (zwłaszcza po wyprodukowaniu tych wszystkich miniaturowych esejów).
Zarówno gramatycznie jak i stylistycznie, jak i logicznie (niektóre błędy logiczne to nie błądzenie, tylko walenie głową w ścianę - doświadczenie z własnego i cudzego bajkopisarstwa na innym forum).

Pozdrawiam.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones