Nie dość, że film produkcji telewizyjnej to w roli głównej Austin Green. Pozory jednak mylą.
Poważne podejście do filmu oraz poważny problem ale nie narodziny dziecka a ludzi, którzy nie
potrafią sobie z tym poradzić. Okazuje się, że wspaniali uśmiechnięci ludzie to często otoczka,
która zamydla oczy. Dziecko powinno nieść radość a w owym obrazie okazało się lawiną
kłopotów i nienawiści. Brawa należą się tu tylko ojcu i przyjaciółce, cała reszta powinna za swe
zachowanie zostać ukarana na czele z beznadziejną matką, która przylazła na gotowe i
zachowywała się jak narkomanka, której zabrano strzykawkę. To że urodziła nie powinno jej
klasyfikować do tego, że jest matką. Porzuciła syna miała go w dupie i nagle się budzi... Szkoda,
że film nie zakończył się wygraną w sądzie przez ojca wtedy może morał końcowy dał by więcej
do myślenia idiotką nazywających się matkami... Obraz dobry lecz nie potrzebnie Happy
endowski dla wszystkich 7/10
Dobra wypowiedź, ale zauważ, że film jest z 97 roku. Teraz jest już inaczej, ale w tamtych latach rola matki była niepodważalna i rzadko się zdarzało, aby prawa rodzicielskie były jej odbierane i przyznawane wyłącznie ojcu.
Mimo to wzrusza obraz ojca, który tak gorliwie opiekuje się swoim dzieckiem, natomiast postawa matki budzi niesmak, a zakończenie lekką złość i irytację.
Na początku filmu myślałem, że będzie to kolejna historia playboya, który zrobi dziecko i umyje ręce oraz matki, która będzie wychodziła z siebie, by zapewnić mu warunki. Okazało się jednak, że sytuacja była ZUPEŁNIE ODWROTNA.
7/10