Widzieliście już kilka filmów Allena? Poczujecie się jak w domu. Tradycyjny jazz na otwarcie, neurotyczny bohater, a film opiera się na dynamice relacji damsko-męskiej pewnego duetu prowadzącego - podczas długich spacerów - niekończące się dyskusje o życiu, filozofii oraz Dostojewskim, do tego delikatny humor, spokojna forma oraz kilka okazjonalnych pytań moralnych, na które już musimy sobie sami odpowiedzieć. Ot, taka allenowa jazda na auto-pilocie, przyjemna, lekka i wesoła, ale raczej dla miłośników słuchania gawędziarzy snujących swoje opowiadania przy herbatce i ciasteczkach.
Więcej recenzji oraz wrażeń z tegorocznego Cannes:
https://m.facebook.com/profile.php?id=548513951865584
Woody Allen być może chciał nakręcić film o upadku inteligencji zachodniej cywilizacji. Być może chciał powtórzyć sukces "Blue Jasmine" lub "Wszystko gra" ale poniósł porażkę.
Film portretuje "profesora" filozofii dryfującego przez życie w pogoni za adrenaliną. Gdy narkotyki, alkohol i kompulsywny sex nie dają oczekiwanego kopa główny bohater znajduje sobie zastępczy cel życiowy uzasadniając go gęstym sosem jak to sam nazywa "oralnej masturbacji" czyli cytatów z XIX i XX w filozofii oraz prozy Dostojewskiego.
Film jest pusty ponieważ otoczka filozoficzna jest bardzo słaba, nie buduje żadnej bazy z której ma się rozwinąć filmowy zwrot akcji, dialogi przegadane, następne zwroty całkiem niewiarygodnie zmierzają w kierunku Dekalogu jako uniwersalnego zbioru praw.
Dla mnie fana Allena obejrzenie filmu przyniosło duże rozczarowanie, nawet "Zakochani w Rzymie" nie wzbudził we mnie takich negatywnych odczuć a nie był to film najwyższych allenowskich lotów.
Tylko dla wytrwałych fanów Wood'ego Allena.
Wygląda to jak niezły materiał na film, wstępny zarys. Może gdyby Allen robił go 5 lat a nie rok...może wtedy pogłębiłby psychologie postaci, poszerzył tło filozoficzne, pokazał bardziej wysublimowany klimat, humor, dialogi, a tak wyszedł kolejny płytki, lekki, lekko banalny, nudnawy film czwartej klasy z dwoma, trzema zabawnymi tekstami.
Można obejrzeć, ale nie trzeba. Przy "Annie Hall", "Miłość i Śmierć", "Zelig", "Cienie we mgle", "Życie i cała reszta", "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie...", czy nawet "O północy w Paryżu", albo "Blue Jasmine" wypada mizernie. Allena stać na dużo więcej, co już nie raz pokazywał. Niestety...nie tym razem.
Allen powinien obejrzeć najpierw:
http://www.filmweb.pl/Smiertelna.Wyliczanka
I zatrudnić aktora równie wyrazistego jak Gosling. Chociaż temat jest tak zużyty filmowo, że nawet z nowym Goslingiem sukcesu nie wróżę.
pozdro
Popieram opinie @T-Durena, bardzo przyjemny film, trochę taki ciągnące się flaki z olejem, jak dla mnie super i zaskakujące zakończenie. Ale popieram też @nawieczor bo moja koleżanka jest fanką Allena i zawiodła się, oceniła nawet na 4 i nie mogła się doczekać aż wyjdzie z kina co sprawiało mi przykrość, bo ja bardzo czekałam na ten film.
A jak sądzicie jaki morał, jakieś przemyślenia, może płynąć z tego filmu? Zastanawiałam się wczoraj jak wyszłam z koleżanką i doszłam do wniosku, że może chodzić o to, że aby odnaleźć sens życia(jeśli ktoś go nie posiada), to nie trzeba sie zbytnio wysilać i nawet w przypadkowej restauracji odnaleźć można poczucie motywacji jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki.
nie poczułam się jak w domu, no może jeśli w domu to jak w klozecie - wielkie rozczarowanie - żadnej iskry, dialogi do zaśnięcia, jeden pomysł na cały film (morderstwo egzystencjalne) to stanowczo za mało nawet jak dla wielbiciela, film jest jeszcze gorszy niż Magia w blasku księżyca i tylko Emma Stone go ratuje do spólki z Phoenixem
boję się że to koniec mojego ulubionego reżysera :-(
lepiej obejrzeć 10 raz Annie Hall
No właśnie nie do końca jak w domu, bo wg mnie Allen zaprzecza tu swojej wczesnej twórczości, wręcz woła z ekranu glosem matki postaci granej przez Emmę, że może i brzmi to wszystko ładnie ale jego dzieła cechuje przerost formy nad treścią a może i brzmi to mądrze ale przy wniklejszym wglebieniu się jego tezy są obalalne. To raczej spory zwrot w jego filmografii, ale wg mnie całość się broni i to dość dobrze biorąc pod uwagę fakt, że nie ma tu krztyny przeintelektualizowania, pozostaje czysta satyra i autoironia.