"Night of the Living Deb" jest rasową komedią romantyczną. Nierozgarnięty, ale uroczy rudzielec o imieniu Deborah pewnego wieczoru podrywa w barze Ryana. Rano budzi się w jego mieszkaniu. Prawdopodobnie do niczego nie doszło, bo dziewczyna ma na sobie ciuchy w jakich wyszła z domu. Jednak Ryan niezbyt interesuje się swoją zdobyczą i Debbie musi walczyć o jego serce już na trzeźwo. Szansą ku temu będzie wspólna podróż przez "zombie apokalipsę" :)
Nie ma tu zbyt wiele makabry, mimo typowo horrorowego tematu. Twórcy postawili nacisk na miłosny wątek i nawet nieźle na tym wyszli. Całkiem zgrabnie nakreślili głównych bohaterów oraz napisali mnóstwo słownych przekomarzanek. Same sceny z zombie są zresztą amatorsko nakręconymi szarpaninami z marnym gore, więc to sekwencje akcji ciągną ten film w dół. Osobiście częściej czekałem aż Debbie zaszczyci mnie jakimś szalonym monologiem, niż na moment gdy zombie zaatakują.
Ogląda się to przyjemnie. Oczywiście to film do bólu schematyczny, posiadający urok produkcji Asylum, ale całkiem zabawny. Gdyby tylko twórcy usunęli jeden żart "z pierdzeniem w tle" ocena mogłaby być nawet wyższa. Niestety chcieli rozbawić o jedną grupę odbiorców za dużo, zniesmaczając tym samym pozostałe.