Amerykańskie przedmieścia lat 50. Klasa średnia. Wzięty architekt Larry Coe ma piękną żonę i kochającą rodzinę, ale wdaje się płomienny romans z piękną Maggie Gault, dziewczyną z sąsiedztwa. Dla obojga wydaje się to być nie jedynie przelotna fascynacja, ale głębokie uczucie a za razem złożony, dramatyczny problem. Dwoje kochanków musi wybrać między miłością, a lojalnością...
To z pewnością historia jakich wiele, jaką karmi się kino od jego zarania. Jest opowiedziana w sposób klasyczny, kanoniczny wręcz, nie zaskakuje fabułą. Ale porywa głębią emocji i realnością. Pobrzmiewa w niej jeszcze ta nuta sentymentalizmu i pewnej umowności spojrzenia znana z kina lat 40. i 50. – piękna, delikatna, subtelna, pełna niedopowiedzeń, deszczu, morza, zapalanych z nonszalancją papierosów i ukradkowych spojrzeń. Z drugiej strony mamy dwoje bohaterów z kolorowego już, realnego świata. Brawurowo zagranych z ich myślami, przeżyciami, rozterkami, z całym bagażem doświadczeń, pogrążonych w kipiących emocjach. Duglas nie wdaje się w korowody słów - deklaruje wprost: „Chcę się z tobą kochać.” Para bohaterów nie jest odseparowana od świata – ich relacja pociąga za sobą złożone reakcje mężów, żon, matek, dzieci przyjaciół… Wszystko to zbliża film do codzienności, czyni go wiarygodnym, skłania do zastanowienia nad (znaną przecież) historią i refleksji nad kondycją bohaterów – zarówno tych pierwszo- jak i drugoplanowych. Przy czym wszystko co widzimy dzieje się jednak nie wprost, nie w ferii barw i brawuro wykrzyczanych scen. Najbardziej jaskrawa jest tu czerwona kurtka Larrego. Wszystko inne jest opowiadane kameralnie, w gronie kilku osób, przy stosunkowo ograniczonej ilości słów.
Dom jest ukończony. Teraz trzeba wnieść tu meble, nasze ulubione rzeczy, ustawić książki, fotografie, odwiesić płaszcz do szafy, rozpalić w kominku. Ale to nie komedia romantyczna. Nie będzie happy endu.
Na szczescie czytam komentarze po obejrzeniu filmu, gdyz inaczej mozna zbyt duzo z nich wyczytac i sie zniechecic. Jak sie film zakonczy mozna sie domyslec juz w polowie filmu. I chociaz bylo mi smutno, to i dobrze, ze taki byl final. Opery mydlane, czy komedie romantyczne sa zawsze wyssane z palca i nudne.