PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=34462}

Obcy

Lo straniero
7,0 440
ocen
7,0 10 1 440
Obcy
powrót do forum filmu Obcy

"Obcy" to opowiadanie Alberta Camus'a. Przeczytałem i pomyślałem czy można to zekranizować... cała książka, wszystkie zdarzenia i opisy są myślami głównego bohatera. Książka opisuje skrajny nihilizm i jestem ciekaw jak Viscontiemu udało się to ująć w obrazie filmowym. Czy ktoś czytał książkę i oglądał film? Jak prezentuje się film na tle opowiadania?

użytkownik usunięty
Vito_10


"OBCY"
w każdym calu


Film Review: Luchino Visconti’s “Lo Straniero” (The Stranger)
July 21, 2008, 2:03 pm
Filed under: Author: E. Sempé, Cinema | Tags: albert camus, algeria, anna karina, cinematheque ontario, existentialism, giovanni fusco, l'étranger, l'eclisse, lo straniero, luchino visconti, Marcello Mastroianni, meursault, michelangelo antonioni, monica vitti, piero piccioni


W roku 1967, siedem lat po absurdalnie tragicznej śmierci Alberta Camusa, Luchino Visconti pisze scenariusz i reżyseruje film na podstawie powieści „Obcy”; w roli Arthura Meursault obsadza Marcello Mastroianniego; rolę Marii, jego kochanki, powierza równie wspaniałej Annie Karinie.

Oczywistym atutem filmu był urokliwy, stary, kolonialny Algier; wystąpiły też palmy, plaże, Arabowie, burnusy, białe kasby, jednym słowem - egzotyka. No i autorytet Viscontiego, wsparty jak Leonidas o honor Spartanina na opowiadaniu wprawdzie martwego ale nieśmiertelnie wielkiego Alberta. Taka mieszanka musiała lub co najmniej powinna zaowocować skończonym arcydziełem. Niestety! Film to beznadzieja pod każdym względem; nie pomogła doskonałość reżysera i genialni aktorzy. To o beznadziejach powiadają: „I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu”; w roku 1968 „Obcy” nominowany do Złotego Globu w kategorii „Najlepszy film zagraniczny” przepada z kretesem na rzecz „Vivre pour Vivre” Claude Leloucha.

Bo „Obcy”, to powieść nawet nie to, że słaba ile po prostu zła. A w porównaniu z „Dżumą”... Nie, taka paralela byłaby wysoce nieprzyzwoita! „Dżuma” jest wielka i ponadczasowa; jest przemyślana od A do Zet a jedyny (dla polskiego Czytelnika) jej feler, to lichutkie tłumaczenie „żywcem” z literackiego francuskiego, na licho wie, jaki polski.

Twierdzę, że „Obcy” to słaba powieść. Pod jakim względem? Łatwiej mi wymienić, pod jakim względem jest dobra. W oryginale słowa Camusa brzmią znakomicie, bo francuski w ogóle znakomicie brzmi a Camus posługuje się słowem po mistrzowsku; to warte podkreślenia, bowiem (jak wspomniałem) „Obcy” przełożony na ten zdumiewający „polski” w jakim go do dziś czytamy, jest ostatecznym coup de grâce twórczej myśli „egzystencjalizmu literackiego”, wiekopomnych idei i tego wszystkiego, czego tam (dla mnie) nie ma i (dla mnie) nigdy nie było.

Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego pisarz tego formatu, co Camus, napisał takie byleco? Czy dlatego, że kiedy tworzył „Obcego” był jeszcze „niezupełnie wielki"? Wszak dystans czasowy jaki dzieli te dwa utwory - „Obcy” rok 1942 i „Dżuma” rok 1948 - to ledwie 6 lat. Ledwie? Chyba tutaj się kryje częściowe wyjaśnienie: dla pisarza 6 lat to cała era; może się stać pisarzem dojrzałym do stworzenia arcydzieła, pisarzem genialnym. I takim właśnie Albert Camus jest (dopiero) w 1948 roku. Rok 1948 to niebywale ważna data w jego życiu i twórczości, prawdziwy Rubikon; po zerwaniu z Sartrem i jego literackimi satelitami, po nieskutecznych jak wiadomo, próbach kategorycznego odcięcia się od przypisywanego mu statusu kreatora literackiego egzystencjalizmu, pisze „Dżumę”.

Ale teraz dla mnie ważny jest ów rok 1942, gdy Camus zasiada do biurka z zamiarem napisania jakiegoś „manifestu” egzystencjalizmu w literaturze, któremu nadaje tytuł „Obcy”, jakże przystający do nurtu wyznawanej wówczas filozofii. Ale Camus Anno Domini 1942 nie jest jeszcze pisarzem „wielkim”, ani literacko "dojrzałym”; nie był nawet szczęśliwym posiadaczem krzepkich jak spiż światopoglądów, którym będzie za lat sześć, a które zaowocują przyznaniem mu Nagrody Nobla. I wcale nie za ”Dżumę”, jak twierdzą niektórzy krytycy i dzieci, tylko za całokształt twórczości. W swoim uzasadnieniu z 1957 roku, Komitet noblowski stwierdził:
[--]"za ogromny wkład w literaturę, ukazującą znaczenie ludzkiego sumienia".

Ani słowa o „Dżumie”. Kropka!

***

W jednym z ostatnich wywiadów Camus wyznaje:

(...) Streściłem „Obcego” jakiś czas temu, w zdaniu, które uznaję za paradoksalne:
- W naszym społeczeństwie każdy człowiek, który nie płacze na pogrzebie swojej matki, ryzykuje bycie skazanym na śmierć. Chciałem tylko powiedzieć, że bohater książki jest skazany, ponieważ nie bierze udziału w grze. W tym sensie jest obcym dla społeczeństwa, w którym żyje, błądzi na marginesie, na obrzeżach życia prywatnego, samotniczego, zmysłowego. Dlatego czytelnicy skłaniają się do traktowania go jako bankruta. Meursault nie bierze udziału w grze. Odpowiedź jest prosta: odmawia kłamstwa. (...)

Jakaż żałosna, wiekopomna bzdura! No bo niby kim jest Arthur Meursault? Jest nikim. Oczywiście, ma imię, nazwisko, wiek, wzrost i na pewno ma jakąś przeszłość. Jaką? Nieważne. Ma jakieś pragnienia? Z pewnością; każdy człowiek, żywy człowiek je ma. A więc - jakie namiętności i pragnienia targają Panem Arthurem Meursault? Nie pytajmy, nieważne! Dlaczego to, co w prawdziwym życiu jest ważne, w „Obcym” - przeciwnie - ważne nie jest? Nie wiem. Nie rozumiem.

Camus budując akcję za pomocą narracji-monologu Arthura, buduje portret psychologiczny wysterylizowanego z jakichkolwiek pasji, labilnego, bezpłciowego socjopaty o emocjach polipa, całkowicie pozbawionego uczuciowości wyższej; człowieka który wzbudza moją wielką niechęć i wzruszenie ramion a więc kogoś, kogo bez wahania nazwę popieprzonym, chorym facetem albo trafniej - „człowiekiem nieożywionym”.

To nie ja, to Camus stworzył postać, która cokolwiek robi i czuje, czuje i robi beznamiętnie. Beznamiętnie przesypia się z Marią, dawną koleżanką z biura a kiedy ta stawia pytanie, czy się z nią ożeni, beznamiętnie odpowiada, że tak. Lecz kiedy Maria domaga się wyjaśnienia czy to, że się z nią ożeni oznacza, że ją kocha, Arthur „uczciwie” stwierdza, że to „bez znaczenia”. Bo dla Obcego nic nie ma znaczenia; na propozycję wyjazdu do Paryża (a więc lepsze perspektywy) oświadcza równie beznamiętnie, że jest mu wszystko jedno.

Czy Arthur Meursault jest inteligentny? W więzieniu najbardziej dokucza mu brak kobiet i papierosów, i dopiero strażnik „uświadomił mu”, że więzienie „wiąże się z karą i stąd te restrykcje”. Zatem, raz jeszcze: czy Arthur Meursault jest inteligentny? A jeśli nie jest, czy nie będzie zasadne określenie „Obcego” mianem niezamierzonej prowokacji literackiej, zamiast - jak to przypochlebnie napisał Sartre - „powieści napisanej na podobieństwo powiastki filozoficznej Woltera”. Cóż za napuszony bełkot!

Mija prawie półwiecze od śmierci Camusa, a niemilknące chóry krytyków i badaczy literatury kiwający się jak Żydzi nad Torą, cały czas zachwalają tę powieść, jako drzewce i sztandar literackiego egzystencjalizmu naraz, objawiając nam coraz to nowe „drugie dna” tej historii człowieka o rozumku po lobotomii, żadnej osobowości i systemie emocjonalnym wykastrowanego leniwca. Apologeci „Obcego”, jako żywo przypominają mi pewną anegdotę „z życia wyższych sfer”, gdy pewna dama uraczyła spacerującego z nią księcia takim oto pochlebstwem:
- Sire, masz pan tak poetycką duszę, że nawet w gównie dostrzeżesz piękno”.

Ale są takie chwile, w których nachodzi mnie zwątpienie. Czasami odnoszę wrażenie, iż Camus zastawił na Czytelników (w tym i na mnie) niebywale podstępną pułapkę intelektualną – groteskową humoreskę, którą wszyscy potraktowali poważnie.

Pamiętajmy, że z Oranu Camus na stałe przyjeżdża do Paryża dopiero w 1942 roku, więc może tak było, że na podstawie prasowej notatki i relacji z procesu, gdyż opisywane zabójstwo Araba przez urzędnika francuskiego rzeczywiście miało miejsce (Camus wspomina o tym w „Dżumie”), pisarz z premedytacją, absolutnie świadomie napisał albo - opisał historię mentalnego warzywa? I dopiero zwolennicy różańcowego kółka Sartrea i Beauvoir przypisali jej wartości „wolterowskiej powiastki”, dopinając jednocześnie do surduta pisarza odznakę Pierwszego Między Egzystencjalistami? Camusowy chichot zza grobu?

Ale nie! Psiakrew, nie! Nie istnieje żadna „pułapka intelektualna”! Nie słychać żadnego „chichotu zza grobu” bo nagie fakty zawarte na stronach „Obcego” dosadnie temu przeczą. A potwierdza, niczym badanie DNA - ów nieszczęsny wywiad w którym Camus stwierdza m.in:

”Meursault nie bierze udziału w grze. Odpowiedź jest prosta: odmawia kłamstwa.”

Na Boga! W jakich, „kłamstwach”, w jakiej „grze” odmawia swojego „udziału” ten beznadziejny półgłówek? Bo Meursault to oczywisty półgłówek, którego stworzył Camus, więc?

W literaturze prawie nigdy nie zdarza się spotkać historii o niczym, napisanej w sposób genialny; „bo co tu dużo mówić, jak nie ma o czym gadać” jakbyśmy dziś powiedzieli. Oczywiście, zawsze znajdzie się jakiś wyjątek, który potwierdzi regułę. Takim wyjątkiem jest hemingwayowskie opowiadanie „Motyl i czołg”; ledwie kilkadziesiąt zdań a mamy przed oczyma bez mała cały epos. Dlaczego? Dlatego, że po zakończeniu lektury „Motyla i...” możemy sobie dopowiedzieć wszystko, co tylko nam przyjdzie do głowy. Nic nie jest ostatecznie zamknięte a w „Obcym”, bohater wstępując na szafot, na szafocie ginie i nie ma już czego dopowiadać. Dokonało się, więc Tirez le rideau, farce est jouée!*

A może (bo zawsze jest jakieś „może”) przyczyn bylejakości i nicości „Obcego” należy szukać w fatalizmie, ku któremu skłaniał się pisarz? W ateizmie i fatalizmie, którym zdawali się hołdować pospołu Camus-Geniusz i... Obcy-Meursault?

Camus nie krył swojego ateizmu, zaś ateizm Obcego pisarz najlepiej uwidocznił w scenie przesłuchania, kiedy to na oświadczenie Meursaulta, iż „nie wierzy w Boga”, przerażony i wstrząśnięty do granic sędzia śledczy wywija przed nim krucyfiksem w nadziei, że skruszony zbrodniarz wytoczy choćby jedną łzę „przed tym wizerunkiem boleści”. Jednak łatwiej wielbłądowi będzie przejść przez ucho igielne, niż sędziemu wytoczyć „choćby jedną łzę” z oka Obcego. Dlaczego? Bo Meursault jest „znudzony” całą tą sytuacją, i wcale „nie zamierza udawać czegoś, czego nie czuje.” A czuje cokolwiek? Tego Camus nie napisał.

Ale załóżmy, że głębia i wartości moralne „Obcego” i jakieś utajone a niezapoznane przesłania kryją się w fatalizmie samego Camusa. Załóżmy, bo co nam szkodzi? Zawsze zdumiewali mnie fataliści deklarujący niewiarę w Boga. Jeżeli nie ma żadnej siły sprawczej, to któż zdeterminował los fatalisty? Fatalista jest człowiekiem, który wierzy, że wszystko jest a priori zapisane, zważone i podzielone; wie również, że „jakieś coś”, jakiś Duch czy Bóg w ramy fatalizmu wtłoczył nieskończoną ilość możliwych wariantów egzystencji jego, fatalisty, i że tylko od niego, fatalisty zależy, co wybierze na „długie, zimowe wieczory” po śmierci - Raj czy Piekło. Wolna wola, mopanku!

Ale jeśli tak, jeśli Camus (zakładajmy nadal) był takim właśnie fatalistą-deistą (którym, oczywiście, nie był), to dlaczego jego bohater nie idzie przez życie w niezachwianej pewności, że dokądkolwiek się wybierze - dojdzie, tylko kręci się dokoła osi zdarzeń bezwładny, labilny i obojętny na wszystko, jak osławione gówno w przerębli życia? No, chyba, że Camus był wyznawcą takiego Boga, którego święte księgi składają się z samych niezapisanych kart a Dekalog ma tylko numery porządkowe bez treści przykazań. Dlaczego nie?

W „Obcym”, podobnie jak w książce telefonicznej, nie ma żadnego przesłania a tym bardziej - żadnej filozofii. Meursault nie tylko ”[...] nie bierze udziału w grze”; nie tylko nie [...]”odmawia kłamstwa”, jak twierdzi pisarz w cytowanym wywiadzie, ponieważ „napisany Meursault” nie przyjmuje świadomie postawy, jak czynią w prawdziwym życiu, prawdziwi ludzie broniąc jakichś przekonań, „lebensraumu”, stylu życia czy czego tam jeszcze. Prawdziwi ludzie stosują koturny i sztafaż, szantaż i donosy; paskudnicy zakładają piękne maski kryjąc prawdziwe oblicza; urodzone dziwki zgrywają Joanny d’Arc, uczciwi z pozoru - kradną i oszukują, święci okazują się być dewiantami ale wszyscy czynią to z jakiegoś powodu. Na znak protestu zaszywają się w pustelniach, rzucają bomby, dosypują trutki do zupy kochance lub ze sztyletem w dłoni rzucają się na tyrana. Dlaczego? Dlatego, że oni żyją. Żyją i odczuwają emocje.

W prawdziwym, niewydumanym życiu, faceci śpią z kobietami kierując się pożądaniem; pożądaniem nawet jeśli nie jej duszy, to tego, co kobieta ma pomiędzy nogami. Kiedy prawdziwi urzędnicy zabijają Araba czy Duńczyka, a nawet Bogu ducha winnego Eskimosa, zabijają go z miłości, nienawiści, pogardy; dla forsy, dla skóry foczej, sań i psiego zaprzęgu ale nigdy dlatego, że jest im obojętne czy ofiara będzie czy też - nie będzie żyć. Taki powód istnieć nie może, bo nie istnieje. Bo nie jest powodem. Nie istnieje? Wolnego! Nie dla Camusa a tym samym - nie dla Meursaulta. Dlaczego? Bo Meursault jest „znudzony” całą tą sytuacją i „nie zamierza udawać czegoś, czego nie czuje.”

Wyżej postawiłem pytanie: a więc - jakie namiętności i pragnienia targają Arthurem Meursault? Odpowiedziałem, iż żadne, więc spieszę z uzupełnieniem; owszem, jest coś, czego pragnie Obcy i bynajmniej nie jest to pragnienie wolności, on pragnie by tłum, zgromadzony dokoła „jego” szafotu, powitał go okrzykami nienawiści. Cóż za pieprzony idiotyzm! Jeżeli poprzez „Obcego” Camus chciał wyłożyć jakąkolwiek filozofię, to była to nie tyle filozofia moralnej nędzy, ile (parafrazując Engelsa) nędza filozofii.


EPILOG:

Czy według mnie „Obcy” Alberta Camusa w ogóle posiada jakieś zalety? Zaskoczę wielu - oczywiście, że tak; posiada! Camus był mistrzem pióra; jako ex-dziennikarz potrafił we wszystkim, co pisał, w każdym kawałeczku swojej prozy lapidarnie wyłożyć to, co chciał wyłożyć. Non plus ultra. „Obcego” czyta się doskonale od pierwszej do ostatniej strony. I właśnie dopiero ta ostatnia uświadamia nam, że przeczytaliśmy genialnie, mistrzowsko napisane, literackie nic. Nic, ale jakże genialnie napisane!

P.s.:
W latach sześćdziesiątych, po obejrzeniu filmu Viscontiego w gdańskim kinie „Kameralne”, spytałem idącego obok mnie Kolegę:
- No i co z tego?
W odpowiedzi z zakłopotaniem wzruszył ramionami. Dziś nie pytam, bo znam odpowiedź:
- No i nic z tego.

__________
*Tirez le rideau, farce est jouée (fr.); Opuśćcie kurtynę, komedia skończona.

użytkownik usunięty

bełkoczesz

użytkownik usunięty

f9k1 napisał: "Bełkoczesz". Jak internetowy troll. Nie obrażaj ludzi; gdybyś musiał uzasadnić to bezmyślne "bełkoczesz", nie umiałbyś sklecić zdania.

ocenił(a) film na 8

Faktem jest, ze nie zrozumiales ksiazki. O ile to Twoj tekst. Jak to w jakiej grze nie bierze udzialu????

ocenił(a) film na 7
gadd

grze pozorów i konwenansów, jak mniemam

ocenił(a) film na 7
Vito_10

Film bardzo dobrze oddaje książkę. Ostatni raz czytałam ją chyba ze dwa lata temu i film przypomniał mi ją w sposób wyczerpujący, może po prostu dlatego, że książka nie jest długa i do wszystkiego po kolei odnoszono się w obrazie (w rzeczywistości scenariusz tego filmu mógł być dłuższy od samej książki)? Jednak zdziwiłam się, że można osiągnąć podobny efekt za pomocą filmu, bo siłą tej książki nie jest historia, chyba raczej narracja (taka pozbawiona właśnie emocji, Miłosz podobną formę stosuje w swoich powieściach, uzyskując równie mocny efekt, on to nazywa posługiwaniem się szczegółem, do bólu wręcz).

Mimo, iż książkę bardzo lubię to film już mnie nie porwał (chociaż jest uczciwą adaptacją). Może dlatego, że niczego ponadto nie wprowadza. Może dlatego, że po prostu książka i tak jest lepsza i bardziej stosowniejsza do prezentowania takiej treści. Po paru minutach filmu już w zasadzie wiedziałam, że nie mam potrzeby go kończyć. To nie jest ani rozrywka (bo nie jest), ani jakaś pobudzająca intelektualnie interpretacja tego dzieła. To jest po prostu to samo w innej formie (dla mnie z definicji - gorszej). Film obejrzałam do końca, na raty, chwilami mnie nużył. Właściwie jestem bardziej ciekawa, jak go odbierają osoby, które książki nie znają. Czy są w stanie to pojąć, czy film właściwie przekazał treść książki, czy zawarł istotę. Nie jestem w stanie tego ocenić bo znając książkę, mogłam wyprzedzać film, zwłaszcza, że jego dynamika bardzo na to pozwala.

ocenił(a) film na 7
creep_

Dodam jeszcze, że obawiałam się dwóch rzeczy, podchodząc do tej ekranizacji.

Po pierwsze, że włoska - bo nie przepadam za napisami, a włoski ponadto wydaje się językiem rozemocjonowanym (zwłaszcza w żeńskim wydaniu). Finalnie włoski nie przeszkadzał, nawet ciekawie uzupełniał angielskie napisy, bo jakby intuicyjnie, nawet nie znając tego języka można złapać jego rytm, przez co ogląda się to naturalnie, także słuchając filmu.

Po drugie rok, pewnie gdyby była jakaś nowsza produkcja (i jeszcze anglosaska) to nie sięgnęłabym po tak stary film bo bywa, że mają one swoje dziwactwa, zwłaszcza te europejskie. Tutaj nie było żadnej maniery, czy chęci zaznaczenia swojego jestestwa przez znanego reżysera (co czasem jest piętnem niezłych filmów). Temat nawet bardziej pasuje do klimatu starych filmów, a ten chyba był jeszcze celowo postarzany. Dużym plusem jest sam Marcello Mastroianni, którego kompletnie wcześniej nie kojarzyłam, co przypuszczam jest dużą ignorancją, ale w końcu to aktor włoski (i stary :).

ocenił(a) film na 7
creep_

Trójeczka to kwestia przekładu. Jako, że obcy jest krótkim dziełkiem zdarzyło mi się czytać go także po angielsku (ot tak sobie) i przekład angielski był dużo gorszy od polskiego (przynajmniej w moim odczuciu, nie jestem żadnym tłumaczem, więc może po prostu nie czułam artyzmu niesionego zagranicznym słowem). No, ale miałam wątpliwość jak w takim razie poradzi sobie włoski film, oglądany z angielskimi napisami? No i wybrnął z sytuacji.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones