Naprawdę nie rozumiem zachwytów nad tym filmem. Poza kilkoma ciekawymi ujęciami i sporadyczną interesującą kolorystyką absolutnie nic w tym filmie nie jest warte uwagi. Muzyka - może i byłaby znośna, gdybym jej słuchał bez oglądania filmu, ale ciągle powtarzany i ZBYT GŁOŚNY króciutki motyw muzyczny po kilkunastu minutach stał się tak niemiłosiernie wkurzający, że miałem ochotę wyrzucić telewizor przez okno. Scenografia - kartonowo-styropianowa, jednym słowem kiczowata. Efekty specjalne - absolutnie beznadziejne, nawet biorąc pod uwagę rok powstania filmu (keczup zamiast krwi). Aktorstwo - o matko, katorga dla oka i ucha (nawet ja - bez żadnego doświadczenia i z prawdopodobnie żadnymi umiejętnościami - lepiej bym zagrał od aktorek grających główne role, piszę to z pełnym przekonaniem) - chyba tylko Udo Kier, wicedyrektorka i panna Tanner się jako tako bronią. W końcu fabuła - nielogiczna, głupawa, infantylna. Poza tym w ogóle nie czułem atmosfery grozy, właściwie nic nie czułem oprócz zażenowania (a, zapomniałem, jest jeszcze jeden pozytyw tego filmu - kilka razy można się pośmiać z nieudolnej gry aktorskiej, scenopisarstwa i efektów specjalnych). Różne bohaterki ciągle były spanikowane, płakały, uciekały, ale co z tego, skoro widz w ogóle nie czuje zagrożenia? Kończąc mój wywód, jest to film beznadziejny, nikomu nie polecam, wystrzegajcie się go, chyba że chcecie się przekonać, jak bardzo można spieprzyć robotę jako filmowiec.