William Conrad razem z swoim pomocnikiem, wtedy mało znanym reżyserem seriali i dokumentów sportowych, Robertem Altmanem, opowiadają o zwieńczeniu marzeń Amerykan, jakie zapoczątkował projekt Apollo.

Dwaj kumple zostają poróżnieni, gdy NASA daje jednemu z nich szansę zostania "pierwszym człowiekiem na księżycu". Wybór pada na narwanego Lee Stegler, mimo iż bardziej przygotowany zdaje się wojskowy, Chiz. Powodem takiej decyzji rządu jest potrzeba wysłania cywila, by uniknąć politycznych podejrzeń o zbrojne podłoże misji. Mimo sprzeczek, tych dwóch udaje się nakłonić do współpracy, a Lee uczy się panować nad sobą, by wykonać należycie swoją powinność.

Postaci są niestety bardzo płaskie. Charakteru nadaje im jedynie charyzma aktorów, bo na papierze wyglądały raczej żałośnie. Podobnie niezbyt satysfakcjonująco rozpisano konflikt. Ostatecznie dlatego ten film nigdy nie trafił do kanonu, mimo rzeszy świetnych nazwisk jakie zaangażowano do projektu. Jednak ewidentnie nie jest to porażka artystyczna, bo zadbano zarówno o sporą garść ciekawostek naukowych oraz całkiem niezły finał. Wczułem się w klimat towarzyszący premierze filmu, która nastąpiła ponad rok przed momentem w którym Armstrong postawił stopę na księżycu. Z tej perspektywy "Odliczanie" jest ciekawą podróżą do przeszłości i wizją tego jak Stany patrzyły na niebo w tamtym okresie.