PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=8427}

Ostatni Mohikanin

The Last of the Mohicans
7,6 101 033
oceny
7,6 10 1 101033
6,9 13
ocen krytyków
Ostatni Mohikanin
powrót do forum filmu Ostatni Mohikanin

Nigdy chyba nie zrozumiem fenomenu "Ostatniego Mohikanina". Czytając większość pełnych bezgranicznego zachwytu komentarzy, możnaby odnieść wrażenie, że to najlepszy film w historii kina. Ludzie, co was w nim tak urzekło? W moim przypadku film Manna był jednym wielkim rozczarowaniem. Może dlatego, że jestem wielbicielem powieści Coopera, zaś to, co nakręcił Mann nie ma z nią prawie nic wspólnego poza imionami bohaterów. Oparł historię na wątku miłości Sokolego Oka i Kory, który... w książce w ogóle nie występuje. Heyward chcący żenić się z Korą? Litośći! W oryginale to ojciec Kory chciał wydać ją za Heywarda, temu zaś wcale się to nie uśmiechało, bo kochał Alice. W Alice w filmie z kolei zakochany jest Unkas, który w książce raczej miał się ku Korze. Wszystko przemieszane i wywrócone do góry nogami po prostu. W dodtaku w swoim "arcydziele" reżyser pozostawił przy życiu Korę, która w powieściowym oryginale ginie, zaś uśmiercił postacie, które powinny przeżyć (Heyward, Alice).
Podsumowując, to nie jest ekranizacja książki, to raczej coś w rodzaju swobodnej wariacji na temat. Gdyby chociaż było to tak samo dobre, to może bym nie narzekał, ale niestety dzieło Manna dzielą lata świetlne od powieści Coopera. Książka pełna była dynamicznie opisanych scen akcji, czego nie można powiedzieć o filmie. Trudno mi wręcz pojąć jak na podstawie powieści, w której tyle się dzieje, można nakręcić film, w którym dzieje się tak mało? Reżyser skupił się głównie na scenach w forcie, zaś w powieści dużo więcej miejsca zajmowała akcja dziejąca się wśród dzikiej przyrody. Może dlatego czytając czuje się tego ducha przygody, podczas gdy film obejrzałem bez większych emocji. I myślę, że nawet nie znając świetnej powieści, i tak nie zachwyciłbym się tą produkcją. Jako film przygodowy nie sprawdza się zupełnie, zaś wątków miłosnych też już wiele widziałem lepiej przedstawionych, więc jak dla mnie nie sprawdza się to nawet jako romans. Zdjęcia, owszem, dobre; muzyka dobra (choć prawie cały czas leci jedna melodia), i to już wszystkie plusy.
Film po prostu zabił całą epickość, klimat i dramatyzm, które ma w sobie powieść.
Wiem, że teraz zostanę obłożony klątwą przez wyznawców filmu Manna. "Jak ci się nie podobał, to po co tu w ogóle wchodzisz i się wypowiadasz?" - tradycyjna odpowiedź na takie posty jak mój.
Słuchajcie, wiem, że dla was ten film to świętość i macie do tego prawo. Ale i ja mam prawo go nie lubić i wypowiedzieć swoją niepochlebną opinię. Nie zamierzam wszczynać na forum żadnych wojen. Zresztą moja krytyczna recenzja i tak nie powinna was kłuć w oczy w towarzystwie tych wszystkich zachwytów i oznak najwyższego podziwu.

al_jarid

:)
Pewnie Cię zaskoczę, ale gdybyś nie dodał ostatniej części swojej wypowiedzi, ja na pewno bym ją tutaj zamieściła. Po prostu: masz prawo do własnej opinii, także odmiennej od tych przeważających tu... To Twój gust i Twoje osobiste zdanie :) Myślę, że na innych forach z miejsca byłbyś pogrzebany przez fanów i zarzucony takimi tekstami jaki sam przytoczyłeś :) Tutaj raczej tego nie uświadczysz, bynajmniej z mojej strony ;)

Przedstawiasz racjonalne argumenty i trudno się z nimi nie zgodzić...
To prawda, że film odbiega od książki, na której miał być wzorowany i trudno żeby nazwać go ekranizacją.
Nie zgodzę się jednak z Twoją oceną filmu ;) Dla mnie zdecydowanie był ciekawszy niż książka, ale to tylko moje subiektywne odczucie po lekturze... I jak zawsze będę bronić muzyki z filmu Manna, bo dla mnie to wręcz arcydzieło. Nie mogę zrozumieć jak można nie docenić jej kunsztu... słuchałeś całej ścieżki dźwiękowej? Być może wtedy zmienisz zdanie o utworach Jonesa i Edelmana, które dla mnie są przepiękne i nie zgadzam się z opinią, że ciągle przewija się ten sam motyw.
Ech, dużo można by pisać o samym filmie, tak samo zresztą jak o książce i różnicach między nimi.
Na koniec tylko podkreślę, że film mi się bardzo podobał i zaliczam go do jednego z najlepszych, które obejrzałam do tej pory :) Samą muzykę uważam za prawdziwe arcydzieło, którego również nie przebiła żadna inna ścieżka ;)
Pozdrawiam :)

ocenił(a) film na 6
haruka13

A czy możesz napisać, co konkretnie (poza muzyką) Cię w tym filmie urzekło? Nie wiem, jakieś konkretne wątki, sceny czy postacie, które sprawiają, że dla Ciebie to dobry film? Bo piszesz tylko dość ogólnikowo, że dla Ciebie jest ciekawszy niż książka (z czym oczywiście w życiu bym się nie zgodził). Wiesz, po prostu chciałbym bliżej poznać punkt widzenia miłośników tego filmu w kulturalnej, rzeczowej dyskusji. Aha, no i dzięki za tę właśnie kulturę z Twojej strony i wyrozumiałość dla osoby o odmiennym zdaniu niż większość :)

al_jarid

Nie ma za co dziękować ;) Raczej nie należę do grona tych osób, które poprzestają na negatywnej ocenie wobec osób, którym ośmielił nie spodobać się tak chwalony przeze mnie film... jak to się mówi: są różne gusta i guściki i ile ludzi tyle opinii, więc nie wiem czemu miałabym komukolwiek narzucać własne zdanie ;) I z mojej strony zapewniam Cię, że nie spotka Cię nic nieprzyjemnego tylko z tego względu, że masz odmienne zdanie ;)

Pisałam ogólnikowo na temat "Ostatniego Mohikanina", ponieważ (gdybyś zajrzał na mój własny temat dotyczący najlepszej sceny z tego filmu) otrzymałbyś wyczerpującą odpowiedź na swoje zapytanie ;) Tylko ostrzegam, że prowadziłam tam tak rozbudowaną konwersację z przemiłym Kewalsem, że jednemu koledze się to nie spodobało... przyznaję bez bicia, że w pewnym momencie straciłam panowanie nad sobą i napisałam kilka gorzkich słów, ale o tym możesz przekonać się sam ;) I niech Cię nie odstraszy długość naszych postów... bardzo mile wspominam tę rozmowę ;)

ocenił(a) film na 6
haruka13

Zapoznałem się z dyskusją w Twoim temacie (trochę tego było, na szczęście mam teraz sporo wolnego czasu) i, choć nie sądzę, bym kiedyś dołączył do grona miłośników tego filmu, w tej jednej sprawie muszę się z Tobą zgodzić tzn. przyznaję Ci rację, że scena skoku Alice była najlepsza (choć mnie nie wprawia aż w taką katharsis, jak Ciebie i Twoich rozmówców). Pal licho, że tej sceny w ogóle nie powinno być (bo przecież Unkas powinien zginąć w obronie Kory, a potem oboje mieli mieć piękny indiański pogrzeb), ale przyjmuję, że rozmawiamy o filmie jako o autonomicznym dziele, a nie ekranizacji książki.
No więc, kontynuując, w sumie dla mnie to jedyna scena, która zapada w pamięć na dłużej. Całą resztę przyjmuję jednak bez większych emocji. Owszem, widziałem w życiu wiele gorszych filmów, a w tym potrafię nawet, jak się postaram, znaleźć pewne plusy: ładne plenery (choć tu znów mankament, o którym już chyba wspominałem - za dużo miejsca poświęcono wydarzeniom w forcie, więc ta pokaźna część filmu musi się obyć bez plenerów), gra Day-Lewisa, uroda aktorek - zwłaszcza Jodhi May (a wydawało mi się, że blondynki nie są w moim typie :) ), ale to już chyba wszystko. Jak pisałem, generalnie niewiele się tu dzieje. Przez większość filmu siedzą sobie w tym forcie i nic. A gdy już wreszcie powinna zacząć się akcja, to parę chwil potem film się kończy. Wszystko przebiega jakoś zbyt prosto, po najprostszej linii zmierza do finału, tak jakby scenarzysta chciał już doprowadzić tę opowieść do końca i mieć ją z głowy. Nie ma żadnego wnikania w szeregi Huronów (jak w powieści), podszywania się pod kogoś innego, podstępów, porwań i ucieczek. Wszystkiego jakoś mało, no bo tyle czasu poświęcono wydarzeniom w forcie i potem zabrakło go na ciekawsze wątki. Oczywiście nie uważam, że każdy film musi być filmem akcji (choć gdyby nakręcono go w zgodzie z powieścią, MUSIAŁBY takim być). Podoba mi się np. "Bezprawie" Costnera, gdzie, poza końcową strzelaniną, wydarzenia biegną raczej nieśpiesznie i jest ich niewiele, ale tam urzeka mnie ukazanie postaci, ich dialogi i psychologia. W "Ostatnim..." same postacie, moim zdaniem, nie są na tyle interesujące, by były w stanie udźwignąć cały film na swych barkach (w książce ich psychologia też nie była bogata, ale rozbudowana, wciągająca fabuła pozwala przymknąć na to oko).
No i Waszych zachwytów nad wątkami miłosnymi też nie pojmuję. Jak dla mnie są one przedstawione dość standardowo i konwencjonalnie. Nie ma w nich niczego (oprócz oczywiście tej końcowej sceny), co chwyciłoby mnie za serce.

No i tyle. Myślę, że "Ostatni Mohikanin" pozostanie kwestią, w której nie dojdziemy ze sobą do ładu i każde z nas wytrwa dzielnie przy swoim zdaniu :) Cieszę się, że są filmy, które Cię zachwycają, bo to jakoś ubarwia życie, i życzę Ci, byś nadal mogła czerpać z filmu Manna tyle emocji i wrażeń. Ale ja, jeśli będę chciał się czymś zachwycić, sięgnę znów po książkę.

al_jarid

Dziękuję za cierpliwość przy zapoznaniu się z moim własnym tematem ;)

Widzę, że większość widzów doceniła tę ostatnią scenę i trudno się temu dziwić, ale uważam, że w tym filmie też inne sceny godne zapamiętania i wspomnienia jako te zapadające w pamięć... chociażby pierwszy atak Huronów na Duncana, Korę i Alice, obrona fortu, napaść Huronów na opuszczających żołnierzy angielskich, ucieczka rzeką czy sceny pod wodospadem... Nie zgodzę się z Twoją opinią, że w filmie niewiele się dzieje... mnie film wciągnął zaledwie po kilku minutach i trzymał w napięciu do końca. Oczywiście duża w tym zasługa muzyki, ale akcja też mnie zainteresowała. Właśnie ten film zmotywował mnie do przeczytania książki Coopera. I cóż? Przyznam szczerze, że rozczarowałam się książką, być może dlatego, że nigdy nie pociągała mnie taka lektura... składam to na karb subiektywnego odbioru książki ;)

Nie wiem czy wiesz, ale film Manna powstał na podstawie scenariusza tego samego filmu z bodajże 1936r. więc to, że akcja przebiega tak a nie inaczej (czyt. zupełnie nie tak jak w książce) należy też przypisać owemu pierwowzorowi... Po lekturze książki Coopera w pewnym momencie tłukło mi się w głowie pytanie czy Mann w ogóle przeczytał ją przed ponowną ekranizacją...? czy tylko zaufał scenariuszowi sprzed wojny...?

Na obronę mojego ulubionego filmu dodam także informację, która też wydaje się ważna dla każdego widza a zwłaszcza dla osób, które krytykują go za jego niedoskonałości... otóż pierwotnie film miał być dłuższy chyba o 20 min, niestety z jakichś powodów wycięto z niego kilka scen tak, by film trwał 3h. Sam Mann nie był z tego zadowolony, nie podobało mu się takie obcinanie akcji... podobno wersja na DVD jest rozszerzona o te wycięte sceny... Stąd też wytłumaczenie wobec Twoich zarzutów: gdyby film zawierał wszystkie wskazane przez Ciebie wątki byłby zapewne dwa razy dłuższy. Teraz moje pytanie do Ciebie: czy jesteś w stanie podać mi jakiś film, który opiera się na książce i zawiera wszystkie wątki w niej przedstawione?

"Bezprawia" niestety nie kojarzę, więc nie będę się o nim wypowiadać, ale wierzę, że to wartościowa produkcja, skoro tak ją pozytywnie oceniasz :) Spróbuję po nią sięgnąć w wolnym czasie.

Co do scen miłosnych: to zależy od człowieka i jego odbioru konkretnej sceny ;) Mnie urzekły te chwile między Natanielem a Korą, bo nie było w nich wulgarności i pruderii, których obecnie można zobaczyć aż nadto. Była w nich naturalność, skromność, delikatność i coś czego nie mogę ubrać w słowa :) Po prostu: to było to, czego się spodziewałam po takim filmie.

Dziękuję Ci za ostatnie słowa :) Dziękuję za tolerancję i przyjemną rozmowę. Myślę, że do ładu jakoś dojdziemy, gorzej z przekonaniem się do argumentów podważających nasze własne zdanie ;) To miło przeczytać, że wolisz sięgnąć po książkę aniżeli zasiąść przed TV. Na pewno wiesz, że to już zaczyna być niemodne w świecie ekranizowania wszystkiego co możliwe, by zachęcić zwłaszcza nastolatków do zapoznania się z klasyką literatury...
Pozdrawiam serdecznie :)

ocenił(a) film na 6
haruka13

Myślę, że teraz dotarliśmy do sedna. Ty najpierw zetknęłaś się z filmem, a dopiero potem z książką, w moim przypadku było na odwrót. Ja spodziewałem się, że w filmie znajdę to, co w książce, a tu okazał się być zupełnie inny. Ty z kolei pewnie miałaś podobne oczekiwania co do książki. A ponieważ powieść i film tak znacząco odbiegają od siebie treścią, stąd pewnie nasze rozczarowanie tym dziełem, z którym zapoznaliśmy się w drugiej kolejności. W sumie to rozumiem Twoje rozczarowanie powieścią, gdy postawię się w Twojej sytuacji. Skoro ten wątek miłosny tak Cię w filmie urzekł (rozumiem, że pisząc o pruderii, miałaś na myśli raczej bezpruderyjność, ale wiem, nie powinienem czepiać się takich szczegółów),to zrozumiałe, że chłodno przyjęłaś literacki oryginał, gdzie tego motywu w ogóle nie ma i zresztą miłość w fabule zajmuje raczej miejsce poboczne, ustępując miejsca akcji i przygodom (może książka jest bardziej dla facetów? - nie wiem).

Możliwe, że moją ocenę tego filmu zaniżyło też to, że nie wiedziałem, iż tak bardzo będzie odbiegał od książki. Gdybym wiedział, czego się spodziewać, mógłbym podczas oglądania potraktować go jako osobne, niezależne dzieło i może odebrałbym go nieco lepiej. Spróbuję kiedyś znów do niego wrócić i wtedy się okaże :) Choć i tak nie sądzę, żebym kiedykolwiek nazwał go arcydziełem, które to określenie pada ze wszystkich stron, bo po prostu widziałem za dużo filmów lepszych. A i Trevor Jones ma na koncie ścieżki dźwiękowe, które trafiają do mnie bardziej, niż ta z "Mohikanina" - np. do "Merlina" (nawiasem mówiąc to dopiero jest film, który z czystym sumieniem mógłbym nazwać arcydziełem - no ale są gusta i guściki, jak sama zauważyłaś).

Tak więc, póki co, nie przekonałem się do filmu Manna, niemniej dyskusja z Tobą była czystą przyjemnością. Dzięki, że chciało Ci się spędzić tyle czasu przy klawiaturze, by powymieniać ze mną argumenty :) Pozdrawiam ciepło.

al_jarid

Masz dużo racji w tym co napisałeś :) Każde z nas spodziewało się czegoś innego i stąd nasze rozczarowanie. Przykład Morweny z tego forum pokazuje, że po pierwszej bardzo krytycznej ocenie filmu, znalazła w nim plusy gdy ponownie go obejrzała :) Nie namawiam Cię do zmiany Twej opinii, ale byłabym zadowolona gdybyś dał "Ostatniemu Mohikaninowi" Manna wyższą notę... mam nadzieję, że przekonasz się do tego filmu gdy obejrzysz go z innym nastawieniem, w innym czasie i w innym nastroju ;) Tylko do tego Cię zachęcam: abyś dał mu drugą szansę :)

Dla mnie również rozmowa z Tobą była przyjemna i co najważniejsze kształcąca oraz konstruktywna :) Oby więcej było takich na FW :) Dziękuję i pozdrawiam :)

al_jarid

Przejrzałam naszą rozmowę i do jednego się doczepię ;)

Chciałeś poprawić mnie, choć w gruncie rzeczy obojgu nam chodziło dokładnie o to samo... ja pisałam wyżej, że w scenach ukazujących uczucia między Natanielem a Korą nie było pruderii a Ty poprawiłeś mnie, że chodziło mi o bezpruderyjność... otóż o to właśnie mi chodziło :) Tam gdzie nie ma pruderii jest bezpruderyjność :)
Pozdrawiam :)

użytkownik usunięty
al_jarid

Ksiązkę czytałem i mogę powiedziećź tyle - gdyby film był jej wierny byłby też o wiele słabszy i na pewno bym teg0 10/10 które mu daję nie dał.

Jest to jeden z przykładów na to, ze czasem lepiej oprzeć sie tylko na motywach niż przenosić wszystko dokładnie.

I Bogu dzięki za to że nie ma tu Gamuta...

ocenił(a) film na 6

Teraz to mi się, chłopie, naraziłeś...

Gdyby przenieść tę książkę na ekran, tak jak jest napisana, zamiast tylko opierać się na motywach, film byłby z osiem razy lepszy i bardziej dynamiczny od tego wolno toczącego się snuja nie wiadomo o czym, który sklecił Mann. Byłoby więcej akcji, więcej przygód, więcej zwrotów akcji, więcej napięcia, więcej fabuły, więcej sensu, więcej Indian i ich zwyczajów, a mniej siedzenia w forcie i jak dla mnie niezbyt interesujących romantycznych przeżyć bohaterów.

Co do wycięcia postaci Gamuta, to mogę się z Tobą zgodzić. Ten bohater to zdecydowanie najsłabszy element powieści Coopera. Ale tak jak jedna kiepska postać nie przeszkadza mi uważać książki za świetną, tak samo brak tej postaci w filmie nie wystarczy, bym uznał go za dobry.

użytkownik usunięty
al_jarid

O ile ogólnie się nie zgadzam to jednak przyznam, że mógłby ten film być jednak dłuższy, bo 108 minut takiej uczty filmowej to zdecydowanie za mało.

ocenił(a) film na 6

Uczty filmowej? He, he! Chyba kanapki podanej zamiast obiadu (człowiek może się i naje, ale oczekiwania były większe).

użytkownik usunięty
al_jarid

Moim zdaniem zdecydowanie przesadzasz, zwłaszcza z tym porównywaniem do książki. Jakie to ma znaczenie, która z córek pułkownika zginęła? Osobiście zawsze traktuję film jako osobne dzieło, także ewentualne rozbieżności z książką, na której się opiera nie są dla mnie minusem. Książkę Coopera czytałem - uważam ją za słabą. Podobnie "Nosferatu" Herzoga opiera się bardzo luźno na słabiutkiej powieści Stokera - całe szczęście!
Zarzuty, że film nie jest epicki, są już zupełnie nietrafione. Scena pościgu za Maguą, 8 minut bez dialogów, sama muzyka, walka, emocje, straszna śmierć Uncasa, Alicji i w końcu Maguy - czegóż chcieć więcej? Zwłaszcza, że batalistycznych momentów było w filmie sporo.
Plusami obrazu są także wspaniałe zdjęcia i muzyka, ale i aktorstwo - nie tylko Day-Lewis. Postaci chociażby Indian też były przekonujące, zwłaszca niemal demoniczny Magua!
"Ostatni Mohikanin" to w mojej opinii wspaniała, epicka i urzekająca opowieść. Szkoda, że film nie jest dwa razy dłuższy.

ocenił(a) film na 8
al_jarid

Człowieku ten film za samą muzykę powinien dostac ocenę 7 ^^ dla mnie film jest genialny ! Bardzo miło się ogląda,wszystko zależy od gustu jednym będzie się podobał,drugim nie :)

ocenił(a) film na 6
ev3rHarD

Ech, co Wy widzicie w tej muzyce? Jak dla mnie, dobrze, porządnie skomponowana i tyle. Nic więcej. Widziałem dużo filmów z lepszą muzyką. "Titanic", "Lew, czarownica i stara szafa", "Planeta skarbów", "Dinozaur" (ścieżki dźwiękowe do tych czterech filmów, moim zdaniem, absolutnie i niepodzielnie rządzą), "Wodny świat", "Pożegnanie z Afryką", "Wehikuł czasu" (tak, tak, film marny, ale ta muzyka!), "Władca pierścieni", i wiele innych. A jeśli tak lubicie Trevora Jonesa, obejrzyjcie "Merlina" z Samem Neilem, bo muzyka do tego filmu udała mu się, w moim subiektywnym odczuciu, lepiej niż do "Mohikanina" (a i sam film o niebo lepszy).

ocenił(a) film na 6
al_jarid

A jak ktoś jeszcze nazwie książkę Coopera "słabą", to chyba padnę trupem na miejscu :)

Ludzie, mamy rozbieżne gusta i tyle. Zachwycacie się tym filmem, ja książką, i myślę, że nikt nikogo do swoich racji nie przekona.
Chcę tylko zauważyć, że trudno nie porównywać filmu do książki, na której się opiera, bo przecież nawet, jeśli dzieło filmowe nie ma wiele wspólnego z powieścią, z której czerpie, to przecież nosi ten sam tytuł, by skorzystać z popularności książki i już na starcie zyskać sobie pokaźne grono widzów. Bo fakt, że do Was powieść Coopera nie trafia, to jedna sprawa, ale jednak jej popularność nie wzięła się z kosmosu - poprzednie pokolenia czytelników bardzo ją sobie ceniły. Oczywiście ja też ją cenię, ale widzę, że jestem wyjątkiem, więc pewnie po prostu jestem staroświecki i mam gust literacki rodem z dziewiętnastego wieku (czego zresztą wcale nie poczytuję sobie za ujmę, bo wtedy powstawała najlepsza literatura).

al_jarid

Al jarid, nie no, nie irytuj się tak bardzo na nas :) To prawda, mamy rozbieżne gusta, ale przecież o to Ci właśnie chodziło: by w czasie kulturalnej rozmowy na forum poznać opinie innych osób, zwłaszcza tych, które tak bardzo zachwycają się samym filmem Manna :)
Nie denerwuj się już :):):)

Rzeczywiście ścieżka dźwiękowa do "Merlina" też bardzo mi się podobała, ale nie zgodzę się co do np. "Titanica" - owszem był tam jeden motyw muzyczny, który zwrócił moją uwagę, ale to nie ma porównania z całą ścieżką z Mohikanina. Muzyka do "Władcy Pierścieni" również przypadła mi do gustu, można się w niej zasłuchać, bardzo dobra robota kompozytora :)
A inne filmy mnie nie powaliły pod względem muzycznym, ewentualnie jakieś pojedyncze utwory np. z Forresta Gumpa, "Casshern", "Maski Zorro", "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka", "Titanica", "Wzgórza nadziei", "Veroniki Guerin" czy serialu "Moonlight" i "Roswell" itp. ale to tylko kropla w morzu moich ulubionych tematów muzycznych. Ostatnio np. zasłuchuję się w utworach Yirumy :)

Al jarid, nie jesteś wyjątkiem :) Ja znam kilka osób, które zawsze toczą ze mną spory na temat wyższości książki nad filmem i w takich razach też nie możemy dojść do zadowalającego rozstrzygnięcia ;) A jeśli chodzi o Twoje określenie "staromodnego"... nie martw się, mnie też tak niekiedy nazywają :)
Pozdrawiam :)

ocenił(a) film na 6
haruka13

Cześć, Haruko. Miło wiedzieć, że dalej śledzisz ten wątek :)

Widzę, że postanowiłaś wprowadzić w tę dyskusję pojednawczy ton i ostudzić emocje, ale zapewniam Cię, że nie musisz mnie uspokajać. Opinie moich rozmówców w tym wątku wcale mnie nie denerwują, a tylko dziwią. Ale rozumiem, że dokładnie tak samo Was może dziwić mój stosunek do filmu Manna.

Dzięki za ciepłe słowa i witam w klubie staromodnych :)
(Ja to nawet nie mam telefonu komórkowego, taki ze mnie zacofany człowiek... Ty pewnie nie osiągnęłaś jeszcze aż takiego stopnia staromodności, ale jak będziesz się starać...)

Aha, skoro już odpowiadam na Twojego posta, to od razu odniosę się do wcześniejszych kwestii, które poruszyłaś.

Jeśli naprawdę chodziło Ci o "pruderię", to zwracam honor. Po prostu z kontekstu zdania wywnioskowałem, że miałaś na myśli raczej jej przeciwieństwo. Zestawiłaś w jednym zdaniu wulgarność i pruderię, więc wydawało mi się (najwidoczniej błędnie), że używasz tych słów jako wyrazów bliskoznacznych, choć generalnie są swoimi przeciwieństwami. Piszesz, o naturalności i skromności w przedstawieniu wątku miłosnego w "Ostatnim...", dlatego pomyślałem, że może chciałaś napisać, iż film Manna nie jest wulgarny i BEZpruderyjny (czyli właśnie wulgarny, bezwstydny itp.). Jeśli natomiast naprawdę chodziło Ci o pruderię, czyli przesadną skromność, no to przepraszam (wybacz, że podaję tu definicje obu słów, choć może doskonale je znasz - chcę po prostu uniknąć nieporozumień). Może chciałaś zestawić ze sobą wulgarność i pruderię jako dwie skrajne cechy znajdujące się na przeciwnych krańcach skali, na której film Manna plasuje się pośrodku nie uciekając w żadną z tych skrajności i nie będąc ani wulgarnym ani przesadnie powściągliwym w ukazaniu tego wątku.
Zatem albo Ty użyłaś nie tego słowa, którego chciałaś, albo ja zrozumiałem Cię nie tak, jak chciałaś i nie dotarł do mnie właściwy sens Twojej wypowiedzi.

Mniejsza z tym. Przejdźmy do innej kwestii. Jeszcze w sierpniu, gdy prowadziliśmy tę dyskusję, zadałaś mi pytanie, na które jakoś zapomniałem odpowiedzieć, więc teraz nadrobię swoje zaległości.
Brzmiało to tak: "Teraz moje pytanie do Ciebie: czy jesteś w stanie podać mi jakiś film, który opiera się na książce i zawiera wszystkie wątki w niej przedstawione?" Koniec cytatu z Haruki13.
A i owszem, znam nawet filmy, które przedstawiają wszystkie powieściowe wątki i jeszcze dodają coś od siebie. Jako przykład niech posłuży mi "Lew, czarownica i stara szafa" w reżyserii Adamsona, ekranizacja, którą z kolei ja uważam za lepszą od książki. Dlaczego? (Na to pytanie powinienem odpowiedzieć jak najszybciej, zanim zlinczują mnie miłośnicy Lewisa). Otóż ten film zawiera wszystkie wątki obecne w powieści (naprawdę chyba niczego nie brakuje), w dodatku przedstawiając je w... jakby to określić... pełniejszy sposób. Część wątków jest przedstawiona szerzej i dokładniej niż w książce, tak jak finałowa bitwa, w powieści ledwie pobieżnie opisana, lub cały kontekst Drugiej Wojny Światowej (np. bombardowanie Londynu, o którym Lewis wspomniał tylko mimochodem w jednym zdaniu). Część filmowych wątków Adamson dodał też od siebie. Jest tu, nieobecna w książce, scena na rozmarzającej rzece (co dodaje historii dramatyzmu), czy też o wiele bogaciej niż w powieści zarysowane relacje między bohaterami i charakterystyka rodzeństwa Pavensie, co uczyniło z nich dużo ciekawsze postacie. Adamson, podobnie jak Mann (chociaż nie aż w takim stopniu) nie ograniczył się do ślepego odtworzenia powieści, lecz użył też własnej inwencji. Dzięki temu jego film ma równie urzekający klimat jak powieściowa "Narnia", a na dodatek jest głębszy, lepszy psychologicznie i, co tu dużo mówić, bardziej dynamiczny i epicki.
Zatem, jak widzisz, nie jestem fanatycznym przeciwnikiem tego, by reżyserzy ekranizując powieść dodawali coś "od siebie". Chodzi mi tylko o jakość tych zmian. Własnymi pomysłami i inwencją twórczą Adamson wzbogacił historię o Narnii, natomiast Mann... hmm... ujmę to tak: wzbogacił "Ostatniego Mohikanina" pod względem uczuciowym, ale zubożył pod względem fabularnym i dramaturgicznym.
Takie mam zdanie na ten temat.

I tak jak ja nie potrafię pojąć, jak można woleć filmowego "Mohikanina" od powieściowego oryginału, tak być może ktoś w tym samym stopniu nie będzie mógł zrozumieć, jak mogę ekranizację "Lwa, czarownicy i starej szafy" uważać za lepszą od książki. Normalna kolej rzeczy.

To na razie tyle w tym temacie. Dzięki za pozdrowienia, które oczywiście odwzajemniam :)

al_jarid

Witaj Al jarid :)
Ano śledzę ten wątek i to co się w ogóle dzieje na tym forum, ale niekoniecznie się wypowiadam...
Zapewniam Cię, że ja się niczemu nie dziwię w myśl łacińskiej sentencji "nil admirari" :)
Nie sądzisz jednak, że to bardzo pozytywna cecha filmu Manna, że wyzwala w widzu takie emocje? Że zapada w pamięć i człowiek chce o nim podyskutować a nie upchnąć go w przepaściach swojej pamięci?
Ad staromodności: niestety muszę się przyznać, że tel komórkowy jest w moim posiadaniu, choć jeszcze kilka lat temu uważałam go za zbędny gadżet. Jednak w ostatnich dniach niemal dochodzę do wniosku, że łatwiej byłoby z niego zrezygnować i dać sobie trochę wolności i mniej stresu... Na prawdę się nad tym zastanawiam! :)

Ad pruderii i bezpruderyjności: miotamy się w swoich domysłach, więc napiszę tamto zdanie jeszcze raz, ale inaczej...

„Mnie urzekły te chwile między Natanielem a Korą, bo nie było w nich wulgarności i tej przesadnej i udawanej (wręcz fałszywej) skromności, których obecnie można zobaczyć aż nadto. Była w tych scenach tylko naturalność, skromność, delikatność i coś czego nie mogę ubrać w słowa :)”

Ad mojego pytania na temat filmów zawierających wszystkie wątki przedstawione w książkach, na których są wzorowane.
Przyznam szczerze, że nie czytałam "Opowieści z Narnii", więc nie mogę się obiektywnie odpowiedzieć na Twój argument.
W moim pytaniu głównie chodziło mi o wierność scenariusza wobec książkowego oryginału, tzn. niewycinanie mniej znaczących epizodów, wątków pobocznych akcji oraz rozwijanie fabuły o nowe wydarzenia (niemające miejsca w książce). Czy taka była ekranizacja "Lwa, czarownicy i starej szafy"? A co do samej Narnii na ekranie... oglądałam ją i nie zachwyciłam się tym filmem tak jak np. "Władcą Pierścieni" (dodajmy tutaj mały szczegół, że Lewis i Tolkien byli bliskimi przyjaciółmi i czytali sobie swoje teksty!), tak więc sądzę, że książka książce nierówna i podobnie jest z filmami z tej samej półki :). Zgodzisz się ze mną?

Na Twoje zdanie jakoby Mann zubożył film pod względem fabularnym i dramaturgicznym nie mogę się zgodzić. Moim zdaniem było w nim dużo dramaturgii. Spójrz na samo zakwalifikowanie filmu na FW; jest tam napisane: melodramat. Wiem, że zaszufladkowanie to jedno a fabuła w filmie to drugie. Spójrzmy zatem na film, co się w nim dzieje? Moja lista dramaturgicznych epizodów w "Ostatnim Mohikaninie" Manna:
1. Zdrada Maguy i próba zamachu na siostry Munro a w dodatku krwawa jatka w lesie.
2. Odnalezienie martwej rodziny Cameronów (w tym kobiety i dzieci).
3. Wysłanie pojedynczego zwiadowcy do lasu pełnego Huronów i innych nieprzyjaciół, by ten wezwał posiłki, bo fort walczy ostatkami sił.
4. Rzeź Anglików z rąk Indian po podpisaniu rozejmu z Francuzami (i to za wiedzą i milczącą zgodą francuskiego generała!)
5. Ucieczka przed żądnymi krwi Huronami.
6. Tragedia Duncana - poświęcenie w imię miłości.
7. Pogoń za Alice no i scena finałowa gdy ginie dwójka młodych ludzi, ojciec traci syna, brat brata i siostra siostrę.
8. Zemsta ojca, ostatniego z rodu Mohikanów.

Czy to mało dramaturgii i jednocześnie fabuły w filmie?
Różnica między filmem a książką polega na tym, że książka bardziej skupia się na psychice Indian (zwłaszcza Maguy), ich motywacjach, życiu i tradycji. Film Manna opowiada tę historię ze strony Białych i jest do nich skierowana.
Parafrazując Ciebie: To na razie tyle w tym temacie. :)
No i pozdrawiam oczywiście ciepło i serdecznie :)

ocenił(a) film na 6
haruka13

Dawno nic nie pisałem, ale mam całą masę różnych spraw na głowie, w związku z czym:
1. trudniej mi znaleźć czas na napisanie czegoś na forum
2. trudniej mi zebrać i uporządkować myśli.


Ale coś spróbuję odpowiedzieć, żebyś nie czuła, że Cię zaniedbuję :)

No to tak. Na początek odniosę się do tej kwestii: (uwaga, uwaga, cytat z Haruki13) "Nie sądzisz jednak, że to bardzo pozytywna cecha filmu Manna, że wyzwala w widzu takie emocje? Że zapada w pamięć i człowiek chce o nim podyskutować a nie upchnąć go w przepaściach swojej pamięci? " (Koniec cytatu z Haruki13)

Otóż niestety nie uważam. Dla przykładu (przykład będzie głupi, ale obrazowy): jeśli zagram w piłkarskiej reprezentacji Polski, wypadnę jak ostatnia łamaga, a na końcu strzelę samobója, przez co drużyna przegra mecz, to wtedy właśnie moja gra wyzwoli w widzu emocje (negatywne oczywiście), zapadnie mu w pamięć i będzie na pewno przez wiele dni tematem do dyskusji. Ale to wcale nie będzie pozytywna cecha.
Tak samo wiele zupełnie spartaczonych rzeczy prowokuje do dyskusji, co wcale nie oznacza, że trzeba im to zaliczyć na plus.
Nie, nie twierdzę, że film Manna jest jedną z tych zupełnie spartaczonych rzeczy (on jest raczej czymś średnim, co mogło być o wiele lepsze). Podaję to tylko jako przykład.


Co do tej pruderii: przyznaję się do złego zinterpretowania tego, co napisałaś. Sformułowałaś swoją myśl najzupełniej poprawnie i jasno, a ja po prostu dopatrzyłem się w niej bezpodstawnie przeciwnego sensu i, jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało, posądziłem Cię o błąd, a zatem o brak kompetencji językowej.
Tymczasem Ty miałaś rację, ja nie, więc oficjalnie przepraszam. Mam nadzieję, że nie poczułaś się urażona. Po prostu tyle już spotkałem na tym forum wypowiedzi z błędnie użytymi sformułowaniami, że podejrzliwość weszła mi w nawyk (chyba że tych wszystkich "błędnie użytych sformułowań" też dopatrzyłem się bezpodstawnie - będę musiał być na przyszłość ostrożniejszy).


Kolejny cytat: "W moim pytaniu głównie chodziło mi o wierność scenariusza wobec książkowego oryginału, tzn. niewycinanie mniej znaczących epizodów, wątków pobocznych akcji oraz rozwijanie fabuły o nowe wydarzenia (niemające miejsca w książce). Czy taka była ekranizacja "Lwa, czarownicy i starej szafy"?"

I tak, i nie. Niczego właściwie nie wycięto, za to nieco dodano. Żadnego wątku nie zmieniono w ścisłym znaczeniu tego słowa, lecz rozbudowano je, dlatego ekranizacja generalnie, jak już wspomniałem, jest bogatsza niż literacki oryginał. Takie zabiegi wokół powieściowego materiału bynajmniej nie przeszkadzają mi w ekranizacjach literatury. Gorzej, gdy zupełnie się coś zmienia. Np. we "Władcy Pierścieni" (w filmie) Faramir, wbrew literackiemu pierwowzorowi, chce odebrać Frodowi Pierścień i wykorzystać go (tak, jak zamierzał Boromir). Rozumiem, że w ten sposób pokazano, że obu braci wiele łączy, ale nie wygląda to zbyt wiarygodnie, gdy Faramir potem po prostu nagle się rozmyśla i puszcza Froda i Sama wolno. To jedna z niewielu rzeczy, które przeszkadzają mi w ekranizacji "Władcy..." (inna to scena w Morii, gdy Gandalf wisi nad przepaścią, a jego ferajna tylko stoi, gapi się i czeka, aż ich mentor i przewodnik spadnie; jeden Frodo chce pomóc, ale zostaje powstrzymany przez kolegę z Drużyny).


"A co do samej Narnii na ekranie... oglądałam ją i nie zachwyciłam się tym filmem tak jak np. "Władcą Pierścieni" (dodajmy tutaj mały szczegół, że Lewis i Tolkien byli bliskimi przyjaciółmi i czytali sobie swoje teksty!), tak więc sądzę, że książka książce nierówna i podobnie jest z filmami z tej samej półki :). Zgodzisz się ze mną?"

Mnie się film Adamsona wybitnie wręcz podoba, za to nie jestem wielkim fanem książki (znaczy, lubię niektóre części Narnii, jak "Podróż Wędrowca do Świtu", "Srebrne Krzesło" czy "Konia i jego chłopca", ale reszta, w tym "Lew...", jest dość średnia). Uważam, że ekranizacja ma naprawdę cudny, baśniowy klimat. Poza tym jest rozmach, szeroko pojęta epickość, dobrze przedstawione sylwetki dziecięcych bohaterów i ich relacje, głęboka wartswa metaforyczna (duże pole do interpretacji), no i najlepsza muzyka filmowa, z jaką się spotkałem (naprawdę, mówię zupełnie serio). Nie, nie, wbrew tym zachwytom, które biją z mojej wypowiedzi, to wcale nie jest mój najulubieńszy film! To tylko jeden z tych ulubionych. Świetny (oczywiście jak dla mnie), ale jednak w tyle za "Merlinem" i paroma innymi arcydziełami.
Smutna sprawa, ale wychodzi na to, Haruko, że nasze filmowe gusta są zupełnie różne. Osobiście ciekaw jestem, czy znalazłby się film, który oboje uznalibyśmy za świetny, lub taki, który oboje uznalibyśmy za zupełne dno. To niezwykle ciekawe zagadnienie, czy na temat jakiegokolwiek dzieła filmowego mielibyśmy takie samo zdanie, czy też jesteśmy tak skrajnie różni, że nie ma co na to liczyć.
Co do porównań Narnii z "Władcą...", to cóż mogę rzec? "Władca..." jest właściwie epopeją Śródziemia, szeroko zakrojonym dziełem, którego akcja rozgrywa się w realistycznie wykreowanym świecie z wieloma rasami, królestwami, językami, własną bogatą historią itp., podczas gdy "Narnia" jest dość prostą (co nie znaczy, że nie ma swej głębi, bo, jak już wspomniałem, ma jak najbardziej) baśnią z mówiącymi zwierzątkami i innymi elementami, które mogą na pierwszy rzut oka wydać się dość dziecinne. W każdym razie, gdzie tam opowieściom Lewisa do tego ogromu wyobraźni, na którym Tolkien zbudował swój świat i swoją opowieść? Porównywać "Władcę..." z "Narnią", to jakby porównać rozłożysty dąb z, dajmy na to, stokrotką. Dwie rośliny, z których jedna rozrasta się dużo szerzej i potężniej, ale każda z nich może być przecież doskonała w swoim rodzaju.
Może uciekam w jakieś abstrakcyjne, poetyckie rejony, ale chcę po prostu powiedzieć, że powieści Tolkiena i Lewisa należą do różnych kategorii. "Narnia" nie jest tak bogata i epicka, ale nie było to chyba ambicją Lewisa, by stworzyć coś w stylu "Władcy..." Napisał dość klimatyczną bajkę i właśnie w tej kategorii ta powieśc ma się sprawdzać. Tolkien włożył w swoje dzieło o wiele więcej pracy i wyobraźni, ale to nie musi oznaczać, że to "Narnia" jest gorsza. (No, dla mnie prywatnie "Władca..." jest o wiele lepszą powieścią, ale chodzi mi o to, że to wcale nie dla każdego musi być oczywiste).

Uff, tyle napisałem, i prawie ani słowa o "Ostatnim Mohikaninie". Zaczynam chyba sabotować własny temat. Dosyć tego dobrego. W następnym poście spróbuję nie wdawać się w dygresje.

ocenił(a) film na 6
al_jarid

No, teraz odniosę się do tego, co powinno być głównym tematem tej dyskusji (ostatnio coś za dużo tu piszę o różnych "Narniach", "Władcach", "Merlinach" itp., zamiast skupić się na właściwym filmie).

Napisałaś tak: "Na Twoje zdanie jakoby Mann zubożył film pod względem fabularnym i dramaturgicznym nie mogę się zgodzić. Moim zdaniem było w nim dużo dramaturgii. Spójrz na samo zakwalifikowanie filmu na FW; jest tam napisane: melodramat. Wiem, że zaszufladkowanie to jedno a fabuła w filmie to drugie. Spójrzmy zatem na film, co się w nim dzieje?"

I tu wymieniłaś imponującą "listę dramaturgicznych epizodów" (jak ją określiłaś).

Nie przeczę, sporo tego znalazłaś, ale przez "zubożenie dramaturgiczne" nie mam na myśli ilości "dramaturgicznych epizodów", a ich "dramatyzm". Brzmi to jak jedno wielkie masło maślane, ale trudno mi to inaczej określić. Chodzi mi o ładunek emocji, jaki niosą ze sobą poszczególne sceny. To jest istota dramatyzmu. Na pewno widziałaś już kiedyś film, w którym byłoby sporo akcji i za grosz dramatyzmu. Taki, w którym niby dużo się dzieje, ale niespecjalnie Cię to rusza. No więc właśnie film Manna na mnie, jakby to rzec, nie oddziałuje. Oprócz punktu 7 z Twojej listy, wszystko to jakoś takie nijakie. Scena poświęcenia Heywarda bardziej mnie zdumiała, niż mną wstrząsnęła, ale to znów dlatego, że, jako miłośnikowi literackiego pierwowzoru, w głowie tłukła mi się tylko jedna myśl: "Skąd oni (scenarzyści) to wzięli?!".
Poza tym "zubożenie dramaturgiczne" miało oznaczać głównie nie to, że film sam w sobie jest ubogi, lecz że jest ubogi w stosunku do książki (wiem, znów porównuję - miałem tego już nie robić, ale ciężko porzucić stare nawyki). Co więc dla porównania mamy w powieści? (Czytałem ją dość dawno temu, więc mogę niektóre rzeczy niedokładnie pamiętać - w razie potrzeby popraw mnie)
1. Zdrada Maguy
2. Obrona groty, w której ukrywają się bohaterowie (to właściwie całe oblężenie i bitwa z Indianami - u Manna nie uświadczy się czegoś takiego)
3. Uprowadzenie Kory, Alicji i Heywarda przez Maguę, a następnie odbicie ich przez Sokole Oko i jego towarzyszy (a wcześniej próby negocjacji z Maguą podejmowane przez Heywarda - to też ma swój dramatyczny wydźwięk, ta rozmowa z nieubłaganym Indianinem i próba przemówienia do jego poczucia honoru)
4. Scena przy indiańskim cmentarzu (niewiele brakuje, by wrogowie odkryli obecność naszych bohaterów)
5. Przedarcie się do fortu mimo nieustającego ostrzału
6. Rzeź Anglików z rąk Indian i porwanie obu sióstr
7. Scena z hurońskim zwiadowcą (nie pamiętam jej zbyt dokładnie, więc nie jestem pewien, czy była dramatyczna - w razie czego można ją wykreślić)
8. Ucieczka czółnami (dużo ciekawsza i bardziej emocjonująca niż jej namiastka w filmie)
9. Przeniknięcie do plemienia Huronów Heywarda, który udaje lekarza (o ile dobrze pamiętam)
10. Pochwycenie przez Huronów Unkasa (który dobrowolnie daje się pojmać) i cała akcja z tym związana
11. Scena u chorej Indianki, podczas której Heyward i Sokole Oko uwalniają Alicję i uciekają z nią
12. Delegacja Huronów i postanowienie wydania im Sokolego Oka; Heyward podaje się za Sokole Oko, by chronić przyjaciela (do którego z początku nie odnosił się ze szczególną serdecznością - warto zwrócić uwagę na zmianę zachodzącą w trakcie powieści w ich relacjach)
13. Cała finałowa akcja ze śmiercią Kory, Unkasa i Maguy

Pewnie po drodze coś przekręciłem, ale jednego i tak jestem pewien: powieść zawierała w sobie o wiele więcej "tego czegoś", a film był jakiś taki bez emocji. Wiem, że dla Ciebie to moje stwierdzenie może być herezją. Zresztą wiadomo jak wielu ludzi film Manna bardzo porusza. Trudno, po prostu się do nich nie zaliczam. Nie uważam się za osobę niewrażliwą, ale może moja wrażliwość potrzebuje innych bodźców, niż te, które oferuje ekranizacja powieści Coopera.

Na razie tyle. Zwyczajowo pozdrawiam.

PS. Jeszcze przypomniała mi się pewna ciekawa kwestia. W miesięczniku "Kino", w numerze bodajże październikowym (ale głowy nie dam, bo moje poczucie czasu często mnie zupełnie zawodzi) był cały artykuł poświęcony postaci Unkasa i poszczególnym adaptacjom "Ostatniego Mohikanina". Można było wyciągnąć z niego wniosek, iż Mann najbardziej ograniczył rolę Unkasa w tej historii.

Ale czytając o wcześniejszych ekranizacjach dowiedziałem się czegoś dużo bardziej dla mnie zastanawiającego. Otóż żadna z nich nie trzymała się fabuły książki. A nawet poprzednie ekranizacje odchodziły od literackiego oryginału jeszcze dalej niż film Manna. A to oznacza, że nie mam szans, by obejrzeć porządną adaptację tej książki. Wygląda na to, że żadnemu z twórców filmowych powieść Coopera nie podoba się na tyle, by porządnie przenieść ją na ekran, a jedynie zapożyczają z niej wedle własnego uznania postacie i pojedyńcze wątki (no i tytuł, rzecz jasna). Muszę przyznać, że zawsze irytowało mnie takie podejście filmowców do klasyków literatury (i może stąd właśnie głównie wypływa moja niechęć do filmu Manna). To tak jak z Verne'm. Nikt nie chce zekranizować "Tajemniczej wyspy", "Podróży do wnętrza ziemi", czy "20 000 mil podmorskiej żeglugi" tak, jak wymyślił te historie ich twórca. Filmowcy biorą sobie z literackich oryginałów jedynie punkt wyjścia, a potem puszczają wodze fantazji.
Ech, wygląda na to, że będę miał z "Ostatnim Mohikaninem" to samo, co mój ojciec ma ze swoimi ulubionymi książkami ("Hrabia Monte Christo" i "Trzej muszkieterowie"), które też co chwilę się ekranizuje, ale nie w zgodzie z literackim pierwowzorem.

al_jarid

"Chodzi mi o ładunek emocji, jaki niosą ze sobą poszczególne sceny."

Żeby takie twierdzenie było logiczne, emocje musiały by funkcjonować obiektywnie poza umysłem człowieka, a tak nie jest.

Sceny mogą budzić emocję w człowieku, nie są częścią jakiejś rzeczy. A biorąc pod uwagę, że ludzie mają różną wrażliwość, nie można uznać tego za argument.

Dam analogiczny przykład, który można znaleźć w podręcznikach do ekonomii, w rozdziałach poświęconych epistemologii . Żadna rzecz nie jest środkiem do osiągnięcia celu sama w sobie, staje się nim dopiero w umyśle człowieka. A w różnych okolicznościach różne rzeczy mają różną użyteczność(marginal utility etc.)

Tak samo jest z emocjami - nie można stwierdzić, że "ilość emocji" w filmie, bez względu na (przykładowo) samopoczucie widza, to jakaś stała.

Co do filmu. Bardzo dobry, ale jest jeden zgrzyt - montaż. Cała konstrukcja jest "postrzępiona", scenom brakuje płynności.

Muzyka jest powalająca, zdjęcia też świetne - na przykład atak na fort.

Książki niestety nie czytałem a żałuje.

ocenił(a) film na 6
krzychun

Jak najbardziej masz rację, że emocje, których dany film dostarcza (lub nie) to sprawa całkowicie subiektywna i taki argument nie jest, jakby to rzec, naukowy. Ale w dyskusji o jakimś dziele sztuki bardzo trudno o argumenty obiektywne. Dlatego właściwie nie sposób dojść do zgody w przypadku filmów będących przedmiotem sporu, bo każdy może przedstawić jedynie swój punkt widzenia.

Masz rację, że "brak emocji" nie jest, obiektywnie rzecz biorąc, cechą tego filmu, a jedynie kwestią mojego subiektywnego odbioru. Ale tak samo np. "powalająca muzyka" (którą zachwycasz się Ty i inni forumowicze) nie jest cechą tego filmu, lecz kwestią Waszego odbioru. Mnie ta muzyka nie powala i cóż na to poradzę?

Jedyne obiektywne argumenty w dyskusji o filmie, to chyba te, że np. dobrze oddano realia historyczne itp. Takie, które są niezależne od odbioru, nastawienia i oczekiwań widzów. Niestety (albo i stety) to, czym film na nas oddziaływuje, to głównie te rzeczy, których nie da się naukowo opisać, zmierzyć, zważyć etc. Ale ponieważ nie mamy pod ręką argumentów obiektywnych, a jednak chcemy dyskutować o filmie, bo jesteśmy, jakby nie było, na forum filmowym, przeto obficie używamy argumentów subiektywnych. Jasne, że nie dojdziemy w ten sposób do porozumienia, bo ty napiszesz, że "Ostatni Mohikanin" jest pięknym filmem, gdyż: "x" jest świetne, "y" przewspaniałe, "z" olśniewające; a ja napiszę, że właśnie "x" jest w tym filmie do kitu, "y" bez sensu, a "z" to już w ogóle zupełna porażka. I nie da się stwierdzić, że któryś z nas ma rację (czy też może raczej obaj mamy rację, ale każdy tylko ze swojego punktu widzenia). Mamy różne gusta i najwyraźniej odmienne typy wrażliwości. Oczywiście, że zamiast ""x" jest do kitu" poprawniej i logiczniej byłoby pisać "moim zdaniem "x" jest do kitu" tudzież "uważam, że "x" jest do kitu". Ale wszyscy chyba wiedzą, że w dyskusji stosuje się skróty myślowe, i że np. pisząc, iż w filmie Manna nie ma emocji, chcę tak naprawdę powiedzieć, że ja osobiście ich tam nie znajduję; z kolei Ty, pisząc, że muzyka jest powalająca, chcesz przekazać, że jako taką ją właśnie odbierasz.

Ta dyskusja, jak wiele innych na tym forum, to właściwie wymiana swoich poglądów i dzielenie się własnym, prywatnym odbiorem danego filmu. Trudno na to cokolwiek poradzić, bo nie sposób wartościować filmów na podstawie jakichś ścisłych kryteriów. Zresztą, gdyby kino było nauką ścisłą, nie dostarczałoby nam pewnie nawet połowy tych przeżyć, jakie z niego czerpiemy.

PS. A do książki Coopera, jeśli kiedyś wpadnie w Twoje ręce, podchodź ostrożnie. Z obserwacji tego forum można wyciągnąć wniosek, że jej lektura dla wszystkich miłośników filmu Manna jest rozczarowująca.
Może po prostu powieść nie współgra z wrażliwością dzisiejszego czytelnika (liczy sobie w końcu już prawie 200 lat!), choć oczywiście i między dzisiejszymi czytelnikami można znaleźć wyjątki.

al_jarid

Al jarid, myślę, że wiem co miałeś na myśli pisząc o "zubożeniu emocjonalnym". Wymieniając kolejne wydarzenia w filmie Manna nie chciałam ograniczać się do ilości tych scen, chodziło mi bowiem o zaznaczenie wątków, które wiązały się z emocjami, które we mnie wyzwoliły i które z całą pewnością mogę zakwalifikować jako dramatyczne. I tutaj powstaje zasadnicza rozbieżność, bo mamy inne zdanie na temat tego, które z nich są dramatyczne a które nie... tutaj się zgodzę, że to subiektywne odczucie i musielibyśmy być jedną osobą, by czuć tak samo :)

Ad porównań z książką... no właśnie: rozmawiamy o filmie a Tobie nadal gdzieś tam w głowie kołacze książka Coopera ;) Niestety też czytałam ją już na tyle dawno, by nie pamiętać dokładnie przebiegu akcji, więc nawet nie będę próbowała Cię poprawić.

Widzisz do jakiego etapu dochodzisz? Powoli starasz się znaleźć dobre strony ekranizacji Manna i nawet nieśmiało próbujesz usprawiedliwiać taki a nie inny przebieg akcji w jego filmie :) A to już coś :)

Na koniec takie niewinne pytanie... Skoro nie zgadzasz się na to, by film Manna nazwać ekranizacją książki Coopera, to jaki wg Ciebie powinien nosić tytuł filmu Manna? Bądź co bądź, to film o Mohikanach, Huronach, wojnie fr.-bryt., o Magule i o Uncasie, czyli o postaciach, które wystąpiły w "Ostatnim Mohikaninie". Tego nie możesz zanegować... zatem jak Mann, Twoim zdaniem, powinien wybrnąć z tej sytuacji: zmienić tytuł, imiona bohaterów? Jaki jest Twój pomysł?
PS. A miało być jedno pytanie ;)

Pozdrawiam zwyczajowo :)

al_jarid

Witaj Al jarid :)

Po raz pierwszy spotykam się na forum z tym, że ktoś się troszczy o to czy poczuję się czy nie zaniedbana :) Miło mi, ale spokojnie, nie musisz się martwić, po prostu wiem, że FW to miejsce, gdzie ktoś może wchodzić zupełnie przypadkowo i raz na jakiś czas :) Doskonale to rozumiem :)
I nie czuję się zaniedbana :)

Co do moich opinii na temat piłki nożnej, to muszę przyznać, że mnie przekonałeś, ale jednocześnie myślę sobie, że postrzegasz negatywnie wiele rzeczy, podczas gdy ja próbuję się doszukiwać w nich przede wszystkim pozytywów. Dla mnie ważne jest to, że np. rozmawiam sobie z Tobą o "Ostatnim Mohikaninie" (i nie tylko o tym filmie ;)), wymieniamy swoje opinie w sposób kulturalny i ujmując temat merytorycznie... Już nie chodzi mi o to, że mamy rozbieżne zdania i opinie, że nie możemy dojść do tych samych wniosków itp. Najważniejsze dla mnie jest to, że w ogóle mogę porozmawiać o tym filmie i poznać opinię kogoś zgoła innego niż ja :)

Ad pruderii: przeprosiny przyjęte :) W żadnym razie nie poczułam się urażona... A czujnym warto być zawsze!
PS. A widzisz? Możemy dojść do porozumienia chociaż w tej kwestii ;)

Dziękuję za wyjaśnienie sprawy z ekranizacją Narni. Niestety aż tak dobrze nie pamiętam książki Tolkiena żeby polemizować z Tobą lub się zgodzić na te wątki, które wymieniłeś...
Co do epickości ekranizacji Narni, trudno się z Tobą nie zgodzić. Owszem, zdjęcia i montaż filmu były bardzo udane i wprowadzały widza niemal wprost do świata baśni. Bardzo mi się podobał sam filmowy Aslan. Bardzo dobrze dopracowana (pod względem technicznym) postać! To samo się tyczy innych baśniowych postaci z Narni.
Przyznam, że dla mnie to nie aż taka wielka tragedia, że jesteśmy różni, w końcu sprawdza się powiedzenie, że nie ma na świecie dwóch takich samych ludzi, prawda? Ja również jestem ciekawa czy znalazłby się film, który spodobałby się nam obojgu w równym stopniu.

Zgodzę się również z Twoim stwierdzeniem, że Narnia i "Władca..." należą do innych kategorii, ale przyznam, że troszkę mnie zdziwiło, że obaj pisarze znali się bardzo dobrze i stworzyli tak różne dzieła, którym de facto nie można odmówić ich wielkości... może więc na tym polegał cały dowcip... obaj stworzyli coś tak różnego a jednocześnie tak wielkiego w swojej dziedzinie, że teraz większość czytelników podziwia ich obu :)
Ale nie chcę dalej sabotować Twojego tematu :) przejdę zatem do kwestii związanych z "Ostatnim Mohikaninem" :)

ocenił(a) film na 8
al_jarid

Nie bardzo rozumiem cel tych wszystkich wywodów. Przecież film
został nakręcony na podstawie scenariusza, a nie książki JFC.
Książka jest wymieniona jako "materiały do scenariusza".
Literatura i Kino to całkowicie różne środki wyrazu i nie sposób
je porównywać.
To trochę tak, jakbyś mając ochotę na kobietę, sięgnął po flaszkę.
A na drugi dzień porównywał kaca z wcześniejszymi doznaniami
seksualnymi i próbował zmierzyć je tą samą miarką.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
Don_Peres

Może i masz w pewnym stopniu rację, ale na flaszce nie ma etykietki z napisem "Kobieta", natomiast film Manna bez wyrzutów sumienia nosi tytuł powieści Coopera.

Poza tym piszesz: "Literatura i Kino to całkowicie różne środki wyrazu i nie sposób je porównywać." Jednak większość miłośników książek wymaga, by ekranizacje oddawały ich ducha i odpowiadały treści, więc ja chyba też mogę. Generalnie, myślę, że mam prawo się czepiać i tyle :)
Skoro miłośnicy "Władcy Pierścieni" mogli się oburzać na wyrzucenie z filmu Toma Bombadila (co dla mnie było akurat dobrym posunięciem), to tym bardziej ja mogę najeżdżać na całkowicie zmienioną historię "Ostatniego Mohikanina". Nie wymagam, by każdy szczegół jakiejś ekranizacji pokrywał się z tym, co napisano w książce. Nie czepiam się, że w "Ogniem i mieczem" Hoffmanna Helena nie jest brunetką, a Zagłoba nie ma brody. Nie załamuję rąk nad tym, że w "Wielkich nadziejach" Alfonso Cuaron zamienił piękną, ciemnowłosą Estellę z powieści Dickensa na niespecjalnie urodziwą Estellę-blondynkę. I tak samo nie ubolewam nad tym, że w filmie Manna nie widać w Korze tej domieszki krwi afrykańskiej, którą powinna mieć. Ale co innego zmieniać szczegóły, a co innego wszystko wywrócić do góry nogami.

Dobrze, może i Mann tylko lekko opierał się na książcę i nie zamierzał jej ekranizować, ale to żadne wytłumaczenie, gdy w efekcie powstaje film słabszy, niż gdyby go nakręcić w zgodzie z oryginałem. Patrzę na dzieło Manna i po prostu nie wiem, jaki cel miało takie przekształcenie tej historii. Gdy się już coś zmienia, to wypadałoby zmieniać na lepsze. W tym wypadku zmiana nie wyszła opowieści na dobre. Tak, to moje osobiste zdanie i nikogo nie namawiam, żeby je podzielał. Tak sobie zrzędzę, bo mnie ten film rozczarował i myślę, że mam prawo dać swojemu rozczarowaniu upust na tym forum.

ocenił(a) film na 8
al_jarid

Widuję czasem kobiety, którym przydałaby się etykietka z takim napisem :)
Nie neguję Twego prawa do narzekania, tylko czy nie szkoda czasu
na coś co jest oczywiste. Może ja już reaguję zbyt "alergicznie"
widząc takie posty, bo coś w tym jest, praktycznie pod każdym
filmem, który powstał w oparciu o książkę są takie wypowiedzi.
A w zasadzie nie ma takiej ekranizacji, która przebiłaby książkę,
jest to podobna analogia jak obietnice przedwyborcze polityków,
a ich realizacja, gdy już zostaną wybrani i narzekanie nic nie zmienia
może jedynie daje trochę ulgi w doznanym rozczarowaniu.
Nie ma lepszego kinematografu niż ludzki mózg podłączony oczami
do książki :)
Pozdrawiam

Don_Peres

Przyznam szczerze, że zaskoczyło mnie Twoje porównanie :) i chyba nigdy nie wpadłabym na to, że można tak zestawić ze sobą kobietę i flaszkę. Tylko teraz pytanie: dla kogo ma być to komplement a dla kogo obraza? Kobiety czy flaszki? ;>

ocenił(a) film na 8
haruka13

Witam i pozdrawiam,
to nie miał być komplement (ani obraza) dla żadnej z nich.
To miało zobrazować bezsensowne porównanie.
I cieszy mnie, że zwróciłaś uwagę, bo znaczy to, że osiągnąłem
swój cel - poza tym, że nikogo nie zamierzałem obrażać. W ogóle,
jak napisałem wcześniej w tym i wielu innych postach, nie wytrzymuję,
kiedy widzę jak ktoś wystawia ocenę filmu filtrując swoje doznania
przez pryzmat przeczytanej książki.
Toż trzeba by mieć uszkodzony ośrodek mózgu odpowiedzialny
za wyobrażnię, by wyżej cenić film od książki. Nic nie jest w stanie
przewyższyć doznań i obrazów generowanych przez mózg pobudzony
czytaną lekturą. Bo te obrazy są nasze. Są ściśle powiązane z naszymi
przeżyciami, wzruszeniami, lękami. A film to przeniesione na taśmę
wyobrażeń innej osoby. I im bardziej pokrywają się z naszymi, tym
wyżej oceniamy film, tym bardziej się utożsamiamy z bohaterami.
Przepraszam jeszcze raz, jeśli Ciebie lub kogokolwiek to porównanie
dotknęło, obraziło czy zniesmaczyło :)
W tej sytuacji zobrazuję to co chciałem powiedzieć innymi słowami.
Porównanie filmu z książką - to tak jakby jedna osoba opisała słowami
słuchany przez siebie utwór muzyczny, a druga na podstawie tego opisu
próbowała by go zagrać.

Don_Peres

Witaj Don Peres :)
Przyznaję bez bicia, że zadając swoje pytanie zrobiłam to troszkę zaczepnie, bo za nic nie doszukiwałam się w Twojej wypowiedzi prób obrażenia czy też pochwalenia obu elementów porównania :)
Nie musisz więc przepraszać mnie :)

A zwróciłam na nie uwagę, ponieważ po raz pierwszy spotkałam się z tak oryginalnym zestawieniem flaszki i kobiety :)

Jeśli chodzi o Twoje uwagi dotyczące wyższości książki nad ich ekranizacjami to trudno się z nimi nie zgodzić.
Mam przy tym małą uwagę do Twojej irytacji na sam widok owych porównań... według mnie takie porównania są uzasadnione i każdy ma do nich prawo (jeśli oczywiście zna obie wersje: książkową i filmową!). Można powiedzieć, że po to m.in. istnieje ten portal :) Jedynym moim zastrzeżeniem jest to, że takie porównania powinny mieścić się w ramach dobrej, kulturalnej rozmowy użytkowników i nie ograniczać się do stwierdzeń typu: "nie, bo nie!" a zawierać przede wszystkim konkretne i rzeczowe argumenty. Taka właśnie była moja powyższa rozmowa z Al jaridem. Chwała mu za to, że potrafił podejść rzeczowo i czysto merytorycznie do tematu (a wiem jak trudno się powstrzymać od emocjonalnego podchodzenia do tego filmu ;)!). Dlatego należy mu się duży plus :)

Twoje muzyczne porównanie, według mnie, pasuje tutaj idealnie!
Ech, rozpisałam się... ;/
Na koniec życzę Ci udanego Sylwestra i do siego Roku 2010 :)

PS. Pozdrowienia noworoczne również dla moich sympatycznych rozmówców z tego forum: Kewalsa i Al jarida. Panowie, życzę Wam (i Waszym Bliskim) wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)

ocenił(a) film na 6
haruka13

Hm, coraz rzadziej pojawiam się na tym forum i wszystko wskazuje na to, że ta tendencja będzie się pogłębiać, więc jak już tu jestem, machnę parę zdań.

Przede wszystkim, dziękuję Ci, Haruko, za pozdrowienia i życzenia i w ogóle za wszystkie miłe słowa.
Cieszę się też, że uważasz za uzasadnione porównania książek i filmów, bo to znaczy, że przynajmniej w tej kwestii nie będziemy się kłócić :)
Muszę za to pogadać trochę z Don Peresem, bo jego poglądy w tej materii są trochę inne.


Don Peresie, z Twojej wypowiedzi ("Toż trzeba by mieć uszkodzony ośrodek mózgu odpowiedzialny za wyobrażnię, by wyżej cenić film od książki. Nic nie jest w stanie przewyższyć doznań i obrazów generowanych przez mózg obudzony czytaną lekturą") wnioskuję, że uznajesz generalną przewagę książki nad filmem jako medium i z tym dyskutować nie będę, choć nie mogę zgodzić się z sądem, iż ekranizacja nie może być lepsza od oryginału i że porównywanie w takim wypadku jest nieuzasadnione. Myślę, że skoro można np. porównywać ze sobą różne filmy, to tym bardziej właściwe jest porównanie filmu z książką, na której się opiera. Nikt się nie obrusza, gdy ktoś porównuje np. dwa westerny, choć to inne opowieści, czemu więc nie porównać dwóch dzieł opowiadających tę samą historię? To chyba normalne, że zestawia się je ze sobą i bierze pod uwagę, które z nich lepiej przedstawia daną treść, lepiej ukazuje te same postaci itp. Co w tym niewłaściwego? Jeśli kazać dwóm malarzom namalować drzewo, to po skończonej pracy można przecież ocenić, któremu z nich wyszło lepiej. To bardziej uzasadnione niż porównywać ich obrazy, gdy jeden namaluje kosz z pomarańczami a drugi kaczkę. Tak więc uważam porównania ekranizacji z ich literackimi oryginałami za zasadne, bo (przynajmniej w założeniu) mają opowiadać tę samą historię.

I wcale nie uważam, że film w takim porównaniu musi być z góry przegrany. Przyznaję Ci rację, że książki bardziej działają na wyobraźnię i nawet, jeśli np. reżyser ma bujniejszą wyobraźnię niż ja, to i tak moje wyobrażenie stworzone podczas lektury będzie dla mnie lepsze niż wizja reżysera, bo jest MOJE, czyli dużo mi bliższe niż wymysły innych ludzi. Książkę odbiera się po prostu bardziej osobiście, współpracuje się w pewien sposób z autorem i wytwarza się moja własna wizja tego, co on opisał.
Ale jednak to, jak odbieramy powieść, nie zależy wyłącznie od naszej wyobraźni. Przecież nie wymyślamy sobie sami fabuły, dialogów, tego jak są przedstawione postacie i tak dalej. Jeśli np. jakiś ciekawy wątek w książcę jest ledwie muśnięty, a reżyser pozwoli mu w ekranizacji bardziej rozwinąć skrzydła, to w tym względzie film może być lepszy niż oryginał. Jeśli w książcę jakiś wątek jest niepotrzebny, albo idiotyczny, a nie znajdzie się w scenariuszu ekranizacji, to pod tym względem film będzie lepszy. Jeśli autor książki powierzchownie nakreśli jej postacie, a reżyser ekranizacji nada im głębię, to znowu będzie punkt dla filmu.

Oczywiście, że ekranizacje, które są lepsze niż literacki oryginał, trafiają się sto razy rzadziej niż czterolistna koniczyna, ale jednak mogą powstać (i powstają), bo wrażenie, jakie odnosimy z lektury książki, nie jest zasługą tylko i wyłącznie naszej wyobraźni, lecz również tego, co autor w swojej książcę zamieścił.

ocenił(a) film na 6
al_jarid

To tyle w tej sprawie, a teraz trzeba będzie się odnieść do innych kwestii.

Piszesz, Haruko, co następuje: "Widzisz do jakiego etapu dochodzisz? Powoli starasz się znaleźć dobre strony ekranizacji Manna i nawet nieśmiało próbujesz usprawiedliwiać taki a nie inny przebieg akcji w jego filmie :) A to już coś :)"

Nigdy nie uważałew, że ten film nie ma żadnych dobrych stron, ale też bardzo trudno byłoby mi znaleźć film, w którym nie widziałbym absolutnie żadnych plusów (no dobrze, może "Mexican"). To że chce mi się rozpisywać o "Mohikaninie" w tak niepochlebnych słowach nie oznacza nawet, że to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem (bo to nie jest prawdą), lecz że to jeden z tych, które mnie najbardziej rozczarowały, bo miałem wobec niego wielkie oczekiwania. Jeśli spodziewam się dennego filmu i obejrzę denny film, to nie czuję się tak rozczarowany jak wtedy, gdy spodziewając się świetnego filmu obejrzę średni.

Piszesz także: "zatem jak Mann, Twoim zdaniem, powinien wybrnąć z tej sytuacji: zmienić tytuł, imiona bohaterów? Jaki jest Twój pomysł?"

To co wymieniłaś, byłoby właściwe w tej sytuacji. Gdyby ta sama historia nosiła inny tytuł, a jej bohaterowie inne imiona, niewielu chyba uznałoby ją za wariację na temat powieści Coopera. Inna sprawa, że jako "Zemsta Hurona" lub "Bitwa o fort" (wiem, to marne tytuły, ale wymyślam na poczekaniu) mógłby nie przyciągnąć takiej uwagi. Nie mówię, że nie zrobiłby takiej kariery jak teraz, ale z pewnością wzbudzałby mniejsze zainteresowanie na wstępie, gdy dopiero się ukazał. Książka Coopera natomiast od ponad półtora wieku cieszy się sporą renomą i jej tytuł przylepiony do filmu skutecznie może zachęcić widza (który, nawet jeśli nigdy nie czytał powieści, wie, że to coś znanego, więc zapewne dobre).
Już chyba wspominałem, że to podobny zabieg, jaki uczyniono z "Tożsamością Bourna" z Damonem. Fabuła tego filmu nijak ma się do książki Ludluma (poza punktem wyjściowym - utratą pamięci), ale tytuł słynnej powieści przyciąga widzów. Z tym, że w tym przypadku aż tak mnie to nie razi, bo "Tożsamość Bourna" to, mimo braku powiązań z książką, dobry film, czego, choćby mnie mieli rozrywać końmi, nie mogę powiedzieć o "Ostatnim Mohikaninie" Manna.

Oczywiście rozumiem, że może Was już nudzić nie tyle moja niechęć do filmu Manna, co właśnie powtarzana w kółko jak mantra argumentacja: "słabszy od książki".
Żeby więc nie było, że ograniczam się do tej kwestii, napiszę teraz coś innego: "słabszy od innych epickich filmów historycznych". Jeśli słyszę zewsząd, że to taki świetny film, to spodziewam się, że dorówna co najmniej "Braveheartowi", tymczasem nic z tego. "Waleczne serce" nie jest filmem wybitnym, ale w swoim gatunku stoi dla mnie dużo wyżej niż "Ostatni...". Choćby sama końcowa scena egzekucji, gdy Wallace widzi wśród tłumu gapiów swoją zabitą żonę. To jest moim zdaniem autentycznie poruszająca scena (jeszcze w połączeniu z muzyką Hornera - cudo!), przebijająca nawet najlepsze momenty "Mohikanina" (a więc także ten, w którym giną Unkas i Alicja). Wiem, że film Gibsona nie ma aż tylu miłośników co film Manna (chociaż i tak ma ich sporo), ale na mnie działa dużo bardziej. A i tak nie zaliczam go do tych najlepszych w tym gatunku, bo prawdziwe mistrzostwo to dopiero "Ostatni samuraj". Mimo, że i ten film ma swoje wady (miejscami samurajowie pokazani są jako banda dziadów, którzy, choć powinni być świetnie wyszkoleni, nie potrafią sobie dać rady z jednym Amerykaninem), ale jednak ma swój własny niepowtarzalny klimat. Akcja też nie toczy się zbyt wartko (co łączy go z "Ostatnim Mohikaninem"), bo głównie nasz bohater siedzi u Japończyków, poznaje ich zwyczaje itp., ale za każdym razem ogląda mi się to naprawdę wyśmienicie. Co pokazuje, że tak naprawdę to JAK się opowiada, jest ważniej od tego CO się opowiada. Najwidoczniej sposób opowiedzenia historii Sokolego Oka i Kory w filmie Manna nie był... hmm... dostrojony do mojego gustu i wrażliwości, bo film ten pozostawił mnie obojętnym. Oczywiście znam też osoby (mam nawet takie w rodzinie), które "Ostatniego samuraja" uważają za straszne nudziarstwo, więc rozumiem, że to wszystko kwestie indywidualnego odbioru. Ten jeden wniosek wciąż powraca w tej dyskusji jak bumerang, a mimo to ciągniemy ją dalej :) Najwyraźniej po prostu lubimy dyskutować.
W każdym razie "Ostatni mohikanin" nie wywarł na mnie wrażenia, które udało się pozostawić po sobie kilku innym filmom historycznym. Nie tylko więc w starciu z powieścią Coopera film Manna jak dla mnie poległ, lecz również w zestawieniu z innymi dziełami gatunku.
Oczywiście spodziewam się, że dla Ciebie zarówno "Braveheart", jak i "Samuraj" są gorsze od "Mohikanina", a może nawet (biorąc pod uwagę nasze rozbieżne gusta) uważasz je za kiepskie filmy, ale chodziło mi o nakreślenie pewnego kontekstu, który wpływa na mój odbiór dzieła Manna (choć pewnie najmocniej zadziałało to, że nasłuchałem się wcześniej na temat tego filmu samych zachwytów, więc oczekiwałem nie wiadomo jakiego arcydzieła).
Dobra, kończę, bo nie mogę cały dzień siedzieć przed monitorem :)
Trzymaj się. Ja Tobie też życzę, by rok 2010 był jak najlepszy i spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje (tak, tak, Sylwester był już dość dawno temu, ale co tam - na życzenia zawsze jest dobra okazja). Na razie. Pa!

ocenił(a) film na 8
al_jarid

Witaj al_jarid
cieszę się, że w tak wielu płaszczyznach jednak się zgadzamy.
Może nie do końca stawiam książki wyżej filmów, w młodości
więcej czytałem, teraz więcej oglądam. Największym rozczarowaniem
były dla mnie filmowe "Psy wojny", po kilkukrotnej lekturze
książki znałem każdą scenę ze szczegółami, film był dla mnie
strasznie spłycony, okrojony z wielu wątków, beznadziejnie się
miał do mojej wizji filmu. Gdy obejrzałem go po ponad 20 latach
stwierdziłem, że film jest całkiem dobry, pamięć zatarła szczegóły
książki, wyobrażenia bohaterów i całkiem przyjemnie było go obejrzeć.
Myślę, że by takie porównania były sensowne, to należałoby się skupić
na tzw. adaptacjach literatury przez kino. W takich sytuacjach, gdy
scenariuszem jest książka, bez większych zmian, to można się pokusić
by ocenić - reżysera. I to jak mu się udało przeniesienia dzieła na
ekran.
Z tym co pisałem o wyobraźni, to się nie zrozumieliśmy. Ja nie uważam
tak jak Ty mnie zrozumiałeś. Ja uważam, że wyobraźnia jest tylko
interpreterem otrzymanego od autora dzieła. A to jak odbieramy
zależy w dużym stopniu od bagażu naszych doświadczeń i przeżyć.
Co do tego, że aktor może dać bezbarwnej postaci ciało i duszę,
to się z Tobą w pełni zgadzam.
Ale odbiór mediów nadal pozostanie sprawą subiektywną, do jednych
lepiej dociarają obrazy, do innych słowa, dlatego sztuka może
realizować się na tylu płaszczyznach i każdy jej rodzaj ma grono
zagorzałych odbiorców.
A Mohikanin mimo wszystko mi się podobał, chwilami wzruszał, trzymał
w napięciu, za wszystkie te odczucia "winię" Trevora Jones'a :)
Dla mnie muzyka ma ogromne znaczenie w filmie i w dużym stopniu
wpływa na ocenę. (Lub jej brak - M - Fritza Langa)
Pozdrawiam
Wielu pozytywnych doznań w 2010 roku wyniesionych z filmów
Peres

ocenił(a) film na 8
Don_Peres

Ale wy macie najeban*** masakra xD ogarnijcie się ludzie ^^

ocenił(a) film na 6
ev3rHarD

Tytuł, pod którym prowadzimy tę dyskusję ("Naprawdę kiepski 3/10") jest już nieaktualny, bo podniosłem "Mohikaninowi" ocenę do czwórki.
Nie, nie zmieniłem zdania o filmie Manna, ale skonfrontowałem go z innymi filmami, którym wystawiłem taką, bądź podobną notę, i stwierdziłem, że, mimo iż do mnie nie trafia, to jednak dzieło Manna nie zasługuje na tak straszny los, bym wrzucał je do jednego worka z takimi "perełkami" jak "Gdy dinozaury władały Ziemią" czy "Milion lat przed naszą erą", a już na pewno nie powinienem stawiać go niżej niż np. "Zmierzch tytanów".
Tym bardziej, że, jak już chyba wspomniałem, "Ostatni..." jest dla mnie rozczarowujący raczej przez to, że jest filmem średnim i takim sobie, a nie naprawdę dennym.
Ale nie myślcie, że za parę miesięcy znowu podniosę mu ocenę. No, chyba że obejrzę jeszcze gorsze filmy niż te, które oceniam na 1/10 (wtedy wszystkie lepsze od nich będą musiały przeskoczyć wyżej w rankingu).

ocenił(a) film na 10
al_jarid

Trzeba wcześniej przeczytać książkę a nie od razu brać się za film bp ta polityka jest taka pogmatfana że osoba nie interesująca się historią indian tylko zrozumie wątek miłosny ja przeczytałam książkę bardzo się różni od filmu ale ten film ma cos w sobie ja go obejrzałam z 5 razy

użytkownik usunięty
panimm

Dokładnie podzielam zdanie kolezanki powyzej i pozdrawiam ja:)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones