Rozumiem, że ekranizując książkę trzeba okroić historię i wprowadzić kilka zmian, ale w tym przypadku twórców trochę za bardzo poniosło. Zupełnie zmienili bohaterów przez co cały film zrobił się bardzo banalny i po prostu słaby. Dwa przykłady, które najbardziej mnie zirytowały:
- Jennifer nie chce poruszać tematu listów, ale dzwoniąc przestawia się, a przy kolejnej okazji wyznaje jak nazywał się kochanek
- tłumaczenie Anthonego, że nie szukał jej, bo uszanował jej decyzję
Obsada jak dla mnie też zupełnie nie trafiona, brakowało mi chemii między aktorami.
Może zrobiłam błąd najpierw czytając książkę, ale w przypadku ‚Zanim się pojawiłeś’ nie było to problemem, więc liczyłam na to, że tutaj również film mi się spodoba.
Mam podobne odczucia. Historia została spłycona. Przecież Jennifer miała 'haka' na swojego męża. Inaczej sobie ją wyobrażałam. W książce widziałam ją jako kokietkę w towarzystwie i tego mi zabrakło. Czekałam na zdemolowanie gabinetu męża, jego zakochaną sekretarkę z firmy, która go kryła i przechowywała listy a tu nic.
Jennifer poleciala do Afryki za Anthonym, miała wsparcie Moiry, która też miała swoją osobistą historię a tu znowu nic...
Czytając książkę miałam wrażenie, że romans dziennikarki z żonatym facetem a historia z przeszłości idą ze sobą w parze, że to ma jakieś znaczenie i morał a tu kolejne nic. Totalne pominięcie wątku.
Czuję wielki niedosyt....
Idealne określenie, że spłycili całą historię. Jennifer w książce miała charakter, a tu taka miałka, nie wiem czy to wina Shailene czy scenariusza, dla mnie była strasznie sztywna i nienaturalna. Tak samo w książce dziennikarka była kochanką, dlatego ta historia ją poruszyła i musiała wiedzieć jak się skończyło.