PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=735683}
7,6 130 365
ocen
7,6 10 1 130365
8,3 49
ocen krytyków
Ostatnia rodzina
powrót do forum filmu Ostatnia rodzina

„Odkrył jeden prosty trik na zrobienie dobrego filmu!” - taki slogan mógłby spozierać z plakatów reklamowych „Ostatniej Rodziny”. I choć słowa te w stosunku do debiutu Jana Matuszyńskiego nie mijają się z prawdą, to byłyby wysoce niestosowne. Raz, że sprowadzanie zalet polskiej produkcji do czysto technicznych aspektów, byłoby małą zbrodnią, a dwa, że jeden z najpodlejszych i najbardziej naiwnych typów reklamy w internecie nie przystaje do wyjątkowo udanego filmu snującego opowieść o rodzinie Beksińskich.

Chociaż nietrudno wyobrazić sobie gorsze zawody niż reżyser filmowy, to jednak wzięcie na warsztat takiego gatunku jak film biograficzny może przysporzyć lekkiego bólu głowy. Ubarwiać, nie ubarwiać? Opowiadać historię całego życia czy jakiś wycinek? No i pytanie ze wszech miar najważniejsze: jak coś tak mało filmowego jak żywot ludzki zmieścić w te bądź co bądź ciasne filmowe ramy?

Zdzisław Beksiński dał się poznać jako osoba zafascynowana nowinkami technicznymi. Zaraz po zakupie kamery VHS zaczął dokumentować codzienne życie swojej rodziny, zostając prawdopodobnie jednym z pierwszych vlogerów w historii tego świata. Z tej pasji wywodzi się cała istota i serce filmu – zwyczajność i naturalizm. „Ostatnia rodzina” nie sprowadza się do pokazania uproszczonych sytuacji typu „wielki malarz i kryzys twórczy”, „wielki malarz i jego demony” albo „mały malarz i jego droga do wielkości”. Nie ma tworzenia na siłę motywu przewodniego. Ten film jest niejako rozszerzonym zapisem wideopamiętników Beksińskiego. Tylko i aż tyle.

Jakie są skutki tego wyboru? Udało się uniknąć „nadmuchania” pewnych wątków, tak aby pasowały do „filmowej” konstrukcji. Nie ma przestojów, bo nie ma tak naprawdę na nie miejsca. Obserwujemy rodzinę Beksińskich od 1977 (przeprowadzka do Warszawy) do 2005 czyli śmierci Zdzisława. Na przestrzeni tych lat niewątpliwie wydarzyło się kilka ważnych rzeczy, ale żadna z nich nie staje się osią akcji.

Czy to źle? Absolutnie nie, jeżeli przypada wam do gustu rola podglądaczy przez dziurkę od klucza. Takich typowych wścibskich sąsiadów, którzy lubią od czasu do czasu poprać nieswoje brudy i poprzeżywać czyjeś życie. Materiału do tego mamy aż nadto i co warto podkreślić – materiału wysokiej jakości.

„Ostatnia rodzina” ma to czego brakuje wielu polskim filmom. Klimat. To zaskakuje zważywszy na to, że jest to pełnometrażowy debiut reżysera, który jednak wydaje się mieć „inteligencję kinową” większą niż starsi koledzy po fachu. Nie twierdzę, że filmy w Polsce robią sami idioci, ale wiecie jak to jest. Oglądacie coś co w miarę dobrze się prezentuje, ale zawsze prędzej czy później jakiś detal, bądź detale burzą klimat filmu i zaczynają się dziać rzeczy, które wytrącają was ze świata opowieści. W przypadku dzieła Matuszyńskiego nic takiego się nie zdarzyło i naprawdę trzeba docenić to, że reżyser od stania za kamerą nie dostał małpiego rozumu jak wielu przed nim.

Obserwując życie malarza i jego rodziny jako widzowie poczujecie się bardzo bezpiecznie. Jasno określona koncepcja ani na chwilę nie wypada poza swoje ramy. Większość akcji rozgrywa się we wnętrzach – głównie warszawskim mieszkaniu małżeństwa Beksińskich (w tych rolach Andrzej Seweryn i Aleksandra Konieczna). Ciasne pomieszczenia pewnie nie ułatwiały reżyserowi i operatorowi pracy, ale ci wybrnęli w najlepszy możliwy sposób: statycznie i bez wielu zbędnych cięć. Często kamera jest umiejscowiona w tak „ciasnym” miejscu, że faktycznie skojarzenie podglądania i naruszania tym samym czyjejś prywatności jest na porządku dziennym.

Te surowe ujęcia wypadły bardzo dobrze i mocno budują wyżej wspomniany przeze mnie klimat. Z każdej klatki filmu czuć „polskość” i pewnego rodzaju swojskość. Podświadomie łapiemy aurę PRL i wczesnych lat 90, a pomaga w tym scenografia, w której każdy z was powinien się świetnie odnaleźć. Sprzęty, ściany i wszystko inne powinno wam być doskonale znane. W dzisiejszych czasach, gdy polska kinematografia serwuje sterylne wnętrza, taka odmiana jest mile widziana. Ba, nawet z upływem kolejnych lat filmie, mieszkanie w środku nieznacznie się zmienia.

Wiem, że to drobiazg, ale tym jednym prostym trikiem wspomnianym na początku można znacząco podnieść jakość filmu. Charakteryzacja. Jak tu pięknie wszyscy wyglądają! Aktorzy wcielający się w członków familii Beksińskich są rewelacyjnie upodobnieni do swych żywych (czy bardziej już nieżywych) pierwowzorów. I tak, to jest pierdoła, ale sytuacja, w której zamiast aktora widzisz bohatera, pomaga wczuć się w klimat. Tak w przeciwieństwie do większości kreacji Piotra Adamczyka, który nawet będąc papieżem i tak był Adamczykiem.

Głosy krytyków i tych będących mocniej zainteresowanych życiem Beksińskich, skupiają się głównie na kreacji Tomasza (Dawid Ogrodnik). Że nieprawdziwy, że Tomasz taki nie był i kłamstwo. Cóż, film rządzi się swoimi zasadami, a reżyser ma prawo do własnej wizji i niekoniecznie musi być ona stuprocentowo zgodna z rzeczywistością. Problem z tą postacią jest inny – syn Beksińskich jest zwyczajnie przesadzony i momentami karykaturalny. Depresja to suka, owszem, ale tak naprawdę nie mamy okazji poznać Tomka od innej strony, oprócz pojedynczych, niewiele znaczących scen. Problem nie leży w aktorstwie Ogrodnika, który spisał się całkiem dobrze. Potrafię zrozumieć dlaczego znajomi prawdziwego Beksińskiego bardzo surowo wypowiadają się na temat przedstawienia jego osoby, ale mimo wszystko czym innym jest zachowanie na zewnątrz, wobec przyjaciół, a czym innym w domu. Prawdą jednak jest to, że po przeczytaniu/obejrzeniu wywiadów z nim (chociażby rozmowa w „Wywiadzie z wampirem” u Jagielskiego, której migawki trafiły do „Ostatniej rodziny”) i zapoznaniu się z jego felietonami, wyłania się trochę inny, a z pewnością o wiele bardziej ciekawy obraz jego osoby niż ten w filmie Matuszyńskiego. Czuć zmarnowany potencjał.

Na drugim biegunie natomiast jest chyba troszkę niedoceniana kreacja Aleksandry Koniecznej. Klasa! Wypada wybitnie naturalnie w roli „matki Polski” w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów. Jej postać jest ciepła, opiekuńcza, inteligentna i chociaż uwaga reżysera nie skupia się na niej tak mocno jak na męskiej części rodziny, to gra Koniecznej wraz ze wszystkimi subtelnościami zapada w pamięci. Wycisnęła maksimum z roli, która w zamierzeniu miała być tłem. Szczególnie polecam rozmowę z Tomkiem na temat depresji, której fragment możecie zobaczyć pod koniec jednego z trailerów.

Świetnych scen jest jednak więcej, ale nie zamierzam psuć wam przyjemności ich odkrywania. Czasem jest zabawnie, czasem smutno, a nawet zdarzyły się sceny-perełki kiedy w głowie miałem, że to jest to czego szukam w takich produkcjach – perfekcyjnie szokujący realizm. Obok tego pokazane są również dosyć losowe momenty z życia Beksińskich, niewiele wnoszące i będące lekko od czapy, ale naprawdę jest ich na tyle mało, że nie psują odbioru całości.

„Ostatnia rodzina” również zaskakuje bardzo sprawnie napisanymi dialogami. Jest niewymuszony humor, (także ten czarny) naturalność językowa i luz spotykane w polskich filmach równie często co uprzejmość w urzędach. To wszystko zebrane razem do kupy sprawia, że bohaterowie są po prostu interesujący i słuchamy ich z ciekawością, w pewien sposób się do nich przywiązując. A to przywiązanie jest jedną z najważniejszych rzeczy jeśli chodzi o relację film-widz.

Research jaki wykonali twórcy jest widoczny gołym okiem. Doceniłem to już po obejrzeniu filmu, oglądając oryginalne materiały z kamery Zdzisława Beksińskiego czy czytając felietony Tomasza. Za każdym razem natknąłem się na małe szczególiki, które miały swoje odzwierciedlenie w obrazie Matuszyńskiego – drobne gesty, małe zdarzenia czy użytą muzykę. Warto tutaj wspomnieć o dostępnym na yt zlepku prawdziwych scen z życia rodziny Beksińskich - „Z wnętrza”. I chociaż porównując dialogi prawdziwe z tymi fikcyjnymi, czuć pewne różnice, trochę inną „melodię” rozmów, to nie jest to wielka wada, bo te drugie nadal są napisane znakomicie. Po prostu nie da się w stu procentach naśladować rzeczywistości, choć nie znaczy to oczywiście, że nie warto próbować.

Czy „Ostatnia rodzina” ma jakieś wady? Trudno wskazać konkrety oprócz niewykorzystanej do końca postaci syna, którą dało się uczynić bardziej intrygującą. Poza tym (choć to już moje osobiste odczucie i podejrzewam, że jestem w tym odosobniony) film jako całość nie porusza mocniej tej struny, która wibruje w nas przy oglądaniu czegoś naprawdę wielkiego. Pojedyncze elementy, o których wyżej wspomniałem robią wrażenie, ze 3-4 sceny to mistrzostwo, ale seans nie zostawia w głowie żadnego odcisku, nie ma stempla, puenty czy tego osobliwego wrażenia, które trudno nazwać i które utrzymuje się jeszcze przez kilka dni. Ale czy tak naprawdę da się to osiągnąć kręcąc film biograficzny, będący zbiorem rozmów i rozmaitych impresji? Ciężko powiedzieć. Ponadto zabrakło mi trochę bohaterów drugoplanowych, jakichś interakcji pomiędzy nimi, a głównymi, aczkolwiek jestem w stanie zrozumieć zrezygnowanie z tego na rzecz uwypuklenia relacji rodzinnych.

„Ostatnia rodzina” zapisze się w historii polskiego kina jako bardzo dobry film, ale do kanonu raczej nie wejdzie. Tomasz Beksiński w swoim ostatnim felietonie po tym jak wymienił rzeczy dla których warto było żyć, napisał takie słowa: „Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać”. To nieprawda z dwóch względów: raz, że film Matuszyńskiego sprawił, iż parafrazując klasyka: „pogłoski o śmierci polskiego kina są mocno przesadzone”. A dwa – pomimo wykruszenia się wszystkich członków familii pamięć o nich nie przepadnie. A co najważniejsze – nie przepadnie w cholernie dobrym stylu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones