Wymęczony do granic Mikołaj Klatka, przygarbiony, z wieczną zdziwioną i zatroskaną miną, jedzie do Tajlandii, żeby wytłuc złą bandę. Po drodze spotyka głuchą tajską aptekareczkę, w której się zadurza i której postanawia bronić. W tak zwanym międzyczasie (a jest go duuuuużo) męczy swój gangsterski umysł i usilnie chce rozwiązać kilka dylematów moralnych, jakich w kinie było już tysiące. Mieszanka zupełnie niestrawna, przyprawiająca o mdłości i niestrawność. Kicz do sześcianu. Film zrealizowany ze śmiertelną powagą, z której chce się śmiać, o ile się nie uśnie, bo melodramatyczne dłużyzny z farmaceutką ciągną się jak roztopiony ser. Tak to jest, jak aktor współfinansuje powstanie filmu - powstaje papka, w której wszystko się miesza i wychodzi wielka kupa. Zupełnie nie warto - nawet dla Mikołaja Klatki, który stacza się jako aktor po równi pochyłej. To co w filmie można znieść - to fragmenty muzyki, czyli jakieś 5%, a to stanowczo za mało.