Gay-emo-zombie. Tak w skrócie. Mocno wydumany i upozowany (żeby nie rzec: pozerski) pastisz horroru od legendy gejowskiego undergroundu, Bruce'a LaBruce'a. W założeniu rzecz miała chyba wykpiwać nadętą awangardę i natchnioną młodzież spod znaku czarnej grzywki, ale efekt jest taki, że "Otto" staje się kwintesencją tych pretensjonalnych postaw. Rozwlekłą, mętną i bełkotliwą. Nie jest nawet dzieło LaBruce'a w żaden sposób prowokujące czy szokujące, choć zapewne w intencji twórcy miało rzucać widzowi jakieś wyzwanie. Jedynie wyzwanie, z jakim mamy tu do czynienia to półtoragodzinna walka z nudą. Na plus: całkiem przyzwoity soundtrack.