Miło, że Cię zachęciło. To jest potwór - 12 godz, więc trzeba dobrze rozplanować sobie seans :P To, że w ogóle to się ukazało w necie jest jednym z małych cudów tego medium.
Ja bym chciał spróbować na jedno posiedzenie; tylko muszę najpierw zorganizować sobie racjonalnie przestrzeń wokół telewizora. To mogłoby być ciekawe, tym bardziej, że ja mam tendencję do oglądania filmów na raty - raz dlatego, że lubię je przetrawiać i czasami zupełnie zmienia mi się postrzeganie danego obrazu, a dwa, bo uwielbiam oglądać filmy nocą, a że jestem zmęczony po całym dniu, to po jakimś czasie albo wyłączam i zasypiam, albo zasypiam w trakcie. Także "Out 1" to moje wyzwanie ^^ Jak się uda, dopiszę sobie do CV ;)
Na jedno posiedzenie nie dasz rady. Ja robiłem po 6 godzin na dzień, z czego po 3 godzinach robiłem przerwę chwilową i jechałem dalej. Ja też lubię nocą oglądać i raczej rzadko mi się zdarza, że robię to na raty. A "Out 1" to wyzwanie faktycznie i warte wpisania do CV :) Jak zobaczyłem go w necie, że jest (a był moją obsesją wtedy od dłuższego czasu), to oszalałem. Nie jest to najlepszy Rivette, ale sam w sobie ten Behemot jest nieporównywalny z niczym w kinie. Nuda i geniusz mieszają się jeden wielki trip, który do tego ma niesamowitą końcówkę ;)
Właśnie teą mnie intryguje ten film (o którym, muszę przyznać, usłyszałem dość niedawno). Niby istnieje wersja skrócona, która trwa niecałe 4 godziny ("Out 1: Spectre"), też podpisana przez Rivette'a, ale to chyba jednak nie to samo. 4 godziny to każdy obejrzy, a ponad 12 to już nie! :P
O życiu. :P Było na tej sławetnej liście "Sight & Sound" (choć ze złą datą - 1990). Więc się zainteresowałem. :)
No i Leaud tu gra, a po "Mamie i dziwce" mam nawrót dawnej obsesji. :P