W filmie widziałem nawet pewne nawiązania do "Solaris". Wielkie morze z książki zostało tu zastąpione wszechświatem i... voila. To wszechświat wyznacza reguły, to on sam tworzy zagadki i sam je rozwiązuje (ten dziwny kompas we wnętrznościach rosjanina). On decyduje kto z wyprawy może wrócić (brytyjka) a kto nie(włoch), a ludzie są całkowicie bezbronni wobec niezrozumiałej i niewidocznej... no własnie, czego? Siły? Boga? Film w ciekawy sposób stawia pytania o to czy ludzie faktycznie są panami własnego losu, czy tylko odgrywają role przygotowane przez coś większego, boli mnie jedynie głupota tego w jaki sposób zginął czarnoskóry głównodowodzący, strasznie nieporadna i nie angażująca była ta śmierć.
Nie widzę ingerencji "wszechświata" w fabułę. Brytyjka się ukryła i dzięki elementowi zaskoczenia jak i możliwego sentymentu blondyny, pobiła ją i zabiła. Źródło energii/kompas we wnętrzach rosjanina to dla mnie zwykła bezsensowna magia, jak ta świadoma pasta do zębów.
Zgadzam się z kolegą. "Ingerencja wszechświata" to raczej sposób na ukrycie braku pomysłu na to jak pozbawić życia kolejnego załoganta. Ma być krwawo i idiotyczne...
Rozumiem, że nałożenie się wymiarów może skutkować "wkomponowaniem" w otoczenie, ale "kompas" w brzuchu J zero dolegliwości to kolejne w tym filmie kpiny z widza...
To nie jest film pokroju Event Horizon.
S