Nowa zakonnica prowadząca zajęcia z grupą uczniów zostających na wakacje w szkole prowadzonej przez zakon, ponieważ nie mają rodziców. Należą do tzw. niegrzecznej młodzieży: uciekają z budynku, ukradną komuś buty, przekręcą krzyż w sali lekcyjnej, nie będą okazywać szacunku autorytetom. I każdy kładzie na nich lachę z wyjątkiem tej nowej zakonnicy, która w dwie godziny każdego z tych chłopaków uratuje od losu przestępcy, założy klub piłkarski (nawet będzie ich trenować, zawodu nauczy się oglądając ekstraklasę z lat 80), a na koniec uratuje całą szkołę od likwidacji z powodu tego, że główny szef w koloratce miał taką ochotę.
Oczywiście coś w sercu zatrzepocze, gdy młodzież spotka w końcu kogoś, kto dostrzeże w nich kogoś więcej, kto da im prawdziwą szansę, a oni ją wykorzystają. Miło zobaczyć krnąbrnych młodocianych będących w stanie poradzić sobie w życiu, jednocześnie we właściwym momencie pokazać władzy środkowy palec. Miło jest oglądać dorosłego, który ma ambicję zmienić coś na lepsze. Miło jest widzieć, gdy między gniewną młodzieżą i ich nowym opiekunem rodzi się faktyczna relacja oparta na zaufaniu. Łatwo jest dostrzec, czemu ten film mógłby się podobać - i chciałbym, by to mi się podobało.
Zabrakło jednak, bym w to uwierzył. Ta historia nie reprezentuje godnie żadnego z poruszonych tematów, środowisk czy ludzi. Nie uwierzyłem, że taka młodzież może zacząć lubić taką zakonnicę. Nie uwierzyłem, że jej faktycznie na nich zależy. Nie pamiętałem imienia kogokolwiek z tej opowieści. Nie uwierzyłem, gdy zaczęli wygrywać. A to podwójna hańba, bo historia opowiada prawdziwe losy jednego z hiszpańskich piłkarzy. To wszystko naprawdę miało miejsce, a ja podczas seansu czuję, że oglądam podróbę Disney Channel. Hańba!