Dla mnie ten obraz to najlepszy western w historii - szczytowe osiągnięcie gatunku, stanowiące według mnie jego podsumowanie i będące jednocześnie dla niego hołdem . Film świetnie zrobiony od strony treści i formy - reżyseria, aktorstwo, zdjęcia, niezapomniana muzyka etc. zachwycają po dziś dzień, co sprawia że po latach film się nadal broni, co świadczy o wielkiej klasie Leone. Ale najważniejsze jest to że film wzrusza jak mało który, szanuje inteligencję kinomana i ma to ,,coś", co buduje niesamowity klimat i sprawia że człowiek ma ochotę na kolejne seanse.
Ja bym jednak trochę przyhamował - w wielu momentach Leone zagalopował ze zbliżeniem kamery do oczu postaci, przez co film w wielu momentach się dłuży. Żaden tekst nie zapadł mi jakoś w pamięć i specjalnie mnie nie rozbawił. Po Morricone też spodziewałem się więcej. Nie żeby film był zły - jest bardzo dobry - ale w obliczu "dolarowej trylogii" zostaje daleko w tyle.
Ale te przybliżenia potrafią nakręcić atmosferę, budują napięcie, mi się przyjemnie obserwowało grę twarzą, mimikę aktorów-mozna było zobaczyć każde drgnięcie mięśni, grymas ust, zmrużenie oczu, swoją drogą i Bronson i Fonda mieli ciekawe twarze. W "Dobrym..." Leone też wykorzystuje zbliżenia i tak samo dobrze się je oglądało.
A świetnych tekstów było mnóstwo, jest nawet z nimi osobny wątek .