PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=4406}

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie

C'era una volta il West
8,0 49 739
ocen
8,0 10 1 49739
8,9 22
oceny krytyków
Pewnego razu na Dzikim Zachodzie
powrót do forum filmu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie

Od jakiegoś czasu mam ten film na DIVIXI-e i oglądałem niektóre sceny wiele razy. Uważam, że film jest nakręcony przez Sergio Leone perfekcyjnie. Nikt nie jest w stanie nakręcić go lepiej. Na świecie jest mało rzeczy idealnych stworzonych przez człowieka i ten film do nich należy, a to co zrobił Enni Morricone to po prostu boski majstersztyk godny wielkiego mistrza. W filme są 3 motywy muzyczne i wszystkie powalające. Muzyka z tego filmu starczyłaby na 10 innych filmów. Najlepsza rola życiowa Bronsona, który już do końca życia był utożsamiany z mścicielem (jestem mu wdzięczny, że zagrał w tym filmie). Pomimo mojej ogromnej sympatii dla trylogii dolarowej Estwood jest o wiele gorszy od Bronsona. Claudia Cardinale w swojej życiwej formie, no i Henry Fonda, który urodził się i zestarzał aby zagrać Franka. Wspaniały Jason Robards w roli Cheyenne.
Tempo filmu rozgrywa się na płytkim oddechu.
Scena pojedynku Harmonijki z Frankiem chyba najlepszą sceną nakręconą w historii kina.
1) Scena na farmie, kiedy pierwszy raz wchodzi muzyka -perfekcyjna 2) Scena na stacji, kiedy przyjeżdzą harmonijka - perfekcyjna (where`s Frank)
3) Scena spotkania Cheyenna z Harmonijką w karczmie - pertfekcyjna (Hey, the gun)
4) Scena ujęcia Harmonijki przez Franka (pierwsza retrospekcja) - perfekcyjna
5) Scena na farmie Harmonijka + Claudia Cardinale - perfekcyjna (I want my water fresh)
6) Scena rozmowy w saloonie Harmonijki z Claudią a potem z Frankiem - perfrkcyjna (easy Frank easy :-)) )
7) Motyw oraz scena oglądania obrazu Pacyfiku i przekupstwo ludzi Franka przez Mr. Chu Chu - perfekcyjna
8) Scena pojedynku Harmonijki z Frankiem chyba najlepszą sceną nakręconą w historii kina. (only in point of detah)
9) Scena pożegnania Harmonijki z Claudią - perfekcyjna do potęgi
10) Ostatania scena śmierci Cheyenna - piękna i perfekcyjna
Muzyka nieodłaczną częścią filmu budującą niesamowity klimat.
Główny motyw zemsty po latach po prostu niesamowity i wspaniały. Zemsta jest święta.....

ocenił(a) film na 10
Marcello_3

Zgadzam się, że film jest świetny ale:
1]Pierwsza retrospekcja to nie ta z harmonijką ale z człowiekiem którego nie można rozpoznać (dopiero potem w nastęnych scenach widać że to Frank) i który idzie w stronę kamery (Harmonica przypomina sobie tę chwilę kiedy zostaje schwytany przez Franka)
2]Nie "I want my water fresh" ale "I like my water fresh"
3]Nie "Only at the point of death" ale "only at the point of dying".
Wiem że to czepialstwo ;) ale jestem fanem tego filmu i nie mogłem nie sprostować.

ocenił(a) film na 10
LMNO

Od 1) Tą scenę własnie miałem na myśli. Jest to pierwsza scena spotakania Franka z Harmonijką. Wtedy jest pierwsza retrospekcja powoli zbliżającego się zamazanego mężczyzny.
Od 2) Oczywiście "I like my water fresh"
od3) Oczywiście "Only at the point of dying"
Naprwdę Sorry. Dosyć późno to pisałem, byłem już zmęczony i pewnie dlatego wkradły mi się pomyłki choć nie wiem jak to się mogło to stać. Oglądałem film ze 20 razy. Dzięki za korektę :-)
Miło spotkac osobę, która fascynuje się tym samym arcydziełem co ja.

ocenił(a) film na 10
Marcello_3

Ten film to król westernów.
Za najlepszą scenę uważane jest pierwsze kilkanaście minut filmu.Jest to najdłuższe rozpoczęcie w historii kina.Każde ujęcie kamery(polecam super odrestaurowane dvd) pokazuje geniusz twórców.Zniszczona stacja,pustynny teren wokół niej,twardzi obrośnięci kurzem faceci czekający na pociąg.Nagle pojawia się Bronson i muzyka.Coś pięknego.

ocenił(a) film na 10
Iluvatar

Marcello wszystko się zgadza z wyjątkiem jednego - Bronson przy Eastwoodzie sie kryje

ocenił(a) film na 10
ct23

Pozostałe spaghetti westerny równiez mi sie bardzo podobają ale Estwood przy Bronsonie to amant z ładną fryzurką. Bronson bardziej "śmierdzi" dzikim zachodem. Jest bardziej przekonujący. Pozatym "Once..." jest prawdziwym filmem artystycznym i nie każdy jest w stanie go obejżeć w przeciwieństwie do pozostałych, które przy całym szacunku sa bardziej przystępne dla ludu pracującego miast i wsi ,a nawet dla wczesnych nastolatków. Żeby obejżeć "Once... nie można mieć juz psychiki dziecka. To jest film dla ludzi z wyrobioną estetyką i wrażliwych na muzykę. Dla dzieci oraz przeciętnych ludzi to bedzie nudny film, gdzie mało mówią i są straszne dłużyzny. Z tych właśnie powodów filmy z Estwodem sa bardziej popularne i do obejżenia dla każdego, nie mówiąc juz o tym że Estwood jest bardziej przystojny i wyższy od Bronsona i przez to bardziej podoba sie kobietom. Zresztą "Once..." to tez nie jest film dla kobiet. To jest typowy film dla prawdziwych mężczyzn (nie dla chłopców). :-))

ocenił(a) film na 10
Marcello_3

Nie wiem Marcello czy sugerujesz, że nie jestem prawdziwym mężczyzną lub że należę do grona wczesnych nastolatków, w każdym razie nie wydaje mi się, żeby "Once..." powalał poziomem trylogię dolarową. Jest on niewątpliwie filmem lepszym, westernem wszechczasów, sądzę jednak, że tylko minimalnie lepszym od chociażby "Dobrego, złego i brzydkiego".

Zwróć uwagę na przestoje w akcji, momenty ciszy i budowanie napięcia podczas pojedynków; to wszystko było już w filmach Leone młodszych niż "Pewnego razu...". Podobnie sprawa ma się z muzyką. Ścieżka dźwiękowa w trylogii nie jest gorsza od tej z "Pewnego razu...". O aktorstwie nie będę nawet wspominał, bo to co robił Wallach, Volonte i van Cleef w trylogii to prawdziwe mistrzostwo. Nie zaprzeczam jednak, że w "Pewnego razu..." klasą samą w sobie był Henry Fonda i Jason Robards. W ogóle biorąc pod uwagę 4 pierwsze westerny Leone można stwierdzić, że najlepiej zagrane postacie to Tuco i Cheyenne (omawiając aktorstwo specjalnie pominąłem kwestię Bronsona i Eastwooda).

Jeżeli miałbym nadal porównywać aspekty realizacyjne to warto wspomnieć o zdjęciach i montażu, które są bardzo podobne we wszystkich westernach Leone i nie ma co rozprawiać na ten temat. Na koniec pozostaje nam reżyseria i fabuła. Otóż dlaczego "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" jest filmem lepszym??? Wg mnie nie ze względu na realizację, która jak sądzę udowodniłem w moim tekście jest na tym samym poziomie co w trylogii. Otóż jest filmem lepszym ze względu na wielowątkowość i dużą ilość scen zapadających w pamięć, zawartych w tym trzygodzinnym filmie. W trylogii akcja skupiała się głównie na Bezimiennym. W "Za garść dolarów" cała akcja skupia się na nim. W "Za kilka dolarów więcej" mamy dwa ważne wątki: Mortimera i Bezimiennego, w "Dobrym, złym i brzydkim" Blodasa, Anielskookiego i Tuca. W "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" pojawia się jeszcze więcej ważnych postaci i tym samym więcej wątków - historii. Wspomnijmy bowiem o Franku, Jill, Cheyenne i Harmonice i widzimy większą ilość charakterystycznych postaci. Ponieważ Leone w swych filmach wszystkie ważne wątki budował na poszczególnych bohaterach wychodzi nam zależność: więcej charakterystycznych postaci=więcej wątków, a jak widać w tym względzie "Pewnego razu..." minimalnie przebija każdą z części trylogii.

Muszę również zwrócić uwagę na ilość kultowych scen, ujęć i kwestii w poszczególnych filmach. Jeżeli chodzi o kwestie to "Pewnego razu..." przegrywa z trylogią dość znacznie. Teksty w stylu:

- Dlaczego to robisz???
- 500$

- Za każdym razem gdy pętla zaciska mi się na szyji czuję jak diabeł gryzie mnie wdupę

- Jak masz strzelać to strzelaj, a nie gadaj

- Mój muł poczuł się urażony, powinniście go przeprosić

- Nie powiedziałeś jeszcze o co graliśmy...
- O twoje życie

Te teksty przeszły do historii, stały się kultowe. W "Pewnego razu..." nie ma ich aż tak wielu. Szczerze mówiąc na myśl przychodzi mi tylko

- 5000 dolarów! Ten człowiek jest wart 5000 dolarów
- Judaszowi wystarczyło 4970 dolarów mniej!
- Nie było wtedy dolarów...
- Za to skurwysynów nie brakowało!

Niestety to troszkę za mało. Biorąc jednak pod uwagę niezwykłe sceny to tutaj czwarty western Leone robi chyba największe wrażenie. Przykładowo scena, kiedy umiera Cheyenne, albo strzelanina w pociągu, trzeba geniuszu by coś ukazać w tak cudowny sposób! Pierwsza scena na dworcu, pojedynek Harmonicy i Franka to kolejne z nich! W trylogii również mamy mnówstwo tak znakomicie wyreżyserowanych momentów, ale trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że trylogia to 3 filmy, a nie jeden...

"Żeby obejżeć "Once... nie można mieć juz psychiki dziecka. To jest film dla ludzi z wyrobioną estetyką i wrażliwych na muzykę. Dla dzieci oraz przeciętnych ludzi to bedzie nudny film, gdzie mało mówią i są straszne dłużyzny."

Sądzę, że w mojej wypowiedzi udowodniłem, że trylogia i "Once..." w gruncie rzeczy wcale nie różnią się tak bardzo "estetyką", czy chociażby poziomem jeżeli chodzi o muzykę. Realizacja, w tym reżyseria są w obu przypadkach podobne. Różnicą są tylko większe przestoje w "Pewnego razu...", ale chyba zgodzisz się ze mną, że dotyczy to głównie pierwszej sceny na dworcu. Potem spowolnienia niczym nie różnią się od tych z chociażby "Dobrego, złego i brzydkiego". Zgadzam się, że dla dzieci będzie to będzie nudny film, podobnie jak i dla tych którzy nie interesują się filmem lub chociażby sztuką (tzw. "przeciętni", sorry że przyczepiłem się, ale strasznie nie lubię tego określenia w stosunku do ludzi :)). Nie mniej jednak tak samo ma się sprawa z trylogią, bowiem pod względem formy wszystkie omawiane filmy różnią się nieiwle. Reasumując trudno będzie mnie przekonać do tego, ze "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" jest filmem ambitniejszym i dużo lepszym od trylogii i mam nadzieję, że ma wypowiedź również wpłynie na twoje zdanie.

ocenił(a) film na 10
Marcello_3

Aha i jeszcze jedna sprawa. Dlaczego Eastwood jest lepszy od Bronsona??? Wydaje mi się dużo bardziej naturalny i swobodny w swojej roli. Wynika to zapewne z tego, że Eastwood prywatnie jest podobny do Bezimiennego:spokojny. "mrukowaty", małowmówny, zamknięty w sobie, mało mówiący o sobie. Ma to niewątpliwie duży wpływ, ponieważ zapewne łatwiej było mu się utożsamić z graną przez niego postacią.

Poza tym dużą uwagę przykuwa wyraz twarzy. Bronson czasem sprawia wrażenie jakby chciał się uśmiechnąć, u Clinta nie zauważyłem takiej niepożądanej mimiki (dla pełnej jasności zarówno trylogię jak i "Pewnego..." widziałem po kilka- kilkanaście razy). I na koniec: Bronson grając Harmonicę wzorował się na Bezimiennym.

A co do smrodu Dzikiego Zachodu, to nie da się ukryć, że obydwaj panowie pasowali do tamtych klimatów, ale obiektywnie patrząc to Eastwood został uznany za gwiazdę westernów (na miarę Johna Wayne'a), a nie Bronson, więc coś w tym chyba jednak jest....

użytkownik usunięty
ct23

Czesiek to było Twoje uzasadnienie jest bardzo wyczerpujące. Podzielam Twoje zdanie. 'Pewnego razu na Dzikim Zachodzie' dla mnie osobiście to jednak trochę 'inny' film niż Trylogia Dolarowa. Wydaje mi się również, że w żadnej części nie ma tak genialnego czarnego charakteru jak Frank (cudowny, odmieniony Henry Fonda). Dla mnie Eastwood jest lepszy od Bronsona, bo to jednak jego rola zapisała się w historii kina, stworzył nowy typ bohatera: wyluzowanego, cynicznego budzącego respekt twardziela i jak napisałeś Bronson wzorował się na Clincie. W moim odczuciu najważniejsze rzeczy w westernach Leone rozgrywają się kiedy z ekranu nie słychać dialogów, siła jego filmów jest obraz. Dla mnie kultowych jest wiele dialogów/tekstów z "Dobrego, zlego..." i ten przewrotny tytuł...Z tego co mi wiadomo Leone uważał "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" za swój najlepszy western. Z kolei fascynat filmów Leone Tarantino na pierwszym miejscu stawia "Dobrego...", nazywając go najlepiej wyreżyserowanym filmem w historii.
pozdrawiam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones