Z kina wyszłam pozytywnie zaskoczona. Nie spodziewałam się wiele po tej ekranizacji. Książkę przeczytałam i byłam zażenowana stylem i językiem tego "dzieła". Główni bohaterowie byli plastikowi do bólu. Odniosłam także wrażenie, że główna bohaterka (studentka) ma mózg wielkości orzeszka. Chyba nigdy jeszcze żadna postać literacka, tak mnie nie irytowała. Infantylna Anastasia śmiało może się zapisać do kanonu do najgłupszych kobiet w literaturze.
Wracając do filmu - jestem pozytywnie zaskoczona. Na pewno nie zachwycona, ale spodziewałam się strasznego gniota. Komentarze na Filmwebie też nie zostawiały na filmie suchej nitki.
Co mi się podobało? Przede wszystkim świetna muzyka i zdjęcia. Te dwie rzeczy chyba najbardziej zapadają w głowie po seansie.
Fabuła tak jak i w książce - nie jest porywająca, ale twórcy zrobili co mogli, aby nie pogrążyć się w totalnym kiczu. Dakota grała nieźle. Znacznie gorzej wypadł Dornan - aktor jednej miny, zupełnie nieprzekonujący w roli biznesmena/ miliardera.
Na minus wszystkie sceny erotyczne. Mimo usilnych starań twórców - po prostu były letnie. Nie było chemii między bohaterami. Nie było nawet w nich nic szokującego. Proponuję obejrzeć "9 i pół tygodnia" - tam między parą głównych bohaterów aż iskrzy. Ich spojrzenia, gesty... Wszystko tam jest zmysłowe.
"Grey" nie jest ani zmysłowy, ani odważny, ani skandalizujący. Po prostu średni film na wieczór. Na pewno was nie rozpali :)