Książkę usiłowałam czytać, ale jest napisana tak żenującym stylem, że w połowie sobie odpuściłam i zdałam się na film. Był to dobry interes.
Historia tandetna (biedna, zwyczajna studentka i przystojny(?) miliarder), ale tajemnicza postać Pana Greya częsciowo to rekompensuje. W całym filmie najciekawsze było eksplorowanie różnych jego oblicz i powodów wyjaśniających ich istnienie. Niestety pod tym względem twórcy nas nie rozpieszczają- nie doliczyłam się 10 Twarzy (a gdzież by tam50!). Fajnie byłoby poznac bliżej relacje Greya z rodziną, głębsze wejście w psychologię postaci, ale rozumiem że to zostało zachowane na kolejne części.
Co do warsztatu filmowego. Aktorzy… osobno spoko, ale miedzy nimi ZERO chemii (jako mgr inż. z zakresu chemii wiem co mówię). Całej dawki erotyki w wiekszości scen dostarczała muzyka. Muzyka prawdziwie rewelacyjna. Seks miał być ostry, perwersyjny i cholera wie jaki jeszcze, natomiast na ekranie nic innowacyjnego. Podsumowując: romans zwyczajnej dziewczyny z facetem z problemami.