Jeżeli reżyser chciał stworzyć pastisz, a momentami parodię "twardego, męskiego kina" to wyszło całkiem nieźle.
Brutalność jest mocno przerysowana, to nawet nie naturalizm, to epatowanie krwią i wnętrznościami. Połączenie tego z humorem wypada nieźle. Szkoda, że żarty czasem są wymuszone, czego najlepszym przykładem jest kilkuminutowa sekwencja z Marcinem "Strachu" Opałką w roli głównej. Trudną nie oprzeć się wrażeniu, że jego postać została wciśnięta w scenariusz tylko po to, by ludzie się pośmiali się odrobinę więcej.
Jeżeli podejdziemy do filmu bez powagi i z dystansem, otrzymujemy w zamian sporo rozrywki. O ile kliszę "gangster od zera do milionera" można potraktować z przymrużeniem oka, to dużo trudniej podejść z rezerwą do scen przemocy domowej, dzieciobójstwa w patologicznej rodzinie, czy samotnego macierzyństwa. Te momenty wprowadzają dezorientację: Czyli to jednak film na poważnie? Żartobliwa konwencja sprawia, że prawdziwe problemy są potraktowane bardzo powierzchownie, bez cienia refleksji i chęci zgłębienia.
Wszystko sprowadza się do tego, że jeśli zaczniemy szukać realizmu lub powagi w tym filmie, to on się totalnie rozsypuje. Nie tylko na poziomie dyskusji społeczno-moralnej. Historia jawi się wtedy jako splot absurdalnych zbiegów okoliczności, a bohaterowie jako zbiorowisko karykatur na czele z głównym antagonistą.
Nawet odpowiednie podejście nie uwalnia filmu od szeregu wad. Wśród nich można by wymienić przerośnięty scenariusz (Patryk Vega nie chciał chyba zrezygnować z żadnego swojego pomysłu), szeregu niekonsekwencji czy odczuwalnego (przynajmniej przeze mnie) zagubienia na osi czasu.
Ostatecznie każdy może ocenić czy to udany pastisz, czy jednak groteskowy gniot. Nie minę się (chyba) z prawdą, stwierdzając że ten film udowadnia jak cienka jest granica, pomiędzy tymi, z pozoru skrajnymi, opiniami.