Najnowszy film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze to historia o winie i jej odkupieniu. Z pozoru zwyczajna rodzina… Mąż żona, dzieci i teściowa - w mieszkaniu z oknami wychodzącymi na słoneczny Plac Zbawiciela - ludzie tacy, jak my i ich prawdziwa historia, w której złośliwość losu splata się z przypadkami i chybionymi intencjami i kruchą naturą człowieka. Przejmujący obraz ludzkich pragnień, marzeń, opowieść o człowieku, jego samotności pośród innych i potrzebie bliskości. To także opowieść o miłości we wszystkich jej przejawach.
AUTORZY O SWOIM FILMIE
Skąd tytuł Plac Zbawiciela? To oczywiste nawiązanie do Długu – mówi Krzysztof Krauze. – Śmiejemy się, że robimy coś w rodzaju Długu dla kobiet. Większość scen rozgrywa się w okolicach Placu Zbawiciela. Tam jest mieszkanie Teresy, ulubiony pub Beaty i Bartka, centrum ich życia. W dramacie Beaty, Bartka i Teresy łączy się wiele parametrów: złośliwość losu, przypadek, chybione intencje. Tak naprawdę niewiele trzeba, żeby wydarzyła się tragedia – mówi Joanna Kos-Krauze. – Najpierw jest myśl, zła myśl, potem słowo, które myśl może zamienić w czyn, na koniec są już tylko konsekwencje. Człowiek budzi się rano i nie może uwierzyć, że to jest jego życie. Jego straszne życie. Bartek, Beata, i Teresa, wszyscy mieli dobre intencje, ale moje „dobrze" nie zawsze oznacza „dobrze" dla drugiego człowieka. Często jest akurat odwrotnie. Nasi bohaterowie stopniowo pogrążają się w chorobę cynizmu i okrucieństwa, z każdym dniem coraz bardziej oswojonego; nienawiści, która staje się normą. Klęska jednej rodziny staje się klęską wspólną, za którą wszyscy bierzemy w jakimś sensie odpowiedzialność. Jest jakieś wyjście z matni? Przebaczenie. Dzięki przebaczeniu tej trójce udało się w końcu podnieść – dodaje Krzysztof Krauze. – Warto każdy dzień zaczynać od pytania „Kim jestem?". Odpowiadając sobie na to pytanie przez całe życie, stopniowo docieramy do istoty, sensu. Jeżeli w końcu zrozumiem, kim jestem, odrzucę to, co błahe.
GŁOSY KRYTYKI
Honor naszego kina obronił Plac Zbawiciela Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Ten film, zrealizowany po Moim Nikiforze, to w pewnym sensie powrót do Długu - osadzona tu i teraz (w warszawskim mieszkaniu z oknami na plac Zbawiciela) historia młodego małżeństwa, które nie radzi sobie z brutalną rzeczywistością (bankructwo dewelopera). Temat niby zgrany - toksyczna rodzina, okrutna i kochająca zarazem matka-teściowa (znakomita Ewa Wencel)(…) Tyle że to, co kino - zwłaszcza polskie - sprowadza zwykle do schematów, w Placu Zbawiciela zyskuje przejmujący autentyzm. Ma się wrażenie, że zatrzymujemy się na chwilę w życiu bohaterów, które i tak biegnie swoim torem. A jednocześnie patrzymy na siebie - jak w lustrze (…) PAWEŁ T. FELIS - krytyk filmowy „Gazeta Wyborcza” *** Ta opowieść o zupełnie przeciętnej rodzinie jest jednym z najbardziej wstrząsających polskich filmów ostatnich lat. JOANNA KIJANOWSKA – krytyk filmowy „Dziennik” *** Myślę o Placu Zbawiciela przez pryzmat dwóch stwierdzeń. Pierwsze z nich brzmi:” To jest polski Mike Leigh”. Znamy świetne angielskie kino społeczne pod znakiem jego koryfeuszy – Mike’a Leigh i Kena Loacha. W Polsce filmów tego nurtu nigdy nie było – albo okazywały się prymitywnym komediowym rozziewem, portretującym naszą małą stabilizację, albo były po prostu nieudane. Realizatorzy (Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze) zaczęli pracę z aktorami już dwa miesiące przed początkiem zdjęć; sam scenariusz miał jedenaście wersji, a aktorzy funkcjonują jako jego współautorzy. Tak jak w kinie angielskim mamy historię w zasadzie gazetową: młode małżeństwo, które za chwilę ma odebrać klucze do mieszkania na kredyt, wprowadza się na krótki czas do teściowej głównej bohaterki; okazuje się, że developer zbankrutował, a zainwestowane u niego pieniądze są stracone. W rękach Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze historia ta staje się tematem na dramat podobny np. do Sekretów i kłamstw. Drugie stwierdzenie, które wydaje mi się istotne dla odbioru Placu Zbawiciela, brzmi: „Jest to Dług dla kobiet”. Dług Krauze jest dla mnie jednym z najbardziej wiarygodnych filmów, ciągle chwytającym za gardło. Nie wszyscy wiedzą, że pierwotnie Dług miał być zatytułowany właśnie Plac Zbawiciela. Tą grą tytułów realizatorzy sygnalizują nam, że oba filmy łączą podobne dylematy. Dla Krauze jest charakterystyczne to, że współpracuje z mało popularnymi aktorami. W Długu występowali wówczas nieznani Robert Gonera i Andrzej Chyra, w Moim Nikiforze – Roman Gancarczyk, ale i nieznana od tej strony Krystyna Feldman. W Placu Zbawiciela zwracam szczególną uwagę na role kobiece – niewiarygodną kreację Ewy Wencel, rolę Jowity Budnik – dziewczyny bez szkoły aktorskiej, Beaty Fudalej, znanej aktorki teatralnej. Powstaje pytanie: dlaczego Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze zrealizowali wspólnie ten film? Ich współpraca sprawiła, że Plac Zbawiciela tak mocno wnika w psychikę kobiecą. Wydaje się, że jest to jeden z najbardziej kobiecych filmów, jakie zostały zrobione przez mężczyzn w polskim kinie. Dotychczas w obrazach realizowanych przez mężczyzn istnieli tylko męscy bohaterowie, a kobiety tworzyły tło, służąc za przyrząd do gimnastyki seksualnej albo jakieś łzawe madonny, czy kurewki. W Placu Zbawiciela jest zupełnie inaczej. ŁUKASZ MACIEJEWSKI - dziennikarz, krytyk filmowy, pisze książkę poświęconą twórczości Krzysztofa Krauze
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.