Można by bronić tego filmu, jeśli potraktuje się go jako satyrę na pustych Amerykańców, którzy po przeżytej tragedii próbują (bo to jest cool i trendy;) poszukiwać sensu życia w miejscach owianych głębią ducha filozofii wschodu;) i wychodzi to żałośnie (te rytuały z piórkami i kamyczkami są nieco zabawne;), ale nawet przy takiej interpretacji film wypada przeciętnie. Mógłbym właściwie powtórzyć wszystkie określenia con-desiro, ale powiem tylko, że to film miałki, ani śmieszny, ani głęboki, same zdjęcia i nieco orientalny klimat to o wiele za mało. Niektórzy traktują ten obrazek dosłownie i piszą, że to film o poszukiwaniu boga i sensu - znam takich, co go szuakli w kontakcie elektrycznym i tłuczonych ziemniakach, wiec rozumiem, że można i tak ten film odebrać :)
bardzo dobrze to ująłeś
odebrałem ten film tak samo - spodziewałem się wiele i rozczarowałem się mocno, bo ładne widoczki, orientalny klimat, pseudointelektualny bełkot czy nawet mój ulubiony Bill Murray w epizodzie nie są w stanie przyćmić faktu, że reżyser nie miał nic do powiedzenia.
Mnie się podobał :) Bałam się że to będzie Bollywood po amerykańsku bo zaczynają być modne takie klimaty ale... :) Uważam że to jedno z lepszych wystąpień Owena Wilsona i super groteskowa postać Adriena Brody'iego. Owen zamawiający obiad za rodzeństwo choć nikt go o to nie prosi, Adrien który zbiera i nosi wszystko po zmarłym ojcu... Albo scena z jadowitym wężem lub czyścicielem butów. Nie traktuję tego jako film odpowiadający na egzystencjonalne pytania "dokąd w życiu zmierzamy?". Warto spojrzeć na to jak na właśnie satyrę życia Amerykanów. Lub jak na kino drogi jak kto woli :)
Zaczynam doceniać Billa Murraya jako dobrego aktora :) Miłe zaskoczenie jeśli chodzi o Wilsona :)
dla mnie nie był nudny. zupełnie nie, podeszłam do niego lekko i z ciekawością i nie zawiodłam się, uważam, że jest lekki i przyjemny.