Kwestie cytowane wielokrotnie, sceny, ktore inni probowali potem mniej lub bardziej nieudolnie kopiowac, kamera i muzyka zlewajace sie w jedna swietna calosc z gra aktorow, no i ten dyskretny urok dyschronologii :-) Czy czegos wiecej mozna wymagac od filmu?
Kwestia Keysera Soze jest dosc specyficzna. Rozni ludzie pojmuja calosc w roznych momentach. Nie ma tego szoku, co w "Szostym zmysle", kiedy w jednej chwili cala sala kinowa wstrzymuje oddech. Ale jest dobrze. Bardzo dobrze nawet. I tylko smutno, ze potem Bryan Singer wzial sie za nieudolne ekranizacje naprawde ciekawego komiksu. Ot, legenda jednego filmu...