... bo spodziewałam się czegoś gorszego.
Poważnie.
Zabierałam się za ten film jak za niskopółkowy zabijacz czasu, bo tym miał właśnie dla mnie być.
Nawet nie oczekiwałam, że dam radę obejrzeć go do końca, bo - spójrzmy prawdzie w oczy, nigdy nie zachwycały mnie produkcje typu "on kochał ją, ona kochała jego i przezwyciężyli miliard przeciwieństw, żeby w końcu być razem". Tak samo nie przekonują mnie rozreklamowane wszem i wobec "komedie" z masą znanych nazwisk na plakatach i niczym ponadto do zaoferowania, wtórne do bólu, jak chociażby "Just go with it" przy oglądaniu którego kilka razy zaprezentowałam piękny facepalm spowodowany logiką i oryginalnością scenariusza.
Jednak muszę stwierdzić, że "Revenge of the bridesmaids" w swoim gatunku jest naprawdę dobry.
Kilka razy roześmiałam się na głos (a to już coś ;) ) i nie byłam w stanie przewidzieć części wydarzeń, co również jest plusem.
Raven jest naprawdę zabawna.
Miło spędziłam wczorajszy wieczór dzięki temu filmowi, trochę udało mi się w ten sposób osłabić traumę, jaką mam po obejrzeniu "How do you know?", który zdzierżyłam z trudem i uznałam już oficjalnie za gniot roku. Swoją drogą (wprowadzając maleńką dygresję) zastanawia mnie, jak przekonali obsadę do zagrania w tym filmie? Bo ja nie wyobrażam sobie sumy, która by mnie zachęciła, dawno nie widziałam czegoś tak złego.
A wracając do tematu, to nie polecam, jeśli ktoś oczekuje ambitniejszego obrazu, zagmatwanych wątków i wielowymiarowych postaci przeżywających głębokie rozterki.
Jeśli jednak macie ochotę wziąć wielką michę popcornu, rozłożyć się wygodnie na kanapie i przez półtorej godziny nie wysilać się za specjalnie, to jak najbardziej jest to film dla was ;)
Ode mnie dostaje mocne 6/10, bo zamiast zabijaczem czasu jest jego umilaczem ;)