Ryan Reynolds przez półtorej godziny próbuje się wydostać z zakopanej pod ziemią trumny - film Cortésa oparty został na skrajnie minimalistycznym pomyśle, gdzie przez cały seans obcujemy z jednym , do tego zamkniętym w bardzo ograniczonej przestrzeni, bohaterem. Jak twórcom udaje się podtrzymywać zainteresowanie widza? Odpowiedź jest zaskakująco prosta: za pomocą telefonu komórkowego, który został zakopany wraz z nieszczęśnikiem. Praktycznie cała akcja kręci się wokół niego, bo Reynolds, wzorem dzisiejszej młodzieży, poza swoją "komórą" świata nie widzi i gaworzy ile wlezie. W efekcie, choć znajdujemy się przysłowiowe "sześć stóp", kontakt z rzeczywistością szarych ludzi nie zostaje zerwany - tylko tym sposobem możliwe jest kreowanie napięcia i generowanie zwrotów akcji. "Pogrzebany" nie nuży, bo i krótka to rzecz, ale sam fakt, że film mnie nie uśpił, jeszcze nie świadczy o jego wyjątkowości. Niech pan reżyser spróbuje jeszcze raz, tylko tym razem bez komórki, to pogadamy o tym, czy rozumie znaczenie terminu "suspens".