Popatrz na mnie/film/Popatrz+na+mnie-2004-1150422004
pressbook
Inne
Treść
To historia Lolity Cassard, dwudziestolatki, która jest wściekła na cały świat, ponieważ nie wygląda jak dziewczyny z pism kolorowych, ani jak jej szczupła macocha. Tak strasznie chciałaby być piękna, przynajmniej w oczach swego ojca; pragnie skłonić go, żeby w ogóle chociaż na nią spojrzał. Jest to również historia mężczyzny, Etienne’a Cassarda, który nie za bardzo ogląda się na innych, ponieważ zbyt wiele czasu zajmuje mu przyglądanie się sobie – czuje, że się starzeje, wie także, co to znaczy być niekochanym, a obecną pozycję musiał sobie wywalczyć. To historia pisarza, Pierre’a Millera, który nie wierzy, że kiedykolwiek odniesie sukces aż do momentu, kiedy spotyka Etienne’a Cassarda. I w końcu jest to historia nauczycielki śpiewu, Sylwii Miller, która wierzy w swego męża i w jego talent, ale wątpi w talent własny oraz swojej uczennicy Lolity, aż do chwili, kiedy zda sobie sprawę, że Lolita jest córką Etienne Cassarda, autora, którego tak uwielbia. To historia ludzi, którzy wiedzą doskonale, co zrobiliby na czyimś miejscu, ale niezbyt dobrze radzą sobie na własnym.
Wywiad z Agnes Jaoui i Jean-Pierre'em Bacri
Agnes Jaoui "Popatrz na mnie" jest drugim filmem, który pani wyreżyserowała. Co pani czuła zabierając się do reżyserowania po raz drugi? A. J. : Moje pierwsze doświadczenie kazało mi poświęcić więcej uwagi niektórym sprawom. Ale kino to taka dziwna dziedzina sztuki, w której miesiącami przygotowuje się tysiące rzeczy, a potem nagle nadchodzi ta chwila, która się liczy. Trzeba wiedzieć, jak uchwycić rzecz we właściwym momencie, czasami filmując aktorów bez ich wiedzy. Tak jak przy realizacji "Gustów i guścików" przygotowałam już wcześniej scenopis, co nie powstrzymało wcale Stephane’a Fontaine’a, mojego operatora, od czynienia mi pewnych sugestii. Spokojnie przedyskutowaliśmy wszystko i miałam dość śmiałości, by chętnie przyjąć zasadę elastyczności. Jako aktorka pracowałam przy realizacji niskobudżetowych filmów, gdzie każdy ma "luksus" bycia bardziej spontanicznym, co czasami daje cudowne efekty. Nie chciałam pozbawiać się tego we własnym filmie. Jean-Pierre Bacri, czy dostrzegł pan zmianę od czasu "Gustów i guścików" w sposobie, w jaki reżyseruje Agnes Jaoui? J.P.B.: Ujrzałem kogoś, kto o wiele lepiej wie, czego chce, kogoś bardziej niezależnego. Co było punktem wyjścia dla scenariusza? A.J. : Relacja między ojcem a córką, a także sytuacja, kiedy ojciec ma przyjaciółkę w wieku swej córki. To coś, czego doświadczyłam, co obserwowałam i z czym przez długi czas chcieliśmy zmierzyć się w teatrze. Chcieliśmy także opowiedzieć o władzy, chociaż zaczęliśmy już zgłębiać trochę ten temat w "Kitchen with apartment". Ale chcieliśmy się zająć władzą z punktu widzenia tych, którzy muszą ją znosić, a nie z punktu widzenia despoty. Codziennie staję osłupiała patrząc, w jaki sposób ludzie pozwalają się do siebie odzywać, traktować, jak pozwalają się miażdżyć i kpić z siebie. Tymczasem bunt przeciw temu nie stwarzałby ryzyka pójścia do więzienia albo postawienia przed plutonem egzekucyjnym. Nie mówię przecież o ruchu oporu w czasie wojny. Jestem oszołomiona brakiem codziennego oporu. Myśląc o tym, zdałam sobie sprawę, że jeśli komuś nie udało się powiedzieć "nie" własnemu ojcu, oczywiście jest nikła szansa, że będzie zdolny powiedzieć "nie" swojemu szefowi, swojemu dyrektorowi, czy nawet komuś równemu sobie. Ostatecznie oba te tematy współgrają ze sobą całkiem dobrze. Śpiew i muzyka wydają się być dość ważne w tym filmie. A.J. : Zajmowałam się muzyką od 17 roku życia. Uwielbiam to i jednym z moich marzeń zawsze było podzielić się tą miłością. Po raz pierwszy poczułam żarliwe uczucie w stosunku do muzyki, gdy poszłam do szkoły dla śpiewaków. Muzyka wykonywana na żywo jest tak piękna. Zaczęłam występować w teatrze, gdy miałam 15 lat i szybko zobaczyłam, że istniała tam bezwzględna niesprawiedliwość jeśli chodzi o wygląd fizyczny. Kiedy miałam 16 lat, czułam się już stara, ponieważ Sophie Marceau, która właśnie zagrała w "La Boum", była gwiazdą mając 13 lat. To było zupełnie szalone, potworne, nielogiczne zmaganie się z czasem. Można było być gwiazdą w wieku 17-tu lat, a mając 22 lata – nikim. Zupełnie idiotyczne. W muzyce ma się do czynienia z czymś odwrotnym. Nie można zacząć pracować nad swoim głosem, dopóki nie skończy się 16-tu czy 17-tu lat, a im więcej się pracuje, tym głos jest lepszy, aż do sześćdziesiątki. Ale zauważyłam, że nawet do Szkoły Operowej nie przyjmują dziewcząt, które są zbyt grube. A przecież nie sylwetka się liczy, ale ważna jest praca. Czy ta niezależność głosu jest rodzajem: "odczepcie się!" wobec do tyranii wizerunku? A.J. : Tak, dokładnie. Cóż, po raz pierwszy znalazłam ogromne ukojenie. Zaczęłam śpiewać, ponieważ na zajęciach teatralnych zdawało mi się, że usycham, czułam, że niczego się nie uczę. Zajmując się muzyką przynajmniej uczyłam się czegoś. Choć nie sądzę, bym posiadała tę dyscyplinę niezbędną, by stać się zawodową śpiewaczką. To jest jak sport – nie możesz pić ani palić. Zawsze śpiewałam prywatnie i jako amatorka, ale przez ostatnie 3 lata pracowałam z zespołem wokalnym, który występuje w filmie. Zeszłego lata daliśmy parę małych koncertów w różnych miejscach i zaproponowałam im wzięcie udziału w moim filmie. Jednym z największych wyzwań była próba odtworzenia w filmie emocji, które odczuwa się, słuchając muzyki na żywo. Odbyliśmy wiele dyskusji z inżynierem dźwięku, Pierre’em Duretem i Danielem Deshays, który robił nagrania. Nie chciałam czyścić dźwięku i w żadnym wypadku nie chciałam usunąć niedoskonałości, ponieważ większość z nas jest amatorami i to właśnie te niedoskonałości mnie poruszają. Zdecydowaliśmy, że dźwięk musi być nagrany na żywo, na ile to tylko będzie możliwe. Wszyscy śpiewali naprawdę, z wyjątkiem Marilou Berry. Ale ona też wiele pracowała przygotowując się z Mahe Goufan i Bernadette Val, która była moją nauczycielką przez 20 lat. Spotkałam ją jeszcze w szkole Amandiers w Nanterre, u Patrice’a Chereau, dokąd przyjechała, by uczyć nas śpiewu. To była epopeja! W "Popatrz na mnie" jest wiele melodyjności, płynności. Czy sądzi pani, że miłość do muzyki miała wpływ na sposób, w jaki pani reżyseruje? A.J. : W każdym razie chciałabym tak myśleć! Trudnością była konieczność wybrania fragmentów muzyki przed ujęciem, ponieważ większość z nich stanowiła część kręconych scen. Preparowałam CD i czytałam scenariusz z muzyką. Ale to nie to samo. Potrzebna była wyobraźnia. Od początku wiedziałam, gdzie chcę mieć muzykę, ale w pierwszej redakcji było jej o wiele za dużo. Kocham muzykę tak bardzo, że tracę obiektywizm. Byłam zmuszona ujmować jej po trochu. Dobrze wiedziałam, gdzie powinna być użyta jaka muzyka. Wiedziałam także, że w filmie nie powinno się znaleźć zbyt wiele różnych gatunków muzyki, ponieważ dla niewprawnego ucha mogłoby to być męczące. Potrzeba czasu, by rozpoznać melodię. Ale jednocześnie nie powinno się ciągle słuchać tego samego. To kwestia odpowiedniej dawki, co uważam za trudne do osiągnięcia. Są melodie, które znam na pamięć, które kocham z głębi serca. W przypadku muzyki klasycznej piękne jest to, że nigdy się nią nie zmęczysz. Na przykład "Cosi Fan Tutte" było wykorzystywane mnóstwo razy – to szalenie kinowa muzyka. Chciałam nazwać tak film. Ale we Włoszech, film zostałby nazwany "Cosi Fan Tutti" : "Tak robią wszyscy". Tak naprawdę to brzmi jak wytłumaczenie złego postępowania. J. P. B. : W pewnym momencie chcieliśmy też nazwać film "The Right Reasons" ("Słuszne powody"). Zawsze ma się dobry powód, żeby pójść na kompromis, usprawiedliwić samego siebie mówiąc o konieczności. Ktoś tyranizowany przez szefa powie, że musi to akceptować, bo ma rodzinę do wyżywienia, więc musi mieć pracę. Lolita tłumaczy, że Etienne jest jej ojcem. Vincent akceptuje bycie popychadłem Etienne’a, ponieważ ten zrobił mu przysługę przed 25 laty. Każdy zawsze znajdzie usprawiedliwienie, że jest wasalem. Ale przecież wielu mówi: "dość tego" i rzuca pracę, nawet jeśli naprawdę mają rodzinę do wyżywienia. To kwestia godności i charakteru. A. J. : Większość ludzi potrzebuje mieć szefów, królów, bogów czy ojców – ludzi, którzy powiedzą im, co powinni robić, a czego nie. J. P. B. : Władza to puste miejsca, role do obsadzenia. Zajmują je ci, którzy są tym zainteresowani. Tak jak dawniej miejsce wasala. Król nie istnieje bez otaczającego go dworu. W przeciwnym wypadku jest tylko królem na pokaz. A. J. : Szefowie są też po to, by ich nienawidzić i obwiniać o wszystko. Byle tylko nie stać się dorosłym, nie przyjąć za siebie odpowiedzialności – taka jest prawda, ale trudno to zrobić. Na swój własny sposób, Sebastien, chłopak Lolity, prezentuje tę formę oporu. J. P. B. : Tak, wśród relacji władzy łączących tamte osoby, Sebastian jest postacią najbardziej wolną. Dlaczego akcja "Popatrz na mnie" została osadzona w środowisku wydawców? J. P. B. : Powód jest prosty – szukaliśmy miejsca, gdzie widoczna jest praktyka władzy z pominięciem środowiska, które najlepiej znamy. Więc zastąpiliśmy środowisko filmowe wydawniczym, ale Etienne mógłby być równie dobrze znanym architektem, albo wysoko postawioną szychą, to właściwie bez różnicy. Wiemy, że relacje międzyludzkie układają się wszędzie w podobny sposób. W każdym miejscu jest choć trochę władzy do wzięcia, a ludzie zawsze zachowują się tak samo. Lolita ma dwadzieścia lat. Czy po raz pierwszy zajęliście się postacią tak młodej osoby? A. J.. : Mieliśmy już dość pytań, dlaczego w naszych filmach nigdy nie ma młodych ludzi. A jako że chcieliśmy zająć się relacjami ojciec-córka, te dwie rzeczy współgrały całkiem nieźle. To także pozwoliło nam rozprawić się wprost z tyranią wizerunku i różnymi sposobami zachowania – lepiej niż w naszych poprzednich filmach. Lolita jest w wieku, w którym każdy poszukuje samego siebie. Co więcej, nie nosi ona rozmiaru S. To bolesne w każdym wieku, ale szczególnie, gdy się ma 20 lat. Panuje dziś totalne przyzwolenie na tyranię urody. Nie wolno nam być rasistami – i zresztą zupełnie słusznie – ale bycie rasistą w odniesieniu do czyjejś figury wydaje się nikomu nie przeszkadzać. Po prostu musisz patrzeć na te wszystkie obrazki poświęcone kultowi młodości i piękna – niestety tylko pewnemu rodzajowi piękna, który staje się coraz bardziej i bardziej niedostępny. Pozostaje tylko jeden model do naśladowania i to nieuchronnie ogranicza możliwości identyfikacji z nim, unieszczęśliwiając coraz więcej osób. Porównywanie się zawsze czyni nas nieszczęśliwymi, ale to porównywanie jest najgorsze. Przez to mnożą się te anorektyczne dziewczyny, dziewczyny, które umierają – to poważna sprawa. Nawet bardzo inteligentne wariują i głupieją na punkcie wagi i wyglądu. Nie znam prawie nikogo, kto ma normalny stosunek do tej sprawy. Jeśli chodzi o mężczyzn istnieje model ucieleśniony przez Roberta Mitchuma, męskiego kowboja z westernów, które Sebastien ogląda w telewizji czekając na Lolitę... A. J. : Inny możliwy tytuł dla filmu brzmiałby "Dziewczęce łzy i gniew chłopaków". Lolita dźwiga na swych barkach ciężar piękna – uważa, że powinna odpowiadać idealnym modelom wyglądu fizycznego. Chłopcy są spokojniejsi , jeśli chodzi o tę stronę zagadnienia, ale zawsze czują się w obowiązku, by być męscy. J. P. B. : To nie mniej traumatyczne! To równie ciężkie brzemię. Scena pod koniec filmu, w której Lolita śpiewa, jest rodzajem punktu kryzysowego. Nagle wszyscy czują się zjednoczeni... A. J. : Tak, oprócz ojca! To silniejsze od niego. Nie potrafi poświęcić się komukolwiek z wyjątkiem siebie. Po tej panoramie harmonii ujęć twarzy publiczności, pochłoniętej oglądaniem występu, kończymy na nieobecnej i rozdrażnionej twarzy Etienne’a. Etienne nie potrafi poświęcić nawet odrobiny uwagi swojej córce. Kiedy pisaliśmy scenariusz, mieliśmy pewien problem z tym bohaterem. Mieliśmy w głowach kilka różnych wersji tej postaci, w niektórych był to ktoś wręcz wstrętny... ale niebezpieczeństwem było też uczynić go zbyt miłym, tym bardziej, że to Jean-Pierre miał grać tę rolę. Bardzo obawialiśmy się, że publiczność może pomyśleć, że to fajny facet, gdy w rzeczywistości jest kimś odrażającym. Zatem musieliśmy właściwie to wyważyć. Końcowa scena śpiewana tchnie wiarą, że kiedy ludzie są oddani swojej sztuce, kiedy są na swoim miejscu, stają się nieuchronnie piękni. A. J. : Tak, kiedy są zajęci swoją pracą. To właśnie chciałam sfilmować. Właściwie jeszcze innym możliwym tytułem byłoby "In Their Place" ["Na swoim miejscu"]. Każdy w tym filmie szuka własnego miejsca, choćby najskromniejszego. Lolita przede wszystkim. Telewizyjny show, do którego został zaproszony Pierre, jest absolutnym zaprzeczeniem tego właściwego miejsca. Ludzie nie są tam zapraszani ze względu na to, co robią... A. J. : Wielu ludzi rozpoczynających pracę w zawodzie mówi, że nigdy nie wzięliby udziału w tego rodzaju show, dopóki nie zostaną tam zaproszeni i nie poczują, że to im schlebia. Jeśli dziś odnosisz sukces, nie możesz uniknąć konfrontacji z sytuacjami tego rodzaju. Ktoś mógłby powiedzieć, że Etienne miałby ten sam wdzięk, co jego córka, gdy śpiewa, gdybyś sfilmowała go zajętego pisaniem, a nie wyżywaniem się na innych. A. J. : Obawiam się, że tę postać trudno obronić! Cóż, może kiedy płacze i mówi, że nikt nigdy go nie kochał. Można pomyśleć, że rzeczywiście odczuwa brak miłości i uznania dla samego siebie. Tu jest pewien trop... J. P. B. : ... i pierwiastek ludzki tej postaci. Mój bohater jest egocentrykiem, jest skupiony tylko na sobie. Ale czemu nie miałby tak postępować? Przecież nikt mu się nie sprzeciwia! Nie można nawet powiedzieć, że nie ma czasu, by słuchać innych. Tyle, że to, co mówią, nie dotyczy go, jest dla niego egzotyczne. Jeśli ktoś nie ma politycznej świadomości, a posiada materialne czy fizyczne środki do życia, łatwo może się stać egocentrykiem. Czy świadomość, że będzie pani występowała w filmie wpłynęła na pani sposób reżyserowania? A. J. : Nie, zawsze najbardziej liczy się dla mnie autor scenariusza. Mam nawet kłopot, by nie mówić słowami uwag scenariusza skierowanymi do mnie. Pewnie jest tak dlatego, że nie mam wystarczająco dużo zaufania. Obawiałabym się, że ktoś inny nie byłby zdolny zagrać tego, co chcę powiedzieć w filmie i to w sposób, w jaki chcę to powiedzieć. J. P. B. : Agnes zawsze gra postaci, które pisarz lubi. A ja odwrotnie. Najwyższy czas to zmienić! A. J. : Nie, dlaczego? Dobrze je grasz. Jean-Pierre Bacri, jaki jest pana stosunek do roli, którą "trudno jest obronić"? J. P. B. : Próbuję bronić jej mimo wszystko. Lecz było to trudne, ponieważ Agnes kazała mi robić rzeczy, które mi się nie podobały. Na przykład mówiła do mnie: "przez cały czas, gdy ta kobieta mówi, nie wolno ci patrzeć na nią". Często zmuszałem się, by zachowywać się aż tak lekceważąco. Agnes musiała przywoływać mnie do porządku, ponieważ nie wiedziałem, jak osiągnąć samolubstwo tego stopnia. A. J. : Musiałam mu mówić : "Nie słuchaj. Odwróć się. Chodzisz sobie z przyjacielem i to, co mówi ta dziewczyna, w ogóle cię nie dotyczy. Wreszcie zaczyna cię irytować. Przytnij jej, jesteś zbyt miły." J. P. B. : Tak, czasami byłem trochę za miły! A. J. : Chodzi mi o tę scenę, w której Karina płacze. Uważam, że mogłeś być bardziej przykry. J. P. B. : Tak, ale kiedy Karina od niego odchodzi, on jest słabszy, robi z tej słabości spektakl. Wtedy chce być miły. A. J. : To prawda, to klasyczne zagranie despoty – nagle pokazać: jestem aniołem, ofiarą. J. P. B. : Przez czas potrzebny do pojednania despoci są aniołami. To sposób, żeby nas złapać. Zabawnie jest to grać, ponieważ znam to tak dobrze. Rozśmiesza mnie to. Ale jako aktor zawsze sobie powtarzam: "Włóż w tę postać wszystko, co ludzkie w twoim charakterze". Agnes Jaoui, czy reżyserując drugi film czujesz, że inaczej prowadzisz aktorów? A. J. : Robiłam próby ze wszystkimi aktorami, było ich więcej niż w "Gustach i guścikach", nawet przy najmniejszych fragmentach scen. Najważniejsze jest przygotowanie. Dzięki temu aktor jest ciągle rozgrzany. Nie sądzę, bym zmieniła mój sposób reżyserowania, ale nowością była praca z młodymi aktorami, z którymi wcześniej nie pracowałam. Oczywiście ich nie reżyseruje się w ten sam sposób. Różnica miedzy nimi i bardziej zahartowanymi aktorami polega na tym, że oni nie wiedzą, jak daleko mogą się posunąć, co dokładnie mogą z siebie dać. Jak podejmowałaś decyzje podczas castingu? A. J. : Wiedzieliśmy, że ja zagram Sylvię, a Jean-Pierre Etienne’a. Napisaliśmy też rolę dla Serge’a Riaboukine’a, którego poznałam na planie "AN OUTGOING WOMAN" Christophe’a Blanca. Poza tym, oczywiście najważniejszą rolą do obsadzenia była postać Lolity. Zaczęliśmy z ponad rocznym wyprzedzeniem, z Brigitte Moidon, moją szefową castingu. Zdumiewające było to, że w szkołach aktorskich nie ma "grubych" dziewczyn. No, może jedna na tysiąc! I generalnie były one w typie: "tak, przyjmuję to, to właśnie ja, podobam się sobie" – jak Molierowska Toinette – a to nie pasowało do postaci. Czy na początku rozważałaś złapanie kogoś z ulicy? A. J. : Tak, próbowaliśmy raz czy dwa. Przyglądaliśmy się także śpiewaczkom. Ale to była skomplikowana, wymagająca dużej biegłości w rzemiośle rola. Oczywiście, można zredukować problemy, napisać tę rolę jeszcze raz, ale zważywszy sposób , w jaki pracujemy, sądziłam, że to byłoby skomplikowane. Zaraz potem Brigitte pokazała mi taśmę, mówiąc: "Nie powiem ci, kto to jest, obejrzyj i sama powiedz, co o tym myślisz". To była Marilou Berry, która natychmiast mi się spodobała. Jakaś jej część była nieszczęśliwa, ale jednocześnie jej twarz mówiła, żebyś się odpieprzył. Pasowała do postaci Lolity. Kiedy Brigitte powiedziała mi, że to córka Josiane Balasko, wahałam się przez chwilę: postawić na córkę aktorki, która i tak ma więcej szans niż ktoś inny... Ale zdecydowałam, że nie ja będę się nad tym biedzić! Czy fakt, że Marilou Berry jest dzieckiem znanej osoby pomógł jej podołać tej roli? A. J. : Trzeba by ją samą o to zapytać, ja nigdy nie rozmawiałam z nią o tym. Marilou po prostu opowiadała mi, jak ludzie deptali jej po palcach, żeby dopchać się i powiedzieć dzień dobry jej matce. Ci sami ludzie zmieniali swoje podejście do niej, gdy dowiadywali się, czyją jest córką. To coś, czego doświadczyła. Ale nie wiem, czy to pomogło jej grać. A Virginie Desrenauts, która gra Karinę, przyjaciółkę Etienne’a? A. J. : To dość zabawne, ale ona była najtrudniejszą postacią do obsadzenia. Było aż gęsto od dziewczyn z jej figurą, ale brakowało im łagodności. Na próbę dałam im scenę, w której Karina płacze i przymierza ubrania, gdy jest z Lolitą. Na początku chce się ją trzasnąć, bo żali się, że przytyła 12 gramów. Ale w pewnym momencie Karina zdaje sobie sprawę, że jest tam z powodu Lolity i zachęca ją do przymierzenia bluzeczki. Ona sama jest kimś szczerym i życzliwym. I to jest coś, czego tak wiele aktorek nie potrafiłoby zagrać – nie mają tej dobroci serca. A Virginie ma. A Laurent Grevill, który gra twojego partnera? A. J. : To nie była miła, łatwa rola. Wymagała kogoś męskiego i silnego. Nie pomyślałbyś, że mógłby być mięczakiem, że raz zabrany na przejażdżkę zmieni front. Gdyby to było widać od początku, nie byłoby interesujące. Laurent był ze mną w szkole w Nanterre. Już od dawna chciałam z nim pracować. Odkąd zdaliśmy egzaminy, nie współpracowaliśmy ze sobą przez 14 lat. Odkryliśmy, że nagle całkiem poniosły nas uczucia z powodu tego, że znów robimy coś razem, jak stare małżeństwo, które zeszło się raz jeszcze. Powierzyła pani rolę wydawczyni Pierre’a Michele Moretti... A. J. : To aktorka, którą podziwiam od dłuższego czasu. Widziałam ją w "THE WILD REEDS" Techine’a i bardzo mi się podobała. Zaproponowaliśmy jej rolę niemal natychmiast. Uważam, że jest zabawna i poruszająca. A Keine Bouhiza, który gra Sebastiena? A. J. : Zrobił pewne skróty w scenariuszu, ale to jego pierwsza rola w filmie długometrażowym. To chłopak, którego znam od dawna. Pracował przy produkcji, zanim zaczął brać lekcje gry aktorskiej. Kiedy z Jean-Pierre’em pisaliśmy rolę Sebastiena, myśleliśmy o Busterze Keatonie w "THE CAMERAMAN", bohaterze wbrew sobie. Keine posiada w sobie ten wymiar. Instynktownie patrzy na Marilou z ogromną czułością. Próby, które robili razem, były bardzo słodkie. Czy stawiała pani sobie wiele pytań o to, jak reżyserować Lolitę, jak pokazać ją i jej kompleksy? A. J. : Tak i nie. Uważam, że Lolita jest piękna i normalna. Naprawdę. Myślałam tylko o bardzo prostych sprawach. Chciałam, żeby Marilou ubierała się na czarno, ponieważ większość młodych ludzi, których znam ukrywa się za swoim ubiorem. Nie chciałam sprawić, żeby wyglądała bardziej atrakcyjnie, ale żeby była piękna w momencie gdy śpiewa i powiedziałam o tym operatorowi i charakteryzatorce. Lubię zmienianie wyglądu. Marilou ma twarz z obrazów Modiglianiego, wyraziście rzeźbioną, bardzo ciekawą i pełną wyrazu. I znakomicie gra na niej światło. Dlaczego zdecydowała się pani na współpracę z operatorem Stephane’em Fontaine’em? A. J. : Wiedziałam, że będzie wiele ujęć kręconych w nocy i we wnętrzach. Szukałam określonego motywu w kinie, czegoś nie za bardzo oczywistego ale z głębią, czegoś co pozostawia pole dla wyobraźni, gdzie rzeczy nie są ciągle wyeksponowane. Naprawdę podobała mi się praca Laurenta Daillanda w "Gustach i guścikach", ale oczekiwałam odmiennej atmosfery, innego kolorytu. Spotykałam się z różnymi filmowcami, aż w końcu chyba Noemi Lvovsky i Francois Gedigier, wydawca, powiedzieli mi o Stephane’ie Fonteine’ie. Był asystentem Erica Gauthiera, którego praca podoba mi się. Od naszego pierwszego spotkania poczułam, że mówimy o kinie tym samym językiem. Kiedy mówiłam mu na przykład o kolorze zasłony w "OPENING NIGHT", mieliśmy na myśli ten sam odcień czerwieni. Sposób, w jaki widzi pani postaci wydaje się bardzo elastyczny. Ich winy nie są już tak napiętnowane... J. P. B. : Cóż, to dobrze – to oznacza postęp! Wiemy, że jesteśmy raczej stronniczy w piętnowaniu naszych postaci, czasem obwieszczamy ich przewinienia przez megafon. Od czasu do czasu czujemy, jakbyśmy nie wiedzieć po co dawali ludziom radę, mówiąc im: "Miej przynajmniej jedną osobistą myśl, zanim umrzesz, nie powtarzaj wszystkich maksym, których znasz od małego. Stwórz własną opinię. Patrz i poddawaj w wątpliwość różne sprawy". Ale teraz spróbowaliśmy wzruszyć ramionami na tę tendencję do pouczania. Spróbowaliśmy bardziej polubić naszych bohaterów, bronić ich od wewnątrz tak dalece, jak tylko to możliwe. Wszystko bierze się z ludzkich skłonności, nawet tyrania. Nasza filozofia zmieniła się. Zrozumieliśmy, że tolerancja i niezłomna stanowczość są niemożliwe do pogodzenia. Znalezienie usprawiedliwień pewnych zachowań postaci, nie powstrzymuje nikogo przed stanowczym wyrażaniem własnego punktu widzenia. A. J. : Tak, chcieliśmy być mniej manichejscy, chociaż wciąż lubię wypowiedzi demonstracyjne, filmy z wyraźnym punktem widzenia. Kiedy nie mam nic do powiedzenia, nie wiem jak pracować. Ale to prawda, że mieliśmy tendencje do podkreślania spraw zbyt dobitnie, naprawdę byliśmy dosadni. W naszych filmach powracają te same postaci: żona Jean-Pierre’a w "Gustach i guścikach", Martine w "KITCHEN WITH APARTMENT", Sabine Azema w "SAME OLD SONG"... Tutaj zdecydowaliśmy, że przestaniemy używać tej powracającej postaci kobiety, która ciągle idzie na kompromis. Jest zmiażdżona przez idee, które przyjmuje, nie ma żadnych wątpliwości i powtarza wszystkie bzdury, jakie słyszy. Kiedy piszecie, czy każde z was ma swoje ulubione postaci? J. P. B. : Nie, wszystko piszemy razem. Począwszy od czystej kartki aż do ostatecznej wersji trwa nieustanna dyskusja. Stopniowo robimy postępy, szlifując nasze pomysły. Często jedno z nas wymyśla jakąś ideę czy motyw, a drugie, patrząc na to własnym okiem, zachowując dystans, wygładza ten pomysł. Potem znów zamieniamy się rolami... Agnes Jaoui, czy pisząc scenariusz już myślałaś o reżyserowaniu tego filmu? A. J. : Tak, więcej niż przy pierwszym filmie. Na przykład myślałam o tym, że scena w kościele będzie w filmie piękna. Już widziałam romański kościół. Ale nie myślałam o tym wszystkim zbyt wiele. Najważniejsze były dla mnie postaci. Reżyserowanie musi im służyć. Dla przykładu – nauczyłam się przy "Gustach i guścikach", że sceny w samochodach są szczególnie trudne do kręcenia, ale to nie powstrzymało nas przed napisaniem trzech takich scen. Jeśli jakaś scena musi mieć miejsce w samochodzie, to będzie miała miejsce w samochodzie. Reżyser dostosowuje się do tego. J. P. B. : Myślę, że dobrze jest nie wyprzedzać myślą pewnych etapów. Dopiero po napisaniu reżyser, Agnes Jaoui, weźmie nasz scenariusz i nakręci go na swój własny sposób. To ograniczenie, jakie niesie ze sobą sztuka. Jeśli ktoś z góry myśli, jak reżyserować, ryzykuje, że zrobi niewielki postęp w stosunku do tego, co zostało napisane osiem miesięcy wcześniej. Jest się wtedy pozbawionym domysłów i domniemań, a to właśnie one sprawiają radość reżyserowi. Cóż, przypuszczam że sprawiają. Jean-Pierre Bacri, czy śledziłeś wszystkie etapy filmu od napisania scenariusza? J. P. B. : Nie... A. J. : Oczywiście, że tak. Pytałam go o radę przy każdym stadium realizacji, szczególnie podczas kręcenia zdjęć. J. P. B. : To prawda, poszedłem z pół tuzina razy przyjrzeć się montażowi i dorzuciłem swoje trzy grosze, kiedy mnie pytała. Jak było z montażem? A. J. : Scenariusz był za długi, ale nie mogliśmy go po prostu uciąć. Dopiero podczas montażu zrobiłam skróty. Po raz pierwszy mój film nie jest dokładną realizacją scenariusza. Jednak ostatecznie nie żal mi żadnej ze scen, które nie weszły do filmu. Choć jest to również historia Pierre’a, Etienne’a, Sebastiena i Karine, w pewnym momencie fabuła filmu w sposób naturalny skupiła się ponownie na Sylwii i Lolicie. Można odnieść wrażenie, że "Popatrz na mnie" jest filmem bardziej mrocznym niż "Gusta i guściki". Tam mamy do czynienia z socjalną i kulturową barierą, która oddziela ludzi. W "Popatrz na mnie" samotność wydaje się właściwością natury ludzkiej... A. J. : Od momentu, gdy zaczęliśmy rozmawiać o problemie władzy, wiedzieliśmy, że może nam nie być zbyt wesoło. Ludzie często mówią nam, że nasze filmy są o samotności i nie słuchaniu innych. Ja uważam, że są to po prostu filmy o ludziach i relacjach między nimi.
Wywiad z Marilou Berry i Keine Buhiza
Jak zetknęliście się z Agnes Jaoui? K. B. : Byłem asystentem przy "Gustach i guścikach" i zagrałem w dwóch filmach krótkometrażowych, które obejrzeli ludzie z produkcji. Zrobiliśmy zdjęcia próbne, a trzy miesiące później Agnes zadzwoniła do mnie. Kiedy musisz czekać tak długo, zaczynasz się czuć, jakbyś miał motylki w brzuchu! To był wielki zaszczyt dla mnie, pracować z Agnes Jaoui. M. B. : Po raz pierwszy pracowałam z tak doświadczonymi aktorami, a to naprawdę wiele ułatwia. Przez dwa lata szkoły aktorskiej spędza się nieraz czas od południa do 14-tej próbując powiedzieć dobrze jedną kwestię. Tak to jest z młodymi aktorami, którzy też uczą się swojego rzemiosła. Widać ogromną różnicę, gdy znajdziesz się naprzeciwko kogoś takiego jak Jean-Pierre Bacri. Wtedy scena naturalnie płynie sama. Myślisz sobie wtedy, że przyjemnie jest grać, natomiast w trakcie lekcji w szkole masz skłonność zapominać o tym. Jak zareagowaliście, gdy przeczytaliście scenariusz? K. B. : Pomyślałem, że jest naprawdę dobrze napisany, zabawny i wzruszający. To film, który stara się zmierzyć z problemem służalczości i władzy. Agnes i Jean-Pierre dobrze wiedzą, jak konstruować swoje postacie pod kątem wątków, którymi się zajmują. Ich pisarstwo jest bardzo subtelne i inteligentne, a zarazem pozostaje przystępne dla każdego. Ma odpowiedni nastrój i szalenie aktualny ton. To wyjaśnia ich sukces. Pokazują te piękne momenty w życiu, które mogą przydarzyć się każdemu z nas. M. B. : Kiedy się czyta scenariusz, ma się wrażenie, jakby to były fakty, jedno wynika z drugiego bardzo logicznie. Przy oglądaniu filmu nabiera to nawet jeszcze większego ciężaru. Drobiazgi, na których wzajemne powiązania nie zwróciło się nawet uwagi czytając scenariusz, odbijają się echem i zostają wzmocnione obecnością działającego podmiotu. Na przykład moment, gdy Sylvia widzi dawną wydawczynię Pierre’a na ulicy i ostatecznie decyduje się nie zadzwonić do niej. Kiedy czytałam scenariusz pomyślałam, że ta scena nie jest zła. Ale gdy ogląda się to na ekranie, po tym wszystkim, co wydarzyło się przedtem i co właśnie się dzieje, nabiera to zupełnie innego wymiaru. Takie sytuacje wciąż zdarzają się w prawdziwym życiu. Czy wiesz, dlaczego Sebastien zakochał się w Lolicie? K. B. : Z początku dlatego, że pomogła mu, gdy, kompletnie pijany, kiepsko się poczuł przed nocnym klubem. Jej gest poruszył go. M. B. : Kiedy Lolita okrywa swą kurtką Sebastiena, to jest naturalny gest, który jasno pokazuje, jaka jest, pokazuje jej wielkoduszność. Chłopak leży na ziemi i marznie. Lolita kompletnie spontanicznie okrywa go swoją kurtką, ale potem, kiedy on dzwoni, nie pamięta, że to zrobiła. Gest ten nie jest pretekstem, żeby poznać chłopaka i umówić się z nim. W tym momencie Lolita naprawdę jest myślami zupełnie gdzie indziej. Jest zakochana w kimś innym, kto wcale o nią nie dba. K. B. : Sebastien zdaje sobie sprawę, że Lolita jest miłą dziewczyną, ale też, że jej trudna relacja z ojcem całkowicie ją pochłania. Jego rolą jest odbezpieczyć cyngiel w umyśle Lolity. Otwiera jej oczy, żeby zobaczyła swoje własne życie. M. B. : Sebastien nie mówi jej wprost, że powinna nabrać dystansu do swojego ojca, ale pomaga jej spojrzeć na sprawy we właściwej perspektywie i zrozumieć, że reakcje jej ojca nie są wcale tak ważne. Lolita ma ciężkie życie z powodu ludzi, którzy wykorzystują ją, by zbliżyć się do jej ojca. Ale jednocześnie sama uczestniczy w tej grze. To przecież ona sugeruje Sebastienowi, że jej ojciec może pożyczyć mu pieniądze i znaleźć pracę. Chociaż wie, że to ją zrani i zasieje zwątpienie w jej głowie. Z początku Lolita nie dopuszcza do świadomości, że Sebastien jest fajnym, nie interesownym chłopakiem. "Popatrz na mnie" dotyczy też tego, jak buduje się własną tożsamość... M. B. : Lolita żyje otoczona przez ludzi, ale jest osobą samotną. Nie ma wielu przyjaciół i nie wychodzi wieczorami. W przeciwieństwie do Kariny, nie sądzę, by identyfikowała się z normami narzucanymi przez nasze społeczeństwo. Spotykamy ją momencie, który jest punktem zwrotnym w jej życiu, kiedy jej dotychczasowa relacja z ojcem idzie w rozsypkę. Sytuacja ta powoduje konflikty, ale dzięki temu atmosfera oczyszcza się. W trakcie całego filmu, Lolita bardzo martwi się o ojca. Najdrobniejsza uwaga z jego ust nie daje jej spokoju i zatruwa jej cały dzień. Krok po kroku udaje się jej wyleczyć z tego i zrozumieć, że ojciec nie jest jej życiem i że najważniejsze jest to, co ona sama chce robić. Nie widzimy tego w filmie, ale sądzę, że Lolita zmierza w tym kierunku. K. B. : Sebastien też ma do rozwiązania pewien problem dotyczący tożsamości. Jego prawdziwe imię brzmi Rachid, ale łatwiej jest żyć, gdy ma się na imię Sebastien... Sebastien jako jedyny w tej opowieści nosi pewne cechy buntownika, który otwarcie odmawia wejścia w relacje władzy i służalczości z Etienne’em Cassardem... K. B. : Tak, jego podejście do innych jest takie, że nie idzie na ustępstwa i nie ufa powierzchownym wrażeniom. Odmawia udziału we wszelkich relacjach opartych na władzy czy interesowności, woli przyjacielskie, ludzkie stosunki. Dlaczego on miał znacznie więcej siły niż inni, by przeciwstawić się podporządkowaniu? K. B. : Z pewnością dlatego, że pochodzi ze skromnego imigranckiego środowiska. Musiał cierpieć z tego powodu, ale siłę czerpie ze swych korzeni oraz stąd, że ma bez wątpienia stabilną psychikę. Chce radzić sobie sam. Większość postaci w tym filmie żyje w wielkiej samotności i ma trudności w porozumiewaniu się z innymi. Czy rozpoznajecie samych siebie w takiej wizji stosunków międzyludzkich? K. B. : Tak, często właśnie tak to wygląda. Mówisz coś okrężną drogą i nigdy w sposób, w jaki powinieneś. Nigdy nie mówisz, co myślisz naprawdę. M. B. : Ktoś młody szybciej zdecyduje się, by stawić czoła konfliktom. W mniejszym stopniu jest też w stanie godzić się na różne niedopowiedzenia. Co innego ludzie, którzy przeżyli w związku dziesięć czy dwadzieścia lat i przywykli do siebie nawzajem. Z czasem nabierasz przyzwyczajenia, by nie mówić o tym, co cię gnębi. Jak Agnes Jaoui prowadzi aktorów? K. B. : Daje aktorom wiele swobody. Zamiast używać nieco sztucznych metod reżyserskich, woli, by wszystko odbywało się w naturalny sposób. Agnes niewiele mówi, ale dwa-trzy słowa wystarczą, by zrozumieć, czego chce: bardzo proste i zwięzłe wskazówki co do postaci. Ogromnie wiele można się nauczyć z Agnes. Wystarczy tylko słuchać i pozwolić, by wszystko działo się samo. M. B. : Daje bardzo konkretne wskazówki dotyczące określonych sytuacji. Dokładnie wie, co chce uzyskać, precyzyjnie określa, czego oczekuje po poszczególnych ujęciach i jest naturalna. Wspaniałe jest to, że w pierwszym ujęciu pozwala nam na własne sugestie. Dopiero później daje swoje wskazówki. Agnes wymaga, żeby bardzo dokładnie trzymać się tekstu. Zresztą wobec tak klarownego tekstu chce się być wiernym. K. B. : Scenariusz jest tak dobrze napisany, że sam naturalnie cię reżyseruje. Czy były jakieś sceny, których baliście się bardziej niż innych? K. B. : Dla mnie to była scena z barmanem w kafejce. Sebastien nie jest łatwym przeciwnikiem, ale też nie jest kimś, kto popada w konflikty. Trudno mi było odnaleźć to w sobie, nie wypaść z roli. Mnie by się coś takiego nie przytrafiło! Ja bym nie spuścił oczu pod uporczywym spojrzeniem tego faceta. Wtedy nagle Agnes pokierowała moją grą. Ona wie, czego chce. Były jeszcze inne momenty trudne do zagrania, jak scena w której Marilou i ja całujemy się. Trochę się znaliśmy, ale ja nigdy bym nie pocałował dziewczyny w obecności piętnastu ludzi i jeszcze przed kamerą. Na szczęście, kiedy skończyliśmy tę scenę pełni wątpliwości, wystarczyło mrugnięcie ze strony Agnes, byśmy znów się uspokoili. M. B. : Rzadko z góry martwię się trudnościami – rozumiem je dopiero, kiedy muszę je rozwiązać. Ale to prawda, że też trochę obawiałam się sceny, gdy się całujemy we dwoje, a poza tym nie wiedziałam, z kim będę to grać. Powiedziałam sobie: "Dobra, będę się całować z kimś, kogo jeszcze nie znam." K. B. : To prawda, nie całujesz byle kogo, prawda? Marilou, czy twoje osobiste doświadczenia pomogły ci zagrać postać Lolity? M. B. : Nie, ponieważ nie doświadczyłam tego samego, co Lolita, zupełnie nie. Nie mam takich samych relacji z rodzicami, stosunku do pieniędzy, władzy i mediów. Pomogło mi to o tyle, że wiedziałam, jak na taką osobę patrzą inni. Kiedy jesteś córką kogoś sławnego, często słyszysz: "Nie, naprawdę? To jest twoja matka?". Ale tu zbieżność z osobistym doświadczeniem się kończy – na takich anegdotach. Marilou, jak radziłaś sobie ze scenami w których śpiewasz? M. B. : Byłam dubbingowana przez Aleksandrę Rubner, która ma głos bardzo podobny do mojego. Mimo to brałam lekcje śpiewu. Oczywiście, nie mogłam w sześć miesięcy uzyskać techniki, której osiągnięcie wymaga dwóch lat, ale koniecznie musiałam się nauczyć niektórych rzeczy: jak oddychać, jaką pozycję przyjmować, jak wymawiać poszczególne słowa, jak otwierać usta... Aleksandra dubbingowała mnie na żywo, dzięki czemu można odnieść wrażenie, jakbym to ja śpiewała. Pracowałyśmy nad tym, żebyśmy były dobrze zsynchronizowane i brały oddech w tym samym momencie. Co sądzicie o decyzji Pierre’a, by wziąć udział w telewizyjnym show? K. B. : Można zrozumieć Pierre’a. Wykonuje taki zawód, że musiał to zrobić. M. B. : Nie, wcale nie musiał! K. B. : Napisał książkę. A potem, może nie oczekiwał tych wszystkich pytań o jego życie prywatne. M. B. : Nie dopuszczał tego do świadomości. Już przedtem dobrze wiedział, jak to będzie wyglądało. Kiedy po prostu odszedł, porzucając swoją wydawczynię. Ale nie chciał się do tego przyznać, nie dał sobie nawet czasu, żeby winę przerzucić na nią. Co myślicie o Etienne’ie Cassardzie? Czy sądzicie, że może się wyleczyć ze swojego samolubstwa? M. B. : Nie wiem, czy on może porzucić swoje dotychczasowe życie, bo zbyt wielu ludzi pomaga mu pozostać takim, jakim jest... Przede wszystkim jego chłopiec do bicia, Vincent, niezmiennie stanowi oparcie dla pozycji Etienne’a. Poza tym jest jeszcze cały świat literackiego showbusinessu. Tylko jego dziewczyna może sprawić, że on się zmieni. Już raz go przestraszyła, odchodząc od niego, powiedziała mu raz na zawsze, że nie chce być ciągle besztana! A córka? Czy ona nic nie może zrobić dla Etienna? M.B.: Lolita już próbowała. W każdym razie teraz ma coś innego do zrobienia – musi żyć, być sobą. Ona nie chce już dłużej usprawiedliwiać się za ojca, za to, jak wykoślawił jej i swoje życie. Naprawdę podoba mi się ten film, ponieważ pokazuje ludzi w momencie, kiedy muszą podejmować decyzje: wziąć udział w telewizyjnym show czy nie, zostać czy odejść, być uczciwym wobec siebie czy pójść na kompromis... Te wybory nie będą decydowały o ich całym życiu, ale ujawnią, kim naprawdę są. Pod tym względem postać Sylvii jest wspaniała. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Na początku Sylvia nie lubi Lolity, ona w ogóle jej nie interesuje. Angażuje się w jej sprawy tylko po to, żeby zbliżyć się do jej ojca. Ale potem naprawdę lubi Lolitę za to, kim jest i rozumie, że to jej ojciec jest do niczego. Tymczasem Pierre przechodzi tę samą drogę, ale w odwrotnym kierunku. Na początku nie znosi Etienne’a, a potem nagle uważa, że wszystko w nim jest wspaniałe. Nawet królik! Ostatecznie Sylvia, wbrew radom wszystkich, porzuca cały ten majdan. W tej samej chwili zdaje sobie sprawę, że to wcale nie jest życie dla niej, że ona wcale taka nie jest. Sylvia stanowi dla Lolity wzorzec... M.B. Tak, ponieważ kieruje swoim życiem, jest odpowiedzialna za klasę, którą prowadzi. Dla Lolity stanowi wcielenie sukcesu, pokazuje jej, co można osiągnąć. Lolita nie zadaje sobie pytania, dlaczego Sylvia nie została śpiewaczką, w każdym razie na początku nie. Poza tym Sylvia nie zabiera się za kierowanie życiem Lolity. Ostatecznie, zawsze nadchodzi taki dzień, kiedy ktoś przemówi do ciebie normalnie, a nie jak idiota. Zazwyczaj tę osobę zapamiętuje się na zawsze. Myślę, że taka jest rola Sylwii w życiu Lolity. Mówi do niej nie owijając w bawełnę, a nie jak Karina, która ciągle obawia się ją urazić. Dla was obojga to pierwszy film długometrażowy. Jak widzicie to doświadczenie? K.B.: To było bardzo ważne: robić ten film, spotkać takich ludzi, jak Marilou i pracować z Agnes i Jean-Pierre. Po skończeniu zdjęć czułem się wzbogacony – spotkałem kilku wspaniałych ludzi. Te zdjęcia utwierdziły mnie w postanowieniu, że rzeczywiście chcę być aktorem. Wspaniale było grać ot tak, być prowadzonym przez tekst. M.B.: W tym fachu zaczynać od filmu Agnes Jaoui – to po prostu doskonale przemienia życie.
Wywiad z Virginie Desarnauts i Laurentem Grevill
Virginie Desarnauts, to pani pierwsza rola filmowa. V.D.: Tak, do tej pory grałam w telenowelach. To było to dla mnie wprowadzenie w arkana zawodu aktorskiego. Przy tej okazji zdałam sobie sprawę, że granie nie jest schematem, więc równolegle wzięłam lekcje aktorstwa. Jak doszło do tego, że zaczęłaś pracować nad "Popatrz na mnie"? V.D. Po pierwsze spotkałam Brigitte Moidon, kierowniczkę kastingu. Potem zrobiłam zdjęcia próbne z Agnes Jaoui, które trwały przez kilka miesięcy i pozwoliły mi doszlifować i przyswoić sobie rolę Karine. Im więcej czasu mijało, tym bardziej wchodziłam w rolę, tym bardziej "czułam się" Karine... Laurent Grevill, pan już znał Agnes Jaoui... L.G.: Agnes i ja spędziliśmy razem dwa lata w Teatre des Amandies w Nanterre, ale od czasu szkoły nie widzieliśmy się. To była miła niespodzianka, kiedy odezwała się do mnie w sprawie filmu. Zaprosiła mnie na zdjęcia próbne, czego zazwyczaj nie lubię robić – jestem zbyt skromny – ale z nią, to było inaczej. Wiedziałem, że mogę wykonywać swoją pracę. Przed nią nie bałem się popełnić błędu czy zrobić coś kiepsko. Jaka była wasza reakcja po przeczytaniu scenariusza? L.G.: Pomyślałem, że to jak zwierciadło. Można zobaczyć siebie poprzez wszystkie te postacie, tych Paryżan uwikłanych w swoje obawy i zdrady. A przede wszystkim natychmiast chce się zagrać rolę, kiedy scenariusz jest tak dobrze napisany. V.D.: Szalenie mi się podobał. Już sam tytuł zarówno zaintrygował, jak zafascynował mnie. Co to znaczy żyć jak obraz? To zmusiło mnie do myślenia o tym, w jaki sposób ja istnieję – mogę być postrzegana jako grzeczna młoda dama, podczas gdy w rzeczywistości żyję pasją. Ale czyż nie dotyczy to nas wszystkich po trosze? Co myślicie o postaciach, które gracie? L.G.: Pierre jest najwyraźniej anty-bohaterem. Może nie zawsze postępuje wzorowo, ale jest ludzki. Filmowanie sprawiało mi tyle radości, że zapomniałem o tragicznej stronie tej historii. Kiedy grasz, zagłębiasz się w swoją postać, a tym samym nie dostrzegasz innych. Dopiero oglądając gotowy film można zrozumieć, jak to wszystko do siebie pasuje. Równie dobrze można nazwać ten film "Jak Góra Lodowa". Widzi się tylko maleńką cząstkę każdej z osób, ale pod powierzchnią są one szalenie skomplikowane. Z moją postacią też tak jest. Od razu rzuciło mi się to w oczy, kiedy zobaczyłem film. Wszystkich postaci dotyczy ta sama zasada: bohater chce postępować dobrze, a w końcu postępuje źle i na odwrót. W tej historii mężczyźni są trochę bardziej tchórzliwi. Poza Sebastianem, który jako jedyny ma odwagę stawić czoło Cassardowi. Taki jest duch młodości! V.D.: Karine też jest odważna. Trudno podejrzewać, że ma taką siłę, ale na swój własny sposób ona pokazuje Cassardowi, gdzie jego miejsce. Uwielbiam ją i ciągle się nad nią zastanawiam. Wszyscy traktują tę kobietę, jakby nie istniała, a w rzeczywistości ma ona bogate życie emocjonalne i ogromną wrażliwość. L.G.: To czyni twoją bohaterkę tak wzruszającą. Karine jest w pewnym sensie najbardziej uczciwa z nich wszystkich. Nawet jeśli wszyscy myślą, że jest idiotką, ona ma swoją pozycję i akceptuje to, że nie jest taka, jak oni. V.D.: Dla mnie Karine wcale nie jest ofiarą Cassarda. L.G.: Jedyną ofiarą Cassarda jest sam Cassard. W ogóle film przedstawia postacie, które są ofiarami samych siebie. Wszyscy oni zostali schwytani w pułapkę swoich marzeń. Ktoś chce być modelką, ktoś inny największym pisarzem, jeszcze ktoś śpiewaczką i nauczycielką... Takie przypadki widzi się codziennie. Karin nie zachowuje się zbyt dyplomatycznie wobec Lolity... V.D.: Cóż, nie wie, jak mogłaby to zrobić. Jej potrzeba zdobycia uznania jest taka, że ujawnia swoją miłość przez brak taktu. Emocje nie są czarno-białe. Pewne jest to, że Karina doskonale rozumie, jak dalece Lolita jest zagrożona pozostając w swojej relacji z ojcem. Czy uważają państwo, że jest lekarstwo na samolubstwo Cassarda? L.G.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem i nie dbam o to. Możliwości jest całe mnóstwo. Możemy sobie jedynie wyobrazić losy postaci kobiecych. Karine określa się przez sprzeciw. Sylvia wyjeżdża – dokąd, nie wiemy – ale ona wyjeżdża... do muzyki. Jeśli chodzi o Lolitę, wyrusza, żeby znaleźć Sebastiena, który czeka... aż ona go znajdzie. W tym filmie kobiety reagują silniej niż mężczyźni. Właśnie one podejmują decyzje. To mnie fascynuje w kobietach... V.D.: Wydaje mi się, że Cassarda można uleczyć, bo nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktoś pozostał tak niewzruszony. Jemu także brak miłości. Ostatecznie Cassard swoim zachowaniem nieustannie domaga się od innych, by wyznaczali mu granice. Jak odbywało się kręcenie filmu? L.G.: Agnes postanowiła nadać filmowi wymiar, jakiego wcześniej nie widziałem. W Nanterre, była naprawdę nieśmiała. Teraz stała się szalenie błyskotliwą, wrażliwą, dokładną i cierpliwą kobietą. Kiedy widziałem, jak kieruje całą ekipą filmową... cóż, nie każdy by to potrafił. Poznałem ją jako aktorkę, a teraz spotkałem ją znów jako autorkę scenariuszy, reżyserkę i aktorkę zarazem. Przyglądałem się temu wszystkiemu z wielkim podziwem. Nie powinna nigdy ustąpić ani o krok jeśli chodzi o scenariusz. To powinno być grane dokładnie tak, jak zostało napisane. V.D.: Zdjęcia były wspaniałe! Dla mnie nowość stanowiła praca z ekipą złożoną z ludzi blisko ze sobą związanych... Od czasu do czasu bałam się trochę, bałam się, że nie będę w stanie temu sprostać, ale Agnes i Jean-Pierre bardzo szybko uspokoili mnie. Już samo to, jaka jest Agnes, sposób, w jaki słucha i patrzy na rzeczy działało na mnie stymulująco i dodawało mi odwagi. L.G.: Miesiąc prób dobrze zrobił także samej Agnes, która przez ten czas odkrywała, jak ma reżyserować. Nie wiedzieliśmy, że wkrótce rozpoczną się zdjęcia. Pracować w ten sposób było luksusem. Mieliśmy czas, nikt nie wpadał w panikę. Dzięki temu wszystkiemu wytwarzały się wspaniałe fluidy. Czy to, że Agnes wywodzi się ze środowiska teatralnego wpłynęło na sposób, w jaki prowadzi aktorów? L.G.: Widać to nie w sposobie, w jaki prowadzi aktorów, ale w sposobie pisania. Istnieje pewien rygor właściwy scenariuszom teatralnym, logika, która powoduje, że wszystkie postacie odnajdują swoje miejsce. Tylko że sposobów odegrania dobrze napisanej sceny jest mnóstwo. W scenariuszu do "Popatrz na mnie" dostrzegam tę właśnie dyscyplinę pisarską. Nigdy nie pracowałem nad dialogami filmowymi w tak precyzyjny sposób. Ale to nie wyklucza spontaniczności, która jest absolutnie zasadnicza dla takiej jak ta opowieści o codziennym życiu. Agnes Jaoui wycięła całkiem sporo scen, by ukończyć tę wersję filmu. Czy to zmieniło sposób, w jaki państwo postrzegają tę historię? L.G.: Właściwie tak, istnieją pewne drobne różnice. Wątek opowieści o paczce przyjaciół został lekko przyćmiony przez odmalowanie indywidualnych przeznaczeń każdej z postaci. Część poświęcona kobietom jest równie ważna jak ta dotycząca mężczyzn. Sposób, w jaki wyobrażałem sobie ten film po przeczytaniu scenariusza, został zupełnie odświeżony. Logika i trajektorie wyznaczone postaciom pozostały nie zmienione. Ale czas uległ kondensacji. Akcja rozwija się szybko, co zostało wzmocnione przez muzykę. A co powiedzą państwo na udział zespołu wokalnego w kręceniu filmu? V.D.: Te trzy dni z udziałem zespołu wokalnego podziałały na mnie bardzo ożywczo. Muzyka obecna w tle dodaje mi energii i sądzę, że wszyscy czuli podobnie. Ostatnia scena, filmowana w kościele, jest bardzo piękna. To jedyny moment duchowej wspólnoty pomiędzy bohaterami filmu... V.D.: Tak, jest to możliwe dlatego, ponieważ zostali bezpośrednio poruszeni. To magia muzyki. L.G.: A także dlatego, że jesteśmy w kościele i nie możemy rozmawiać ze sobą! To skrajne przeciwieństwo sceny posiłku, gdzie każdy eksponuje własne ego...
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.