Po filmie, w którym gra Ben Affleck, Oscar Isaak, a producentem wykonawczym jest Kathryn Bigelow, mimo wszystko można się spodziewać choćby poprawności. Niestety, jest to ten rzadki rodzaj filmów sensacyjnych, z których od początku do końca wieje nudą. Zamiast wartkiej akcji dostajemy stagnację, zamiast typowych dla tego gatunku pełnokrwistych postaci musimy obcować z.. właściwie nie wiadomo, z kim, bo oglądamy bezpłciowe i zapewne niezamierzone karykatury głównych bohaterów. Oś intrygi nawet nie jest wtórna, bo takie miano niesłusznie by nobilitowało ten nieudolny zlepek obrazów, do którego sądząc z poziomu gry nie mieli przekonania nawet aktorzy.
Perypetie, które dosięgają grupę ex-komandosów, są skrojone niemal na miarę wyprawy Jazona i jego Argonautów po Złote Runo, jednak poziom zagubienia bardziej przywodzi na myśl Odyseję, choć u kresu drogi brak Penelopy.
W pewnym momencie zacząłem żałować, że los zgotowany postaci Toma Davisa nie spotkał reżysera, bo wtedy film trwałby krócej niż absurdalne dwie godziny strawione na niczym.
Na koniec optymistyczny akcent - oglądanie nie jest obowiązkowe, a powstrzymując się od tej zbędnej czynności zyskamy w naszych życiorysach dwie bezcenne godziny.