Jeszcze nieznany nikomu Jean-Paul Belmondo jako jedna z trzech pojawiających się tu postaci. Gra on chlopaka, od którego odeszła dziewczyna. Trzecią postacią jest jej nowy chlop, widoczny tu ledwie przez chwilę. Dziewczyna przychodzi do swojego eks, który postanawia z nią porozmawiać, co jest w rzeczywistości jedynie monologiem. Nawija jej o tym jak jest na nią zły, o tym, ze już jej nie chce i że wiedział, że wróci do niego błagać o przebaczenie, ktorego od niego nie dostanie. Ale oczywiscie dostanie to przebaczenie, jego złość jest bowiem tylko grą/maską. Co jednak z tego, skoro dziewczyna przyszła jedynie zabrać swoją szminkę (?), którą u niego zostawiła? Zabawnie i ciekawie, już tutaj Godard miał talent do wymyślania interesujacych dialogów, a właśnie ten dialog (no monolog) jest tu najważniejszy i na nim całość się opiera. Bo oprócz miłości, Godard przy okazji gardzi tzw. starą szkołą kina czy też Hollywood. W końcu to Godard.
Monolog rzeczywiście wyborny, a najlepsze jest to, że w tych kilkunastu minutach zawiera się cała prawda o związkach damsko-męskich. Facet grozi, obraża, poniża, krzyczy, myśli że jest górą, a i tak kończy się na błaganiach i skomleniu o powrót. Sad but true :)
A dzieczyna przyszła po szczoteczkę do zębów tak na marginesie :)