Od dawna czekałem na powrót Mela Gibsona za kamerę i gdy tylko dowiedziałem się,ze kręci dramat wojenny osadzony w realiach bitwy o Okinawę odliczałem dni do premiery.Wczoraj miałem okazję zobaczyć to dzieło.Jakie wnioski? Otóż niby nie mam się do czego przyczepić.Aktorstwo dobre,nawet miejscami bardzo dobre,sceny bitewne majstersztyk.Czego zabrakło? Emocji.Pojawiły się na końcu gdy przemawiał prawdziwy Doss,który prosił Boga o to by pozwolił mu uratować jeszcze jedną osobę.I tylko w tym momencie.Cięzko mi utożsamic się z którymkolwiek z bohaterów o ile w przypadku Braveheart i Pasji czuliśmy nić współczucia dla torturowanych bohaterów,tu śmierć przyjaciela Dossa nie zrobiła wrażenia takiego jak chociażby śmierć Bubby (w krótkim epizodzie Forresta Gumpa) .Brakowało charakterystycznego soundtracku ,który by był znakiem firmowym produkcji.W skrócie film poprawnie zrobiony,dobry,ale jedyne wybuchy to te podczas bitwy na Okinawie.
Miałam dokładnie takie samo wrażenie. Przygotowałam zapas chusteczek na seans, a nie zużyłam ani jednej.
Duży plus za efekty, poczucie humoru i piękne zakończenie (wypowiedź prawdziwych żołnierzy).