Raz jest tak, że w szczenięcym okresie, z męką obejrzane nudziarstwo, staje się po latach prawdziwą perłą. I na odwrót. Kult dzieciństwa po ćwierćwieczu dziwnie może się przeobrazić w nieludzką szmirę.
20 lat temu, gdy jeszcze byłem początkującym horror-maniakiem, ledwo wytrzymałem do końca seans "Przebudzenia". Nudy na pudy. Filmik wylądował w piwnicy, aż do dziś, kiedy to, po odgarnięciu tony kurzu i pajęczyn ponownie postanowiłem spróbować.
No i odczułem niemałą satysfakcję. Okazuje się, że 20 lat temu, miałem już całkiem niezłą orientację i zdolność dojrzałej oceny. Film nie zmienił się ani trochę.
Za długi, za nudny. Brak Napięcia. Mało przekonująca obsada (może po za Susannah York, która niestety za dużo się nie nagrała). Bardziej sprawdzał by się jako obyczaj opisujący relację, owładniętego zawodową pasją ojca, z dorastającą córką. Słowo Thriller to już spore nadużycie. Nawet jeśli coś tam drgnęło, to dopiero po 80 minutach. Zero strachu, zero emocji. Kiepsko poprowadzona fabuła, która sama w sobie, gdzieś tam w założeniu zupełną klapą nie jest. Ale reżyser to co najwyżej nadaje się do dokręcania kolejnych odcinków "Mody na sukces". Zresztą serial ten oferuje więcej dynamicznej akcji i napięcia niż 95 minut "Przebudzenia"
Takie jest moje zdanie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek ocenię tak film z Hestonem, ale:
3/10