Wczoraj obejrzałem i mam mieszane uczucia. Film na pewno trzymał w napięciu i oczywiście zachwycił rolą De Niro, ale zarazem irytował scenariuszem, który momentami opierał się na ogranych schematach. Już sama postać psychopatycznego mordercy, który uparcie cytuje Biblię, tudzież klasyków literatury, nie jest zbyt oryginalna (Pulp Fiction, Siedem i masa innych, tak wcześniejszych jak i późniejszych). Co Cady czytał podczas wizyty w bibliotece? Oczywiście - Nietzschego! :) Świetnie sparodiował ten archetyp Kevin Kline w Rybce Zwanej Wandą. Zbyt mocno przerysowana (skserowana?) postać Cady'ego sprawiła, że ja osobiście traktowałem go, hmmm, protekcjonalnie?
Aha! No i w jakich okolicznościach rozgrywa się ZAWSZE finałowa walka dwóch głównych adwersarzy w amerykańskich filmach? Tak! Wśród błysków i grzmotów, deszczu i wichury. To już jest nudne, naprawdę. Kiedy nad płynącym rzeką okrętem odległą burzą rozbłyskiwać zaczyna horyzont, to jasne jest - będzie finisz! Z tego samego powodu niewątpliwe jest, że "starcie" w domu (kiedy ginie pokojówka) to dopiero półfinał. Nie było burzy :)