Rozumiem, rok 1995, odzyskana wolność i potrzeba robienia filmów ukazujacy poczatki stalinizmu. Pomysł na fabułę - może być. Komediowy Robin Hood/Wallenrod pokazuje język systemowi, jeżdżąc po kraju i grając partyjnym na nosie. Wykonanie - fatalne. Począwszy od wątku miłosnego, mdlego, beznamiętnego, ckliwego (podstarzaly satyr zalecajacy sie do mlodki zawsze jest groteskowy), skonczywszy na wątku komediowym, ktorego zwyczajnie w tym filmie... Nie ma. Nie jestem w stanie uznac za zabawne, żołnierzy wybiegajacych w krzaki na siku przy każdym postoju łazika. Mam wrazenie, ze film powstał po to, aby męska część widowni mogła się poślinic do piersi Pani Dancewicz... Reszta, jakby zbedna...