szczerze napisawszy plakat filmu nie wyglądał zachęcająco. Obawiałam się spotkania z głupkowatą azjatycką rąbanką. Nic z tych rzeczy. Klimat trąci Monty Pythonem, polanym koreańskim sosem. Palce lizać. Oczywiście, jeżeli ktoś nie trawi kina znad Morza Żółtego, będzie miał problem z przebrnięciem przez pole bitewne Goguryeo. Sama akcja odwołuje się do historycznych wydarzeń. W VII wieku n.e. królestwo Goguryeo stoczyło decydującą bitwę z koalicją wojsk chińskiej dynastii Tang i koreańskiego królestwa Silla. Film opowiada o przebiegu kampanii. Z duuużym przymrużeniem oka. Proszę się nie obawiać, nie ma tu ani fruwania ani pojedynków w locie, ni zabijania 1000 przeciwników jednym sprawnym ciosem. To trochę inna bajka. Reżyser z czułością przedstawia ludzkie charaktery, słabości ,namiętności i marzenia. Zresztą pokazał co potrafi w Wang-ui namja( znanym też jako the King and the Clown). Trudno do końca zaszufladkować jego twórczość. Pokazuje przerysowany świat, w lekkiej, oszczędnej ale nie powściągliwej formie. Pod malowaną fasadą kłębi się ludzka tragedia.
Pyeong-yang-seong to komedia pacyfistyczna, w której prawdziwymi bohaterami (battlefield heroes)są, chcąc nie chąc , zwykli ludzie.