W myśl zasady, że sequel oferować musi przynajmniej dwukrotnie większą dawkę emocji, "Sharknado 2" już od pierwszych minut dostarcza widzowi uciechy w postaci wysokiego stężenia absurdu i idiotyzmów. Ian Ziering, niczym John Lithgow w pamiętnej nowelce ze "Strefy mroku", wpada w popłoch na pokładzie samolotu, tyle, że zamiast stwora majstrującego przy skrzydle, objawiają mu się - jakżeby inaczej - fruwające frywolnie rekiny. Potem akcja bynajmniej nie zwalnia, a okazji do śmiechu nie braknie. Są piły mechaniczne (hell fuc-king yeah!) tnące rekinie cielska, kretyńskie wstawki ze studia telewizyjnego oraz - last but not least - ucieczka śmieciarką przed toczącą się ulicami Nowego Jorku głową Statuy Wolności (w myśl zasady: poprzednio rozwaliliśmy napis Hollywood, pora na coś równie mocnego). Tandeta bezwstydna, smak nie tyle zły, co jeszcze gorszy i wygłaszane ze śmiertelna powagą, kompletnie pomylone kwestie dialogowe. Jeśli ubawiła was "jedynka", to i tym razem nie powinniście narzekać. Po trzykroć "Alright!" dla tego filmu.