Obejrzałem jeden po drugim Bohemian, Leonard Cohen i na końcu Eltona, bodajże wszystkie w ciągu jednego tygodnia. Zdecydowanie biografia Leonarda Cohena była najlepsza, najbardziej życiowa, pokazujące życie z wszystkich stron, zmuszająca do przemyśleń na kilku płaszczyznach, jedynie muzycznie nie widowiskowa. Bohemian był świetny muzycznie, oglądało się jak koncert, bardzo dobrze zagrany, dobrze dobrani aktorzy i odwzorowane tamte lata, głębia filmu jednak znikoma, film strasznie lukrowany, jednostronny. Elton niestety nijaki, niby porusza więcej płaszczyzn życia niż Bohemian, ale robi to w sposób karykaturalny, wszystko jest spłaszczone, trochę jak w kinie kategorii B. Może to zmęczenie, ale kilka razy podczas seansu ziewałem. Postacie były mało wciągające, nie budziły szczególnie emocji. Raziły nazbyt odważne sceny eortyczne w stosunku do reszty formy filmu, tak jakby w trakcie oglądania "Króla Lwa" Pumba zaczął nagle robić gałe Simbie. Nie był zły ale trochę przynudzał.
Ciekawie jest obejrzeć te filmu jeden po drugim, można dojść do wniosku, że artyści z prawdziwym talentem są w jakimś stopniu bezbronni i ulegli, zawsze koło nich znajdzie się jakaś cwana hiena która ich doi i doprowadza do ruiny, zawsze jest koło nich jakiś przyjaciel który ostatecznie wydaje się być aniołem stróżem z miłością bezwarunkową, jakby byli sobie pisani, większość ma z nich poschizowaną rodziną i dzieciństwo, większośc przechodzi okres sodomy i gomory po którym musi się podnieść (lub nie jak słynni celebryci którzy się sami autują przed trzydziestką), i każdy z nich tworzy coś ponadczasowego co trwa w kolejnym stuleciu. Wszyscy też zdają się ostatecznie rozumieć, że kasa szczęścia nie daje, tylko podnosi komfort życia, a każdy z nich tak naprawdę ceni bardziej samo tworzenie i metafizyczny aspekt życia niż zyski. Większośc z nich ucieka przez większość życia przed samym sobą, odnajdują spokój wśród normalnych ludzi, miłości rodziny i przyjaciół i w ascetycznych miejscach bez zgiełku, a ciężkie dragi i LSD wcale nie pobudzają kreatywności ;)
Zacznijmy od tego, że film o Eltonie NIE JEST biografią, więc nie powinien być zestawiany z powyższymi filmami. Ten film, jak głosi hasło reklamowe, to "real fantasy", to musical luźno oparty na biografii muzyka, gdyż jest tu wiele przekłamań i nieścisłości, które są zamierzone.
Czy jest zbyt odważny? Film o Mercurym krytykowano za brak odwagi, więc trzeba wiedzieć, czego się chce.