jeżeli nie ma dobrego przepisu i pomysłu, to nawet pomimo składników najwyższej jakości, potrawa nie wyjdzie najlepiej. Pomimo świetnej muzyki, dobrej gry aktorskiej i zjawiskowej strony technicznej, Rocketman jest przeciętny (i to tylko dzięki wysokiej jakości składnikom). Mam wrażenie, że twórcy nie bardzo mieli pomysł na ten film, więc usiedli sobie i pomyśleli - czym jest rock? Sex, narkotyki, alkohol. I tym zapełnili cały film. Wiem, że tak wyglądała większość życia Eltona, jednak film rządzi się swoimi prawami, przez co zamiast zrobić film o sławnym rockmanie - zrobili film o... właściwie ciężko jest powiedzieć o czym. Film miał dobrze poprowadzone wątki miłosne (to jedna z niewielu rzeczy, które wydają mi się przemyślane), jednak przyćmiewa je nadmiar niepotrzebnych scen z orgiami - jedna lub dwie sceny by wystarczyły, ale nie pół filmu. Relacje Eltona mogłyby mieć głęboki wydźwięk (zwłaszcza dzięki dobrej grze aktorskiej i ciekawie napisanym pojedynczym scenom), jednak gubią się w ogólnym przesycie imprez. Mocny wydźwięk miała scena próby samobójczej, jednak przygnieciona ona została nadmiarem scen koncertów, imprez, itd. Zamysł był słuszny - pokazać przesyt, którego doświadczał muzyk, jednak co za dużo to niezdrowo. Zamiast kontrolować tempo i zwolnić po kulminacyjnym momencie, akcja gna dalej, byle do końca filmu, w założeniu nie chcąc zanudzić widza (co niestety zabiło dynamikę i "spłaszczyło" akcję). Film ten próbował być wszystkim, co nie było najlepszym pomysłem. Zamiast mocnej historii z dobrym przesłaniem i (w końcu!!) dobrego, nie wymuszonego wątku homoseksualnego, uzasadnionego historycznie a nie populistycznie (i biznesowo), wyszedł średniaczek z mocno zaburzonymi proporcjami. Szkoda - oczekiwałem więcej po tym filmie.