To jest nawet zabawne. Wiele osób uważa mnie za naiwnego, bo uparcie wierzę w dobro człowieka. Do samego końca. Ale jak tu nie mieć wiary w istotę, która mimo wielu wyjątków - wciąż zaskakuje wielką siłą [nie tylko fizyczną] i wolą przetrwania. Ta wielka moc człowieka, nie zna płci - rasy - statusu społecznego. Jest i będzie. Jak dla mnie - właśnie ten film to obrazuje w sposób prawie idealny. Tak, powyższe słowa być może świadczą o majakach idealisty [tak, tak]. Nic bardziej mylnego. Rysy, skazy, rany i blizny: to wszystko stanowi o nas. Film specyficzny, niespieszny. Powalające aktorstwo. Marion Cotillard - paradoksalnie, to jest rola godna wszelakich nagród: krucha - agresywna - cicha i drażliwa. No i moje małe odkrycie - Matthias Schoenaerts: cholernie przystojny i utalentowany. Szkoda, że film padł ofiarą równie dobrej "Miłości" i przemknie przez wszelakie akademie czy też nagrody. Ale dobre kino zazwyczaj jest pokrzywdzone...