Czy nie zdenerwowało was gdy pod koniec bohater ucieka, następuje wyciemnienie i nagle jesteśmy jakieś pół/rok do przodu?
Ja odniosłem wrażenie jakby do momentu kłótni z siostrą wszystko szło wspaniale w narracji, ale nagle reżyser zorientował się, że do końca filmu pozostało mu jeszcze 15 minut i trzeba jakoś to wszystko przeprowadzić. Bohater musi przejść przemianę (zauważyć syna, ojcostwa, nauczyć się odpowiedzialności) itp, - tu nie dało rady to walnął sobie skrót, jakby stworzył nowe warunki i ułatwił sprawę. Oczywiście sceny nad jeziorem i w szpitalu, jak najbardziej trzymające w napięciu i udane, ale to sklejenie całości...
Świeżo po seansie nie potrafię się jeszcze zdecydować i na razie mnie to denerwuje. Może za jakiś czas docenię ten niekonwencjonalny zabieg.