Nie rozumiem zachwytów co niektórych nad rolą Penna. On gra tutaj na takie wysokie nuty, że tego się nie da oglądać. Momenty gdzie "płacze" czy ogólnie rozpacza po stracie córki są tak sztucznie zagrane, że musiałem przerywać co chwile bo na raz nie jest do udźwignięcia. Pytanie czy to wina aktorstwa Penna czy może fatalnie skonstruowanej postaci w książce. Tima Robbinsa snującego się po ekranie z głową wpatrzoną pod nogi też strasznie trudno się ogląda, są chyba inne środki by ukazać traumę bycia zgwałconym w dzieciństwie.