"Służąca"to studium samotnosci- tak chyba najlepiej jest okreslić ten film.Główna bohaterka, wie o członkach rodziny w domu, w którym służy chyba wszystko, nie działa to jednak w drugą stronę.Jest nierozumiana,wręcz uważana momentami za dziwaczkę i przeszkodę.Chociaż sama uważa się za członka rodziny( służy w tej rodzinie od 20 lat),to tak naprawdę nim nie jest. Posiłki zjada sama za zamkniętymi drzwiami pokoju, w którym spożywa rodzina.Stale jest na uboczu,obserwuje życie rodziny przez szparę w drzwiach.Czuje się, ze chciałaby w tym życiu uczestniczyć.Chęć jest tak silna,że sama odseparowuje sie od własnej, w jej albumie brakuje zdjęć jej matki, braci, są natomiast pan i pani domu, w którym słuzy oraz ich dzieci.Odnosi się wrażenie, ze nawet nie potrafi spedzić wolnego dnia z dla od owej rodziny.Wszystko zmieni się, kiedy do domu zawita Lucy-nowa służąca,kobieta pełna życia, ciepła i znajomości psychiki ludzkiej.Film bardzo mi się podobał,to stopniowe otwieranie się Raquel (służącej) było dla mnie niezwykle wciągające.
Wreszcie obejrzałam coś innego niż cały ten komercyjny chłam wyprodukowany automatycznie w fabryce.Bardzo mi się podobał operator , scenariusz, świetnie zagrana główna rola.Zgadzam się, że jest to film o samotności.
Bardzo podoba mi się Twój opis Lucy. Właśnie dzięki jej zrozumieniu dla niezrozumianej przez innych Raquel ta ostatnia mogła w końcu poczuć czym jest życie.
Film jest dosyć specyficzny, ale pokazuje właśnie w ciekawy sposób obraz samotności i przemianę bohaterki. Z kompletnej dziwaczki stała się bardziej "ludzka" - w końca zaczęła robić coś dla siebie. Najgorsze jest to, że całe swoje życie poświęciła dla tej rodziny, zapominając właśnie o sobie. Ale na zmiany nigdy nie jest za późno :)
Osamotnienia, ale też utraty własnej tożsamości i zagubienia. Raquel najpierw kupiła "wdzianko", które zobaczyła w szafie pani domu, a na końcu mimo wszystko ubrana jak Lucy idzie biegać. Wizyta u przyjaciółki na święta coś tam uświadamia - że mężczyzna, że zostawiona matka i rodzeństwo, ale właściwie niczego nie zmienia. Ostatnia scena jest dla mnie dwuznaczna i nie wiem czy w końcu Raquel bierze lekcje, odzyskuje siebie i jest pogodzona czy jest aż tak uwikłana i zasiedziana, że to bieganie to jakaś namiastka niepodległości.