Możnaby rzec, że "Sekretarka" to pierwowzór owianych złą sławą "Pięćdziesięciu twarzy Greya", i bynajmniej nie dlatego, że mamy męska domine o imieniu Grey. Jednakże tutaj film znacznie lepiej, błyskotliwiej wykorzystuje pikantne niespodzianki, które to ma schowane w zanadrzu, niż powiedzmy - jego "remake".
Aktorstwo potrafi być skrajnie różne, postać wykreowana przez Maggie Gyllenhaal jest wielowymiarowa, krwista, posiada swoją specyficzną mimikę, przyzwyczajenia oraz doświadczenia. Natomiast jej licealny absztyfikant, rodzice czy w końcu nieszczęsny Grey bywają tak jałowi i bez wyrazu, że nie ma o czym rozmawiać. Fabuła sama w sobie płynie wartko, miarowo i subtelnie, co mnie zawsze urzeka... Chyba, że z czasem azymut obrany przez reżysera zmienia całkowicie trajektorie i z dramatu przeradza sie w komediową papkę. A można było to zrobić lepiej, było na to miejsce w tym przydługim metrażu. Choćby na złagodzenie tego stylistycznego przeskoku, jeśli już nie na całkowite zrezygnowanie z niego. Co do warstwy muzycznej wszystko jest bez zarzutu, chwilę ciszy nadają mocniejszego wyrazu dla umownej, pierwszej części filmu, zaś zdjęcia mają swoje momenty, kiedy to wzbudzają należyte emocje u widza, ale też potrafią wyglądać jakby były kręcone do mało angażującego programu telewizyjnego.
Podsumowując - sekretarka spisała się znakomicie, ale "Sekretarka" mnie rozczarowała.