Film jest fabularnie dość marny, ale nadrabia stroną wizualną. O ile historia magicznego miecza jest co najmniej irytująca, postacie nieciekawe, a fabuła jakby nie trzymała się kupy, to stronie technicznej nie można nic zarzucić. Wspaniałe zdjęcia, jazdy kamery i scenografia (momentami rzucała się w oczy jej sztuczność), do tego świetne sceny walk i morze trupów. Technicznie film zdaje się być pierwowzorem dla tarantinowskiego Kill Billa. Walka w padającym śniegu bardzo przypomina scenerię pojedynku pomiędzy O-Ren a Czarną Mambą, fontanny krwi są łudząco podobne do tych wypryskujących z 88 Zabójców, wreszcie krajobraz po bitwie, czyli martwe ciała zwisające stąd i zowąd... Tarantino kręcąc Kill Billa wzorował się na filmach braci Shaw. "Sword of the Swords" to na pewno jeden z tych filmów. Warto obejrzeć.