Kino dawnych lat miało coś w sobie. Może to była kwestia aktorów, którzy na ogół byli wykształceni nie tylko od strony czysto aktorskiej, ale także muzycznej? Może chodziło o to, że przy ograniczonym budżecie i możliwościach technicznych scenariusz musiał być interesujący? Że jego braków nie tuszowało się pięknymi zdjęciami czy efektami specjalnymi? A może wszystkie te przyczyny po trochu składały się na to, jak filmy wyglądały dawniej?
,,Siedem narzeczonych dla siedmiu braci" to jedna z takich dawnych produkcji. Dziś widz będzie narzekał, że w wielu scenach widać gołym okiem studyjne tło. Wygląda to źle? A i owszem. Ale jest masa innych, fajnych rzeczy w tym filmie.
Po pierwsze muzyka. Świetne wokale i ładne piosenki; łatwo wpadają w ucho (moja ulubiona o Sabinkach). Druga sprawa: tańce i choreografia na bardzo wysokim poziomie. Trzecia: historia prosta i nieskomplikowana. Nie jestem pewien, czy w scenariuszu napisanym dziś Adam nie byłby terroryzowany przez ojca w dzieciństwie, albo Milly porzucona przez matkę. Lubię takie pozytywne kino.